Google odpowiada Jakubowi Bierzyńskiemu: "Przedstawia hipotezy jako fakty" [OPINIA]
Każdy ma prawo do własnych poglądów, ale nie do własnych faktów. O tej zasadzie warto pamiętać, kiedy dyskutuje się o dyrektywie o prawach autorskich przyjętej przez Parlament Europejski - pisze w polemice z Jakubem Bierzyńskim dyrektor Google ds. polityki publicznej w Europie Środkowo-Wschodniej, Marta Poślad.
05.04.2019 | aktual.: 05.04.2019 13:31
W opublikowanej na portalu wp.pl opinii Jakuba Bierzyńskiego pt. “Wojna wokół ACTA 2. Zobacz 7 kłamstw" autor polemizuje z krytykami dyrektywy o prawach autorskich. Głosy krytyczne nazywa "manipulacją polityków oraz wielkich koncernów”, a sam posuwa się do przypisywania innym - w tym mi osobiście - wprowadzanie czytelników w błąd.
Niestety, próbując przekonywać do swojej interpretacji przepisów, to Jakub Bierzyński przedstawia hipotezy jako fakty. Kompromituje tym samym idee stojące za ważnym celem, jakim jest ochrona praw autorskich.
Zaliczanie głosów sprzeciwu wobec dyrektywy do grupy rzekomo zmanipulowanej przez "koncerny i polityków" jest rażącym przykładem bezpodstawnych oskarżeń. Ale takie postawy jak Pana Bierzyńskiego stanowią przede wszystkim inny problem - unikania prawdziwej dyskusji o negatywnym wpływie projektowanych przepisów.
Głosy sprzeciwu
Głosowanie ws. dyrektywy zmotywowało niespotykaną od dłuższego czasu aktywność internautów (podczas akcji zbierania podpisów pod petycją online podpisało się ponad 5 mln 200 tys osób - a ich liczba wciąż rośnie).
Przeciwko zapisom dyrektywy protestowały autorytety związane z internetem takie jak David Kaye, pełnomocnik ONZ ds. Ochrony Wolności Słowa, pionier internetu i współtwórca WWW Tim Berners-Lee, dziennikarze, wydawcy, właściciele lokalnych platform, przedsiębiorcy czy nawet zarządzający prawami do transmisji sportowych.
Jak ta szeroka grupa ludzi o bardzo zróżnicowanych interesach miałaby być zmanipulowana? Twierdzenia takie obrażają te osoby i świadczą nie o ich nieumiejętności oceny sytuacji, ale raczej o formułującym takie opinie. Można się nie zgadzać, reprezentować różne perspektywy i interesy, ale nie można odbierać innym prawa do opinii, nazywając je manipulacją.
Jakub Bierzyński nie przyznał się do błędu
Ludzką rzeczą jest się mylić i nie znać się na wszystkim - pod warunkiem przyznania się do błędu. W dyskusji na Twitterze Pan Bierzyński utrzymywał, że w dyrektywie chodzi o to, żeby "Google nie kopiował bezpłatnie treści" z portali. Kiedy wypunktowano mu, że Google to wyszukiwarka (treści nie kopiuje, a indeksuje link odsyłające do stron źródłowych) - stwierdził, że chodzi o Google News. Kiedy okazało się, że Google News tego też nie robi (odsyła bowiem do stron wydawców prasowych), ani YouTube (który jest platformą hostującą treści video zamieszczane przez użytkowników) - Pan Bierzyński twierdził, że tak naprawdę chodziło mu o Facebooka. Pan Jakub kolejno zmieniał zdanie, o co chodzi w dyrektywie, ale do błędu się nie przyznał.
Dlatego warto nie tylko cytować, ale i przeanalizować treść dyrektywy. To prawda, że finalny tekst dyrektywy zawiera część postulatów protestujących przez ostatnie dwa i pół roku. Jest lepiej, ale to nie oznacza, że jest dobrze.
Czy dyrektywa będzie prowadzić do wprowadzenia filtrów cenzurujących? Cytując art. 17 ust. 8 (czyli dawny artykuł 13) Jakub Bierzyński pisze, że "stosowanie niniejszego artykułu nie wywołuje skutku w postaci ogólnego obowiązku w zakresie nadzoru". Jednak w jaki sposób platformy miałyby się "dowiedzieć", o tym które treści naruszają prawa autorskie? To właśnie zadanie dla filtrów i to takich, które treści analizują przed upublicznieniem na platformie. Wskazują na to też komentarze ministrów we Francji i ekspertów rządowych w Niemczech. Dla przykładu: "W opinii rządu federalnego wydaje się prawdopodobne, że środki algorytmiczne będą musiały zostać podjęte w związku z dużymi ilościami danych z powodów praktycznych".
Pan Bierzyński pisze, że to kłamstwo, iż automaty będą blokowały treści, bo nowe prawo "nie tylko nie ogranicza praw użytkowników, ale znacząco je rozszerza". Przenoszenie całkowitej odpowiedzialności platform za treści naruszające prawa autorskie stworzone przez użytkowników nie ma nic wspólnego z tym zamiarem, a wręcz przeciwnie - będzie miało negatywny wpływ na prawa użytkowników.
Stracą użytkownicy
Te platformy, których nie będzie stać na instalację filtrów bądź zatrudnienie pracowników do weryfikacji wpisów, będą musiały uniemożliwić komentowanie lub inne formy wprowadzania treści na platformę. W finale może to doprowadzić do zaprzestania ich działalności. W konsekwencji, mimo szczytnych zapisów i deklaracji, użytkownicy stracą, bo zmniejszy się liczba platform, na których będą mogli publikować.
Jeden z głównych zarzutów wobec dyrektywy dotyczy tego, że nowe prawo przyniesie gospodarce i sektorom kreatywnym więcej szkód niż zysków. Prawo to dotknie nie tylko duże platformy, ale wielu małych i średnich przedsiębiorców. Dzisiaj powinniśmy rozmawiać o możliwych skutkach dyrektywy i jak je pogodzić z cały czas rozpędzającą się gospodarką cyfrową Polski. To dużo ważniejsza rozmowa niż nieuzasadnione oskarżenia i hipotezy.
Marta Poślad, dyrektor ds. polityki publicznej w Europie Środkowo-Wschodniej, Google