Główny aferzysta Ukrainy uciekł przez Polskę? Oświadczenie Straży Granicznej
Straż Graniczna nie komentuje medialnych teorii, jakoby polskie służby miały zezwolić na ucieczkę podejrzanego w ukraińskiej aferze korupcyjnej. Bliski współpracownik prezydenta Wołodymyra Zełenskiego miał przejechać granicę Polski wynajętym autem, spędzić noc w Warszawie, a następnie odlecieć do Izraela, pozostając poza zasięgiem ukraińskiego wymiaru sprawiedliwości.
Rzecznik Straży Granicznej, ppłk Andrzej Juźwiak, w odpowiedzi przesłanej Wirtualnej Polsce podkreśla, że funkcjonariusze Straży Granicznej podczas kontroli granicznych "każdorazowo weryfikują warunki wjazdu i pobytu cudzoziemców w Polsce", a jeżeli dana "osoba nie figuruje w systemach jako podlegająca zatrzymaniu", "wówczas zezwala się jej na przekroczenie granicy".
Rzecznik nie odnosi się do spekulacji dotyczących rzekomego "korytarza tranzytowego" ani do okoliczności wyjazdu podejrzanego z Ukrainy. W rozmowie zastrzega, że SG nie może udzielać mediom informacji na temat przejazdów konkretnych osób.
W Ukrainie nie kończy się burza o tym, jak i dlaczego uciekł główny aferzysta kraju. Biznesmen Timur Mindycz, podejrzany o zorganizowanie systemu korupcji w ukraińskim sektorze energetycznym, zdołał opuścić Ukrainę jeszcze przed formalnym postawieniem zarzutów i przeszukaniem we własnym domu. Według ukraińskich mediów 9 lub 10 listopada przekroczył lądową granicę z Polską, korzystając z mercedesa należącego do lwowskiej firmy transportowej TimeLux.
Rosja bez Putina? "Problemem nie jest sam Putin"
Ucieczka aferzysty z Ukrainy. Szlak przez Polskę?
10 listopada, po wjeździe do Polski przez przejście Budomierz-Hruszew, Mindycz miał spędzić dzień w Warszawie. Według relacji ukraińskich mediów odwiedził synagogę, a następnie odleciał do Izraela. Jak podają ukraińskie źródła, skorzystał z połączenia czarterowej izraelskiej linii Sundor. Umożliwiło mu to szybkie znalezienie się poza zasięgiem ukraińskich organów ścigania.
Jego trasa, czas podróży oraz status wpływowej osoby i bliskiego współpracownika prezydenta Wołodymyra Zełenskiego wywołały pytania o to, czy korzystał z pomocy i czy umożliwiono mu ucieczkę. Były premier Leszek Miller publicznie postawił pytania, czy polskie służby umożliwiły Mindyczowi swobodny przejazd przez terytorium RP.
"Osoba podejrzana o udział w kradzieży dziesiątek milionów dolarów wjeżdża do Polski, nocuje w sercu Warszawy, przechodzi odprawę na naszym lotnisku i odlatuje do Izraela bez najmniejszej przeszkody. Nikt nie zadaje pytań, a wszyscy zachowują się, jakby nic się nie wydarzyło. Z kluczowych pytań wyłania się jedno: czy Polska została poinformowana przez Ukrainę o ucieczce osoby zamieszanej w jedną z najgłośniejszych afer korupcyjnych ostatnich lat? Czy też wręcz przeciwnie - otrzymała prośbę o zapewnienie bezpiecznego korytarza tranzytowego dla kogoś, kogo zniknięcie jest dla Kijowa politycznie bardzo wygodne?" - pytał Miller na portalu X.
Jak uciekł aferzysta? Ukraińscy pogranicznicy przeprowadzili kontrolę
Tymczasem teorie o rzekomym "umożliwieniu ucieczki" Mindyczowi stanowczo odrzuciła ukraińska Państwowa Służba Graniczna. W oficjalnym komunikacie opublikowanym na Facebooku poinformowano, że po nagłośnieniu sprawy przeprowadzono wewnętrzną kontrolę dotyczącą okoliczności jego wyjazdu z kraju.
Jak ustalono, Mindycz przekroczył granicę całkowicie legalnie, w jednym z punktów kontrolnych, posiadając wszystkie dokumenty uprawniające do wyjazdu w czasie obowiązywania stanu wojennego. Służba podkreśliła też, że wobec Mindycza nie istniały jeszcze żadne ograniczenia zakazujące mu opuszczania Ukrainy. Do ukraińskiej straży granicznej "nie wpłynęły żadne nakazy ani dyspozycje organów ścigania dotyczące zatrzymania, przeszukania czy blokady jego wyjazdu" - padło w komunikacie.
Dyrektor Narodowego Biura Antykorupcyjnego Ukrainy Semen Krywonos poinformował dziennikarzy, że przez ręce osób zamieszanych w proceder korupcyjny w ukraińskim sektorze energetycznym "przeszło około 100 mln dolarów". Agenci NABU i Specjalna Prokuratura Antykorupcyjna (SAP) poinformowały, że najwyższe kierownictwo spółki Energoatom żądało od kontrahentów nielegalnych prowizji w wysokości 10-15 proc. Śledczy sprawdzają, czy środki zostały wytransferowane za granicę, zamienione na kryptowaluty, ulokowane w nieruchomościach lub innych aktywach, czy też pozostają na kontach zagranicznych.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski