"Gnijąca Rosja". Co czeka system władzy stworzony przez Putina?
Rosja gnije - tak można streścić prognozy dotyczące przyszłości naszego wschodniego sąsiada. Proces zaatakował elity i społeczeństwo, ale w największym stopniu gospodarkę. I to wokół perspektyw ekonomicznych rozgrywają się intrygi, które w największym stopniu mogą zaważyć na losach Władimira Putina i stworzonego przezeń systemu - pisze dla Wirtualnej Polski Robert Cheda.
25.03.2015 12:51
Rosyjscy socjologowie twierdzą, że Rosja gnije. W opinii Lwa Gudkowa z ośrodka socjologicznego Lewada proces objął w równym stopniu społeczeństwo i elity władzy. Symptomem choroby jest niezwykła inercja - Kreml nie stworzył programu reform, który wyprowadziłby na prostą gospodarkę, uginającą się pod brzemieniem systemowego kryzysu i międzynarodowych sankcji. To znaczy pomysły są, ale nie ma politycznej woli do przeprowadzenia trudnego procesu dywersyfikacji gospodarki. Władimir Putin uparcie twierdzi, że przyczyny złej kondycji leżą gdzieś z dala od Rosji, a wszystkie antykryzysowe działania sprowadzają się do budżetowej żonglerki, osłaniającej w istocie wydatki na armię i zbrojenia oraz dotowanie znośnych warunków życia Rosjan, od których zależy wewnętrzna stabilność.
Z kolei społeczeństwo wcale nie zbiera się do ulicznych protestów, choć ponad 80 proc. odczuło skutki kryzysu. Zdecydowana większość Rosjan zahipnotyzowana telewizyjną propagandą wierzy Putinowi, który obiecuje, że kłopoty potrwają dwa lata, po czym Rosję dotknie biblijny potop petrorubli. Oczywiście są tacy, którzy nie wierzą, czyli klasa średnia. Bo im dalej od państwowych dotacji socjalnych, tym większa świadomość kabały, w jaką wpadła Rosja. Ale klasa średnia jest nieliczna i podzielona, nie stanowi zatem dużej politycznej siły.
Większość społeczeństwa trwa w stanie hibernacji i szybko się nie ocknie. Nawet jeśli Putin pod wpływem kryzysu zmienia warunki umowy, bo dotąd obywatele byli politycznie prawomyślni w zamian za pełną miskę. Obecnie są tacy, ale już w zamian za aneksję Krymu, ponieważ kwitnie zarządzony przez Putina hurapatriotyzm. 86 proc. Rosjan czuje się więc obywatelami wielkiego mocarstwa, decydującego o losach świata. Choć jeśli popatrzeć przez obiektywy rozpowszechnionych kamer samochodowych, to Rosja jest faktycznie supermocarstwem, ale w takich dziedzinach, jak rozjeżdżanie pieszych na przejściach czy w pokolizyjnym wypadaniu pasażerów z samochodów, bo Putin zajęty Ukrainą nie nakazał zapinania pasów bezpieczeństwa.
Rosja gnije, ponieważ nie ma sensownej demokratycznej opozycji. Przynajmniej chwilowo, bo akurat ten nurt polityczny jest kompletnie pozbawiony wpływu na rozwój sytuacji. W ogóle od lat 90. XX w. demokracja i gospodarka wolnorynkowa mają w rosyjskim społeczeństwie negatywną konotację, bo kojarzoną z anarchią i kompletną zapaścią ekonomiczną. Dlatego, jak zauważyła Tatiana Stanowaja z Centrum Technologii Politycznych, los Kremla zależy dziś nie od opozycji, ani tym bardziej elektoratu Putina, a od potencjału gospodarczego, który umożliwi gaszenie społecznego niezadowolenia, gdy Rosjanie się obudzą. I to właśnie wokół tego potencjału zaczynają się polityczne rozgrywki, które mogą zaważyć na przyszłości Putina i stworzonego przezeń reżimu.
Elitarny slalom
Światowe media zasypują nas danymi świadczącymi o złym stanie makroekonomicznym Rosji. Weźmy za przykład decyzje międzynarodowych agencji rankingowych o obniżeniu zaufania inwestycyjnego i finansowego Rosji, do tzw. poziomu śmieciowego. Wiele mówi także krach rubla wywołany obniżeniem cen ropy i gazu, a to z ich eksportu pochodzi ok. 60 proc. wpływów budżetu federalnego. Ale w ostatnim czasie miały w Rosji miejsce dwa znaczące wydarzenia z pogranicza gospodarki i polityki. Wydarzenia świadczą o naprawdę złej sytuacji ekonomicznej, a jednocześnie o małym polu manewru politycznego, jaki pozostał Putinowi.
Podczas spotkania z najbogatszymi oligarchami prezydent poprosił o powrót kapitału złożonego przez nich w tzw. rajach podatkowych. Jednak zamiast zapewnień o spełnionym życzeniu cara, Putin usłyszał, że najpierw potrzebne są decyzje o zmianie wysokiej stopy procentowej banku centralnego, która paraliżuje rosyjski biznes. A przede wszystkim gwarancje, że kapitały, które powrócą nie zostaną natychmiast obłożone drakońskimi podatkami. Za wskazane uznano także zwiększenie pomocy państwa dla oligarchicznego biznesu, co równało się niedwuznacznemu żądaniu uruchomienia rezerw walutowych państwa dla ratowania prywatnych koncernów cierpiących z powodu sankcji i kontrasankcji, czyli polityki Kremla.
Postawa oligarchów, niespotykana w Rosji od czasu rozprawy z Chodorkowskim, daje do myślenia tym bardziej, że prezydent zagwarantował swoim osobistym autorytetem: nie będzie żadnych prześladowań kapitałów, które powrócą do kraju. Co więcej, Putin zaprosił do rozmów mały i średni biznes, a to również ewenement, bo ten akurat sektor był dotychczas szczególnie dyskryminowany. Spotkanie, toczone według obowiązkowej atmosfery wzajemnej życzliwości i zrozumienia, świadczy o tym, że Kreml znajduje się w podbramkowej sytuacji i jest zmuszony poluzować oligarchom (i biznesowi w ogóle) polityczny kaganiec.
Drugim wydarzeniem było coroczne wystąpienie byłego premiera Jewgienija Primakowa, przez rosyjskie elity zawsze słuchanego z najwyższą uwagą. Primakow cieszy się ogromną popularnością w przemyśle obronnym i wśród gubernatorów, czyli elit regionalnych. To z ich poparciem stworzył siłę polityczną, która pod koniec lat 90. XX w. była w stanie konkurować z jelcynowskim Kremlem, o mało nie rujnując projektu "Putin". Obecnie Primakow zaproponował publicznie, ni mniej, ni więcej, tylko powrót do federalizacji, czyli przywrócenie równoprawnego podziału kompetencji finansowych między Kreml i regiony.
Samodzielność ekonomiczna regionów była podstawą ożywienia gospodarczego, jakie nastąpiło po kryzysie finansowym 1998 r., wprowadzając Rosję na szybką ścieżkę wzrostu. Tymczasem dziś rosyjskie regiony są zadłużone w stopniu katastrofalnym, czyli grożącym bankructwem. A to przekłada się na obumieranie rynku konsumenckiego i inwestycyjnego, a więc ostatniej nadziei na wewnętrzne pobudzenie gospodarki, pozbawionej zachodnich kredytów i petrodolarowej hossy.
Wyjaśnić należy, że Putin z pozbawiania regionów samodzielności ekonomicznej uczynił filar swojej władzy, dlatego dziś lokalne podatki i dochody płyną najpierw do Moskwy, skąd wracają na prowincję w kwotach zależnych od prezydenckiego uznania. Generalnym celem regionalnej strategii Putina pozostaje polityczne podporządkowanie lokalnych elit, tak aby nie mogły hamować autorytarnych zapędów Kremla. Propozycja Primakowa, to w istocie zawoalowana próba ograniczenia władzy Putina, świadcząca o narastającym wrzeniu elit.
Przy okazji, to prawdziwa hipokryzja, że Putin żądający od Ukrainy federalizacji ustroju, nie chce zgodzić się na podobny krok w Rosji. Tym bardziej, że depcze konstytucję, bo formalnie Rosja jest krajem federalnym, choć w praktyce nie ma z nim nic wspólnego. Scenariusz zarysowany przez Primakowa wpisuje się także w prognozę fragmentaryzacji Rosji, czyli rozpadu na niezależne regiony, autorstwa amerykańskiej wywiadowni Stratfor.
Prognozy
I dopiero na tle prawie jawnego niezadowolenia dwóch kluczowych grup putinowskiej piramidy władzy można przedstawić ekspercie opinie, dotyczące ostatnich i niezrozumiałych wydarzeń politycznych, takich jak zabójstwo Borysa Niemcowa oraz zniknięcie Putina. Pierwsze świadczy o kolejnym nasileniu wojen struktur siłowych, co jest możliwe jedynie w warunkach słabnącego autorytetu prezydenta. Jest to zatem kolejny objaw gnicia Rosji, bo jeśli potwierdzi się motyw zabójstwa, jako wyniku rywalizacji Federalnej Służby Bezpieczeństwa i Kadyrowców o monopol na represje i miano podpory tronu, to ujawniła się cała słabość autorytarnego systemu.
Tymczasem dla Putina każdy wybór jest zły. Jeśli poprze FSB, zafunduje sobie zdradę Kadyrowa i wojnę na Północnym Kaukazie. Jeśli poprze kaukaskiego watażkę, utraci autorytet w armii, służbach specjalnych i MSW. Nic dziwnego, że przyparty do muru Putin zrealizował własną grę w zniknięcie, obliczoną na wykazanie elitom oraz społeczeństwu, że bez niego Rosja przestaje funkcjonować. Zdaniem politolog Lilii Szewcowej był to swoisty szantaż wobec otoczenia. I o ile elity zrozumiały przesłanie, to społeczeństwo zachowało się nad podziw obojętnie, mimo poparcia dla Putina szacowanego na 90 procent.
No cóż, Putin to nie Iwan Groźny, którego demonstracyjny wyjazd z Moskwy zakończyły błagalne procesje mieszkańców w intencji powrotu. Może dlatego telewizja tak usilnie reklamowała film "Krym. Powrót do macierzy", w którym "cudownie odnaleziony" narodowy lider dowodził, że tylko jego osobiste działania umożliwiły oderwanie półwyspu od Ukrainy. Symptomatyczną oznaką powrotu była także seria szeroko zakrojonych manewrów wojskowych, dowodząca, że car trzyma twardo w ręku siłowe argumenty.
Tym niemniej swoistej modzie na analizy Rosji po Putinie uległy wiodące ośrodki politologiczne. Jak słusznie zauważyła "Niezawisimaja Gazieta", choć ostatnie wydarzenia przydały prezydentowi sakralnej wręcz aury, której starczy zapewne do 2024 r., czyli legalnego kresu rządów, Putin jest jedynie człowiekiem. Lilia Szewcowa upatruje w obecnych wydarzeniach końca epoki putinizmu. Tatiana Stanowaja rozpisuje sekwencje wydarzeń, tj. warianty zmiany władzy i skutki zejścia prezydenta z politycznej sceny. Obie panie są zgodne w jednym, Rosja bez Putina może stać się jeszcze bardziej nieprzewidywalna niż obecnie.
Prezydent, który wyczerpuje środki politycznej i medialnej manipulacji, może integrować elity i społeczeństwo jedynie powielając scenariusz zwycięstwa. To oznacza groźbę ponawiania krymskiego i donbaskiego modelu wobec kolejnych państw ościennych lub poprzez jeszcze bardziej represyjną rozprawę z tzw. V kolumną, czyli wszystkimi Rosjanami uznanymi za wrogów z powodu odmiennego niż kremlowski systemu wartości. Wariacją na temat może stać się wykreowanie i skierowanie społecznej nienawiści wobec milionowej rzeszy azjatyckich migrantów ekonomicznych. Wszystko to spełni się pod warunkiem, że Putin nie straci kontroli nad aparatem represji.
A co w przypadku dalszego osłabienia gospodarczego i dekompozycji reżimu? Wówczas Rosja może stać się areną spisków i elitarnych walk o władzę aż do wojny domowej włącznie, a Putin - ofiarą złożoną na ołtarzu przetrwania reżimu władzy, już bez ojca-założyciela. Jednak w takim przypadku brak polityka formatu Putina zwiastowałby erę marionetek na kremlowskim tronie, sterowanych przez najsilniejszych oligarchów. W pełni dopuszczalna jest także koncepcja zbiorowego Putina, czyli kolektywne rządy kilku grup wpływu, na wzór sowieckiego biura politycznego.
Taka jest cena wielkiej pomyłki rosyjskich demokratów z 1993 r., kiedy zamiast instytucji demokratycznej, jaką był ówczesny parlament, poparli silnego polityka w osobie charyzmatycznego Borysa Jelcyna. Od tego czasu ustrój naszego sąsiada bazował na osobowościach politycznych, degradując instytucje państwa, tak niezbędne w czasach kryzysu lub personalnego przesilenia. Dlatego żadna z prognoz dla Rosji następnych lat nie jest ani pozytywna, ani przewidywalna. Po prostu brak przesłanek dla scenariuszy poza jednym - katastroficznym, z bardzo silnymi skutkami ubocznymi dla sąsiadów, Europy i reszty świata.
Robert Cheda dla Wirtualnej Polski