Gliniarze i uchole

Spotkali się w bramie warszawskiej kamienicy. Mężczyzna z aparycją żula mówił o poruszeniu, jakie w lokalnym półświatku wywołało zabójstwo młodej dziewczyny z sąsiedztwa. Przystojny blondyn słuchał z uwagą, kiwając głową. Po chwili był już pewien, że za morderstwem nie stoi żaden z miejscowych lumpów...

17.06.2004 13:00

To scena z kultowego "07 zgłoś się". Blondyn to oczywiście por. Borewicz, jego rozmówca zaś to informator, w policyjnym żargonie określany ucholem. Tutaj - pijaczyna, któremu milicjant na pożegnanie dobrotliwie pogroził palcem. Ale życie to nie film. To, co dla aktora jest elementem jego pracy, dla widza zaś po prostu rozrywką, w rzeczywistości i dla prawdziwego informatora może być sprawą życia i śmierci.

Motywy współpracy

- W trakcie spotkania obie strony ryzykują dekonspirację - wyjaśnia Jerzy Dziewulski, były policjant, poseł SLD. - Tyle że oficer rozliczany z kontaktów z agenturą stawia na szali co najwyżej premię. A informator? W półświatku za bycie ucholem można dostać butelką po łbie albo, co bardziej dokuczliwe, zostać skazanym na towarzyski ostracyzm. Gorzej, gdy mówimy o zdemaskowaniu agenta siedzącego w prawdziwym podziemiu. Tam gadka jest krótka: "Współpracowałeś, giniesz".

A jednak mimo ryzyka dekonspiracji policja rozbudowuje własną agenturę. Kim są ludzie, którzy decydują się na współpracę? Jakie motywy nimi kierują? Czy są świadomi ryzyka? A może po prostu nie mają innego wyjścia? Czy suma korzyści, jakie dzięki nim można osiągnąć, jest wyższa niż 50 mln zł rocznie? Tyle bowiem środków przeznaczanych jest na fundusz operacyjny, z którego opłaca się agentów.

Gdy usiłowałem namówić policyjnego psychologa do nakreślenia portretu agenta, usłyszałem, że to niemożliwe. Trudno bowiem mówić o jakichś charakterystycznych cechach, może poza odpornością na stres wynikający ze świadomości zagrożenia wpadką.

- Każdy informator jest inny - mówi Jerzy Dziewulski, dodając, iż w trakcie służby prowadził sześciu TW (tajnych współpracowników). - Ale gdybym miał kategoryzować, podzieliłbym ich ze względu na motywy, jakimi się kierowali, wyrażając zgodę na współpracę. Krótko mówiąc, na zmotywowanych ideologicznie, finansowo oraz "zachęconych" do współpracy szantażem.

- Ci pierwsi to ludzie wierzący, że współpraca to ich obywatelski obowiązek - precyzuje emerytowany oficer Komendy Głównej Policji. - Tacy społecznicy o mocnych nerwach. Drudzy traktują dostarczanie informacji jako formę zarobkowania, najczęściej dodatkowego. Trzeci zaś to przestępcy, którzy wpadli w ręce policji. Panicznie boją się więzienia i dlatego przystają na układ "informacje w zamian za przymknięcie oka na dotychczasowe przewinienia".

Oczy i uszy policji

O ile trudno przedstawić charakterystykę modelowego informatora, o tyle prościej zdefiniować rolę policyjnej agentury w funkcjonowaniu państwa. Dzięki niej aparat bezpieczeństwa i wymiar sprawiedliwości mają dostęp do hermetycznego świata przestępczego. Od liczebności, rozlokowania i jakości agentury zależy, na ile ów dostęp przekłada się na kontrolowanie podziemia - twierdzą socjolodzy, dodając przy tym, że nawet najliczniejsza i najlepsza siatka informatorów nie zapewni państwu absolutnej kontroli, może co najwyżej wyhamować eskalację praktyk kryminalnych.

Tyle badacze społeczni - a co na to fachowcy od zwalczania przestępczości? - Sprawność policji zależy od informatorów - mówi oficer Komendy Stołecznej Policji i przywołuje przykład USA. - Nieodnoszący się wprost do policyjnej roboty, ale adekwatny - zastrzega. - W penetracji zagrożeń terrorystycznych Amerykanie zaniechali pracy agenturalnej na rzecz techniki. I co z tego mieli? 11 września... Nie tylko nie można więc ignorować agentury. Trzeba również, by tworzyło ją jak najwięcej osób mających wiedzę na temat przestępstw jeszcze niepopełnionych.

W opinii prof. Andrzeja Siemaszki, szefa Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości, korzyści z dysponowania siecią informatorów ujawniają się nie tylko na poziomie profilaktyki. Jego zdaniem, przy wykrywaniu sprawców przestępstw już dokonanych tajni współpracownicy odgrywają największą rolę - bez porównania większą niż odciski palców czy choćby najbardziej wyczerpujące badania DNA.

- To oczy i uszy policji - ujmuje rzecz krótko Roman Kurnik, bliski współpracownik gen. Marka Papały. - Bez agentury policjanci działaliby po omacku.

- Nie chodzi tylko o samo przekazywanie informacji - mówi gen. Józef Semik, twórca CBŚ. - Jedną z najcenniejszych korzyści płynących z posiadania agentury jest możliwość weryfikowania danych pochodzących z innych źródeł - z podsłuchu, od "przykrywkowców", uzyskanych dzięki analizie ogólnodostępnych materiałów itp.

Jeden policjant - dziesięciu agentów

By skutecznie funkcjonować, agentura musi być m.in. odpowiednio liczna. A zatem ilu jest wśród nas policyjnych informatorów? Odpowiedź na to pytanie to jedna z największych tajemnic policji. - W połowie lat 80. Kiszczak zobowiązał pracowników kontrwywiadu MSW do prowadzenia po dziesięciu TW - opowiada emerytowany oficer KGP. - Choć milicjantów to rozporządzenie nie dotyczyło, ochoczo je podchwycili. Wstyd przyznać, ale impulsem była możliwość uzyskania premii za każde nowo pozyskane "źródło operacyjne". Rzecz jednak w tym, iż tej dziesiątki nikt nie wziął z sufitu. Zdaniem fachowców, taka była granica efektywności, jeśli idzie o liczbę informatorów przypadających na jednego prowadzącego.

Obecnie w policji służy nieco ponad 30 tys. pracowników pionów kryminalnych. Według moich rozmówców, dwie trzecie z nich zajmuje się działaniami operacyjnymi. Czyżbyśmy więc mieli w Polsce ponaddwustutysięczną armię policyjnych donosicieli? - Rzadko który policjant może się pochwalić dziesięcioma TW - twierdzi były funkcjonariusz KGP. - Standard to pięciu, siedmiu informatorów.

Według takich wyliczeń, mamy w Polsce nawet 150 tys. agentów. - O liczbach wolałbym nie mówić - zastrzega Jerzy Dziewulski. - Ale warto zaznaczyć, że część zarejestrowanych agentów to martwe dusze. W latach 80. nagminną praktyką było tzw. werbowanie z pały, czyli wpisywanie do kartotek obywateli niemających pojęcia o tym, że zostali agentami, albo zupełnie wymyślonych osób. To skutkowało pisaniem notatek ze spotkań z takimi "źródłami" - oczywiście, od początku do końca konfabulowanych. Wszystko zaś po to, by wykazać się przed przełożonymi, symulować pracę czy dostać premię.

- Dzisiaj mechanizmy kontrolne uniemożliwiają tworzenie fikcyjnej agentury - zapewnia oficer KSP. - Ale martwe dusze są. Nie przesadzę, mówiąc, że co piąty informator ma obecnie status źródła nieaktywnego - osoby, która zerwała z nami kontakt, bo wyjechała za granicę czy zmieniła miejsce zamieszkania, nigdzie formalnie się nie meldując. To również tacy współpracownicy, którym kiedyś zdarzyło się przekazać policji bardzo ważne dane. I choć dziś nie mają nic do powiedzenia, nikt ich z listy informatorów nie usuwa. Bo a nuż zdarzy się sytuacja, że będą przydatni.

Werbunek celowy

Gdzie lokuje się policyjnych agentów? - W ostatnich latach zmieniła się filozofia rozbudowy agentury - mówi Jerzy Dziewulski. - W PRL brano każdego, kogo można było zwerbować, bez względu na to, kim był i w jakich środowiskach się obracał - ludzi z półświatka, ale i dozorców, taksówkarzy, badylarzy, naukowców. W myśl zasady, że taki agent prędzej czy później przyniesie jakieś ciekawe informacje.

Dzisiaj działania policji są już bardziej selektywne. Werbunek ma najczęściej charakter celowy, pozyskuje się źródła przede wszystkim w środowiskach szczególnie interesujących policję albo też, już w trakcie dochodzeń, usiłuje się nakłonić do współpracy osoby z otoczenia sprawców i ofiar przestępstw.

- Osadzenie agentury różni się obecnie także z innego powodu - dodaje gen. Józef Semik. - Dzisiaj mamy zupełnie inną przestępczość niż, dajmy na to, 20 lat temu. Kto wtedy słyszał o grupach zorganizowanych? A to właśnie gangi "cieszą się" szczególnym zainteresowaniem policji. W ich rozpracowywaniu bierze udział swoista elita policyjnej agentury - kilkuset pozyskanych do współpracy członków grup, choć spotkałem się z szacunkiem, że nieco ponad tysiąc.

Biorąc pod uwagę policyjne raporty, w których mowa jest o ponad 300 działających w Polsce zorganizowanych grupach, skala nasycenia ich agenturą nie wydaje się duża. Tyle że penetracja przestępczego podziemia odbywa się wielotorowo - nie tylko poprzez werbunek samych gangsterów, lecz także przez "obstawianie agenturą" kooperujących lub podległych gangom grup dilerskich, klubów, agencji towarzyskich, dziupli, warsztatów czy giełd samochodowych.

- Agencje interesują nas nie tylko z powodu gangów - zastrzega rozmówca z KSP. - Z usług prostytutek korzystają także osoby niezwiązane z przestępczością zorganizowaną, ale mające przydatną dla nas wiedzę czy kontakty. Tymczasem agencja to znakomite miejsce do zbierania kompromitujących materiałów. Ale nie przy pomocy panienki - celem jest właściciel lokalu. Za jego zgodą "w pokoju spotkań" możemy sobie urządzić prawdziwe studio nagraniowe.

- Policjanci są mądrzejsi od socjologów - śmieje się były oficer KGP. - Bo na długo przed nimi odkryli, że w porównaniu z osobami heteroseksualnymi znacznie większy odsetek homoseksualistów zostaje np. wziętymi biznesmenami, adwokatami, urzędnikami wyższego czy średniego szczebla. Do pozyskania takich informatorów dąży każda służba, nie tylko policja. A w naszym społeczeństwie jest to dziecinnie proste - z reguły wystarcza sugestia, że skłonności delikwenta zostaną publicznie ujawnione. I dlatego od zawsze po dziś dzień jednym z głównych celów policyjnej inwigilacji są środowiska homoseksualistów.

Zdaniem moich rozmówców, grupą szczególnie nasyconą agenturą, również policyjną, są dziennikarze. - To akurat nie powinno dziwić - twierdzi Jerzy Dziewulski. - Dziennikarze mają wyjątkową umiejętność zdobywania i syntetyzowania rozproszonych informacji. Sami utrzymują siatki informatorów, sami starają się rozwikłać zagadki kryminalne. W ten sposób stają się naturalnymi obiektami zainteresowania policji. I nie chodzi tylko o prostą wymianę informacji.

- Weźmy taki przykład - kontynuuje poseł. - Ślimaczące się z powodów politycznych śledztwo wywołuje frustrację dochodzeniowców. Jeden z nich nakłania więc "zaprzyjaźnionego" dziennikarza do opublikowania tekstu odsłaniającego kulisy rozmydlanego dochodzenia. W zamian obiecuje dane, np. o jakimś tajemniczym morderstwie.

Inną grupą szczególnie inwigilowaną przez policję są mieszkańcy przygranicznych miejscowości. Zdaniem policjantów, ma to związek z większą otwartością granic.

- Im szerzej otwarta furtka, tym łatwiej przeniknąć do Polski międzynarodowym przestępcom - twierdzi były oficer KGP. - Tym łatwiej szmuglować kontrabandę czy przerzucać nielegalnych imigrantów.

Przygraniczniacy albo sami się w to angażują, albo są świadkami takich incydentów. Warto więc mieć wśród nich wtyki, choć oczywiście bez ścisłej współpracy ze strażą graniczną i urzędami celnymi się nie obejdzie. Zwłaszcza że obie te instytucje utrzymują własną agenturę.

Sieć policyjnych informatorów - choć w tym przypadku niezmiennie od lat - działa także w środowisku jubilerów i handlarzy dziełami sztuki. Obrót precjozami to rynek warty kilkaset milionów złotych rocznie, na którym aż roi się od fałszerzy i oszustów. Cyklicznie zasilany obrazami, biżuterią czy cennymi starodrukami pochodzącymi z napadów na prywatne domy, parafie, kościoły albo z kradzieży zbiorów muzealnych. - Często bardzo brutalnych przestępstw, połączonych z zabójstwami - dodają policjanci.

Obszarem, w odniesieniu do którego przetrwały rudymenty starego myślenia - "werbować ile się da" - są różnego rodzaju firmy, przede wszystkim handlowe. Wyłudzenia VAT, firmy słupy, niepłacenie podatków, zatrudnianie na czarno - to jedne z najczęściej popełnianych w Polsce przestępstw. Ściśle współpracujące z policją urzędy skarbowe mają własne źródła informacji - tylko do warszawskiego Urzędu Kontroli Skarbowej wpływa rocznie ponad 300 donosów.

- Byłoby jednak głupotą nie wykorzystać papierów na kogoś, kto w takiej firmie pracuje, albo zignorować jego chęć współpracy - mówi Jerzy Dziewulski. - Bo nawet jeśli teraz nic się nie dzieje, jest duże prawdopodobieństwo, że w przyszłości szefowie przedsiębiorstwa ulegną pokusie łatwego zarobku.

Jak pozyskać agenta

A zatem czy utrzymywanie informatorów jest racjonalne i przynosi wymierne korzyści? Wszyscy moi rozmówcy udzielili twierdzących odpowiedzi, choć zgodnie zastrzegli, że agenturze rodzimej policji daleko jeszcze do osiągnięcia wysokiej efektywności. Ich zdaniem, to wynik politycznych działań podjętych po 1989 r. - Po weryfikacji pozbyto się wielu doświadczonych funkcjonariuszy - mówi Jerzy Dziewulski.

- Rozwiązano wydziały przestępczości gospodarczej, mające znakomitą agenturę. Rozpędzono dzielnicowych, a to oni typują kandydatów na informatorów. Przede wszystkim zaś stworzono klimat obrzydzenia do jakiejkolwiek pracy agenturalnej. - Źródła zaczęły się masowo urywać - opowiada oficer KSP.

- Dzwonię do wieloletniego współpracownika i słyszę: "Pocałuj mnie w d...". I co było robić? Szantaż nie wchodził w rachubę, bo za "esbeckie" metody urwano by mi wtedy głowę. Lata 1990-1993 to był straszny okres - cała operacyjna robota leżała. A za oknem wyrastały "Pruszków", "Wołomin" i cała reszta.

Słabość policji w walce z rosnącymi w siłę gangami uświadomiła konieczność odbudowy agentury. - I tutaj napotkaliśmy olbrzymie kłopoty - mówi emerytowany oficer KGP. - Potencjalni informatorzy bali się kolejnych "nocy teczek". Nie mieliśmy też żadnej oferty ideologicznej. Hasło: "dobro państwa i społeczeństwa" wywoływało śmiech. I nadal wywołuje. Zresztą jak tu mówić o poczuciu obywatelskości, skoro żaden przepis prawa nie mówi wprost o konieczności współpracy z policją? A standardem jest odwracanie głowy, gdy kradną sąsiadowi auto.

- Problemem okazał się fakt, że w tym czasie obieg poufnych informacji uległ zasadom rynku - mówi gen. Semik. - Dzisiaj ten się liczy w grze, kto jest w stanie więcej zapłacić. A policja, w porównaniu z dziennikarzami, wywiadowniami gospodarczymi, agentami obcych policji czy służb specjalnych, za dużo zapłacić nie może.

- Gangster przekazujący informacje na temat swojej grupy może liczyć na 2-3 tys. zł miesięcznie - mówi policjant z KSP. - Ile może zarobić, zachowując wobec niej lojalność? Ot, retoryczne pytanie. Najwyższa jednorazowa wypłata dla agenta, o jakiej słyszałem, to 50 tys. zł. Jeśli to miałby być polski rekord, nie warto donosić dla pieniędzy...

I dlatego - przy cichym przyzwoleniu polityków - polska policja rekrutuje agenturę, opierając się głównie na materiałach obciążających. Jest z tym jednak pewien problem - takie działania nie są do końca legalne. Brakuje zapisów, np. w ustawie o policji, które wprost dopuszczałyby taką możliwość.

- Zalegalizowanie werbunku na materiałach obciążających to rzecz niezbędna - twierdzi Jerzy Dziewulski. - Dziś policjant pięć razy się zastanowi, nim pójdzie na układ z przestępcą. Bo przecież komuś może przyjść do głowy, że zatajał dowody przestępstwa czy - nie daj Boże - brał udział w jego popełnieniu. Dobry przepis wyeliminowałby takie dylematy. Oznaczałby zwiększenie i liczby, i efektywności agentury, bez ponoszenia dodatkowych nakładów finansowych.

Ale czy do tego dojdzie? Moi rozmówcy są sceptyczni - o ile klasa polityczna może sobie pozwolić na ciche przyzwolenie na werbunek poprzez szantaż, o tyle do publicznego wyrażenia akceptacji zabraknie jej woli. Zwłaszcza kiedy po wypadkach w Łodzi i Poznaniu policja jest na cenzurowanym. I propozycje zwiększenia jej uprawnień spotykają się ze zdecydowanym odporem.

•••

Na przestrzeni ostatnich lat policyjna agentura podlegała różnorakim zmianom. Nie wszystko jednak uległo przeobrażeniu. - Telefon, hasło, skrzynka kontaktowa - mówi oficer KSP. - W komunikacji z agentem, mimo ogromnego postępu techniki, nic się nie zmieniło. Dostaję sygnał albo sam go daję i jak dawniej spotykamy się w mieszkaniu delikwenta, w odludnym miejscu, ustronnej knajpie czy lokalu konspiracyjnym. No, może tych ostatnich jest dzisiaj trochę więcej niż kiedyś.

Ponadto nadal w policji obowiązuje zasada bezwzględnej ochrony informatora. W razie dekonspiracji może on liczyć nawet na zmianę tożsamości i twarzy. Policyjna troska o "Masę" to najlepszy tego przykład. Tylko czy dla całej rzeszy szantażowanych albo słabo opłacanych informatorów jest to jakieś pocieszenie?

Marcin Ogdowski

Obywatel informator

Nie chcemy być agentami policji, ale wielu z nas powiadamia ją o przestępstwach. Wyniki badań opinii społecznej nie pozostawiają wątpliwości – policja cieszy się bardzo dużym zaufaniem Polaków (patrz wykres). Tymczasem – jak wynika z naszych ustaleń – ten wysoki wskaźnik nie przekłada się na chęć współpracy z policją. Próby rozbudowania sieci policyjnych informatorów na podstawie ich dobrowolnych deklaracji napotykaja na duży opór. Polacy, w większości zapewne ci sami, którzy deklarują pozytywny stosunek do policji, odmawiają. Dlaczego?

Próżnia socjologiczna

– Społeczeństwo od lat obserwuje szerzący się bandytyzm, korupcję, złodziejstwo – mówi prof. Andrzej Zybertowicz z Instytutu Socjologii UMK w Toruniu. – Taki stan rzeczy rodzi w nim poczucie zagrożenia, co z kolei wpływa na poziom zaufania do policji. Ta zależność, co może się wydać paradoksalne, wygląda tak – im większe poczucie zagrożenia, tym większe zaufanie. – To tak jak w relacji z ojcem, który jest do niczego, ale co do którego żywimy nadzieję, że jak do nas przyjdą bandyci, on stanie w naszej obronie – ujmuje rzecz obrazowo profesor.

Zatem tajemnica wysokich wskaźników zaufania kryje się w potocznym przeświadczeniu, że choć ogólnie źle się dzieje, w razie czego "nam" policja pomoże. Dlaczego jednak sami tak mało ją wspieramy? – Bo myślenie, że "nam" pomoże, wcale nie zmienia przekonania, że generalnie policja jest nieskuteczna – wyjaśnia prof. Zybertowicz. – Medialne przekazy o coraz to nowych, nie w porę wykrytych przestępstwach czy aferach, których winni unikają wymiaru sprawiedliwości, tylko to przekonanie utwierdzają. I dlatego policjanci słyszą, że nie ma sensu z nimi współpracować, bo nie będzie z tego żadnej korzyści...

Jednak odmowa współpracy ma jeszcze inne, dużo głębsze korzenie. Pod koniec lat 70. ogromne zamieszanie wywołały wyniki badań społecznych przeprowadzonych przez prof. Stefana Nowaka. Zdiagnozował on bowiem tzw. próżnię socjologiczną – dowiódł, że życie społeczne Polaków toczy się przede wszystkim w kręgu rodzinno-przyjacielskim, z jednoczesnym poczuciem istnienia wspólnoty narodowej i przynależności do niej. Próżnią miała być przestrzeń między rodziną a narodem, czyli cały szereg instytucji i organizacji społecznych, także tych odpowiedzialnych za zapewnienie bezpieczeństwa. Dlaczego? Z racji powszechnej niechęci Polaków do angażowania się i wspierania ich działalności.

– Jeśli idzie o aktywność obywatelską, niewiele się zmieniło w tej materii – mówi Andrzej Zybertowicz. – Mimo 15 lat transformacji Polacy nie rozbudzili w sobie poczucia odpowiedzialności za kondycję państwa. I również z tego powodu nie współpracują z jego instytucjami.

Donos obywatelski

Ale czy rzeczywiście jest aż tak źle? O tym, że nie wolno popadać w skrajny pesymizm, przekonują... sami policjanci. I przypominają, że policja gromadzi materiały nie tylko dzięki agenturze, ale również dzięki anonimowym informacjom i donosom. Darmowe telefony informacyjne, np. o przemocy w rodzinie, oraz zgłoszeniowy 997 właściwie nie milkną. Dla przykładu – ponad połowa zarejestrowanych wybryków chuligańskich to efekt wcześniejszego zgłoszenia na policję.

A w Polsce donosi się nie tylko do instytucji zapewniających bezpieczeństwo. Bez skarg od obywateli nie miałyby racji bytu na przykład instytucje rzeczników: praw dziecka, pacjenta czy praw obywatelskich. Otrzymywanymi informacjami żywi się także Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Jak zapewniają jego pracownicy, wszystkie są sprawdzane – na dziesięć nadesłanych informacji sześć dotyczy wyłudzonych rent i fałszywych zaświadczeń o niezdolności do pracy.

Innym beneficjentem tego rodzaju obywatelskiej aktywności są urzędy kontroli skarbowej. W rekordowym 1999 r. tylko warszawskiemu UKS udało się odzyskać dla skarbu państwa ponad 801 tys. zł. Taki był efekt 254 donosów, które w tym czasie wpłynęły do urzędu.

Jest jednak pewne ale... – Polacy donoszą najczęściej z zawiści lub chęci dołożenia komuś, rzadziej, by eliminować niepożądane zjawiska – twierdzi prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny.

Z taką opinią zgadza się wielu innych badaczy społecznych. Ich zdaniem, daleko nam jeszcze do modelu niemieckiego. W Niemczech bowiem obywatelski donos uchodzi za "moralny obowiązek wobec kraju i ładu publicznego". Na porządku dziennym jest nie tylko informowanie o przestępstwach kryminalnych, lecz także na przykład o wywożeniu śmieci do lasu. I choć bywa, że denuncjatorami kieruje złośliwość lub zawiść, generalnie niemieckiemu państwu opłaca się aktywność obywateli.

Według Federalnego Urzędu Kryminalnego, w 2002 r. tamtejsze organy bezpieczeństwa (poza Urzędem Ochrony Konstytucji, odpowiednikiem ABW) mogły sobie pozwolić na utrzymywanie agentury liczącej... 349 osób. Socjologowie zaś nie mają wątpliwości, że znany w świecie "niemiecki porządek" to efekt m.in. zgłaszania władzom przewinień współobywateli.

Czy informowanie policji to donos, czy obowiązek obywatelski?

Dr Lech Zdybel, Instytut Filozofii UMCS:

Donos obywatelski brzmi nieciekawie i nie jest zgodny z polską tradycją. Co innego w rozwiniętych cywilizacjach Zachodu, w Szwajcarii, Francji albo USA. W Polsce nasuwałoby się nieodparte skojarzenie z radzieckim bohaterem Pawką Morozowem, który zadenuncjował własnych rodziców. To pomysł jeszcze nie na obecne czasy, może za jakieś dwa pokolenia będziemy na taki zwyczaj patrzyli inaczej. Co innego policyjna sieć własnych, stałych, płatnych informatorów, co innego szeroka inicjatywa obywatelska. Kiedy pojawiają się hasła, by informować policję o różnych niepokojących sprawach, wygląda to na wykpiwanie się władzy albo dowód jej niemocy. A można się obawiać nawet prób większej inwigilacji społeczeństwa pod hasłami walki z przestępczością zorganizowaną, terroryzmem itd. Podejrzewam, że u nas mechanizm donosu byłby całkiem niekontrolowany.

Prof. Włodzimierz Tyburski, filozofia, etyka, UML:

Moralnie usprawiedliwiony i traktowany jako powinność obywatelska może być każdy przypadek, kiedy obywatel zna prawo, nie ma wątpliwości, że zostało ono pogwałcone, i informuje stosowne służby stojące na straży porządku publicznego. Np. widziałem w Kanadzie, że gdy do lasu - dobra ogólnie szanowanego - wjechał duży pojazd, jego numery zostały zanotowane i przekazane do wiadomości służbom ochrony środowiska. Przekazanie informacji tego typu jest postawą etyczną, słuszną.

Nadkom. Zbigniew Matwiej, Komenda Główna Policji:

Raczej widziałbym to w kategoriach powinności obywatelskiej, bo słowo donos dotyczy bardziej systemów totalitarnych, a nie demokratycznych. Żyjemy w państwie budującym demokrację i należy raczej przeprogramować się w sferze świadomości. Informowanie jest powinnością, ponieważ wszyscy powinni być zainteresowani zwalczaniem zła, czyli przestępczości. W żadnym państwie policja sama sobie nie poradzi, dlatego świadek przestępstwa albo dramatu drugiego człowieka powinien informować policję o takich przypadkach, choćby z tej przyczyny, aby w przyszłości sam nie ucierpiał z ręki przestępcy.

Prof. Emil Pływaczewski, prawo karne, Uniwersytet Białostocki:

Jesteśmy przewrażliwieni, co wynika ze spuścizny historycznej. W wielu krajach uważa się informowanie policji o przestępstwach za obowiązek nie tyle prawny, co moralny. U nas pokutuje piętno przeszłości, obywatele pamiętają o komunizmie, socjalizmie i niechętnie się włączają. Obecnie na całym świecie funkcjonuje community policing, regulująca relacje policji i społeczeństwa, bo bez wsparcia społeczeństwa nikt nie jest w stanie efektywnie przeciwdziałać przestępczości. Tego typu wzór funkcjonuje znakomicie np. w Japonii, gdzie dzielnicowy dwa razy w roku odwiedza każdego podopiecznego i wie o wszystkim, co się dzieje. Taka filozofia jest u nas propagowana, ale nie ma wymiernych efektów. Może w mniejszych ośrodkach są jakieś szanse, ale w dużych miastach dominuje anonimowość. Tymczasem policja bez wsparcia społecznego nie jest w stanie skutecznie wykonywać swoich zadań, bo przestępstw jest dziś trzy razy tyle, co przed okresem zmian ustrojowych. Współczuję policji i organom ścigania, że muszą działać w takich
warunkach.

Ks. prof. Waldemar Chrostowski, biblista, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego:

Mówiąc o informowaniu policji, trzeba mieć na względzie, czym jest policja, jak wywiązuje się ze swych zadań, jak jest postrzegana przez społeczeństwo i przez poszczególne osoby. Współpraca z policją jest zawsze owocem zaufania. Dotyczy to również innych dziedzin życia. Informowanie jest postulatem nie tylko pod adresem obywateli, lecz także pod adresem policji, z myślą o tym, by na takie zaufanie zapracowywała. Tu tkwi tajemnica tego, że w innych krajach stopień zaufania dla policji jest znacznie wyższy niż w Polsce.

Prof. Karol Sauerland, niemcoznawca:

Jeśli komuś grozi utrata życia, to każdy obywatel ma obowiązek informowania policji. O donosie w sensie denuncjacji mówimy, jeśli ktoś zawiadamia jakąś instancję, aby komuś świadomie zaszkodzić i ewentualnie wynieść z tego zysk dla siebie. W międzyludzkich stosunkach zadaje się nie tylko pytanie, czy dana osoba jest pod względem prawnym w porządku, lecz również z jaką intencją coś uczyniła, zwracając się do jakiejś instancji ze swoimi informacjami. Osobną kwestią jest to, czy policja jest godna powszechnego szacunku, czy nie. Policja powoli odzyskuje zaufanie obywateli po jego utracie w czasach PRL-u, choć odnosi się wrażenie, że nadal nie ma ona świadomości, iż ma służyć obywatelom. W czasach PRL-u szanujący się obywatel zwracał się do milicji tylko w wypadkach skrajnych. Dziś zadaje sobie pytanie, czy policja jest na tyle mocna, że daje sobie radę z przestępcami, jeśli obywatele dostarczają jej odpowiednich informacji. Nie należy zapominać, że informujący ciągle się obawia, że policja może w jakiś sposób
ujawnić jego wiadomości przestępcom. A oni mogą się mścić. Sprawa obowiązku jest więc kwestią dwustronną. (not. BT)

Źródło artykułu:Tygodnik Przegląd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)