PolskaGinekolog w oczach kobiety

Ginekolog w oczach kobiety

To najgłupsza droga w życiu. Od jego biurka na ten fotel. Bez majtek i boso po zimnej posadzce.

14.02.2005 | aktual.: 24.05.2018 14:38

Jak w konfesjonale? Tylko za ile ten konfesjonał? – napisała Jadwiga z Siedlec, gdy w „Przeglądzie” (nr 41) ukazał się tekst pt. „Polka w oczach ginekologa”. A najbardziej rozeźliło kobiety to, że „fragmencik jej duszy znajduje się w miednicy mniejszej”. Seksizm, pisały. Tak powstał sequel, czyli co o ginekologu sądzą Polki. Mówią, że to tak jak z pierwszym razem. Albo się zrazisz, albo nie.

On czy ona?

Gdy Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny zrobiła ankietę, czy płeć lekarza ma znaczenie, blisko 40% pań odpowiedziało, że ma. Na internetowym forum O2.pl dziewczyny piszą: „Jeśli jesteś normalna, nie idź do faceta. To zboczeńcy, którym nigdy się nie nudzi”. Zwolenniczki lekarek od tych miejsc twierdzą, że nikt jak kobieta nie zrozumie kobiety, a mężczyzna wie o niej tylko tyle, ile mu powiedzieli. Poza tym lekarka też musi usiąść na fotelu.

Nastolatki pierwszy chrzest zwykle przechodzą u kobiety. Z wiekiem nabierają przekonania, że jednak od tych spraw lepszy jest facet. Z natury wie, co dla niej dobre, więc i lepszy, i delikatniejszy w obsłudze. I najważniejsze – palce. Barbara Wojnarowska z Łomży, znana w Polsce matka dzieci z chorobą genetyczną, która procesuje się ze szpitalem za odmowę badań prenatalnych, odwiedziła już „ze 30 chłopa od tego” (w tym Afrykańczyka) i potwierdza, że ze względu na palce woli męską dłoń: – Kobiety mają mniejsze ręce, więc badanie jest bardziej bolesne i dłużej trwa. Poza tym on umie rozmawiać.

Nie zapomina o pierścionkach na palcach podczas badania, nie zadaje głupich pytań i nie patrzy z niesmakiem, gdy ona przychodzi z ładnie wygolonym bikini albo w wieku 15 lat przyzna, że pierwszy raz ma już za sobą. Lekarki są mniej wyrozumiałe.

„Jak pacjentka chce mieć przyjemność, niech pacjentka weźmie się za książki!”, gonią do nauki na całą poczekalnię poproszone o pigułki. Gdy Kasia Wasilewska zapytała o receptę, pani doktor się obruszyła: „Jest pacjentka dziwna. Tak grzeszyć?”. I jeszcze to kiwanie głową, że Kasia, 25-latka, nie pamięta daty pierwszego razu. Tłumaczyła, że pamięta sytuację, detale, ale tej cholernej daty nie.

Lekarze kobiety, zwłaszcza starsze, nie lubią też szpilek i pytań o seks. Muszą się porównywać, twierdzą dziewczyny. Gdy Martyna Florek, ładna 18-latka, poeksperymentowała z tamtym miejscem, nie wkalkulowawszy, że za dwa dni ma wizytę u państwowej lekarki, zanim ściągnęła dessous, usłyszała: „A po co ty, dziecko, do mnie przyszłaś? W ciąży jesteś?”. A potem, na fotelu, z przekąsem: „A skąd ci, dziecko, przyszedł do głowy taaaki szlaczek?”, spojrzała jak na jakąś... On, pan doktor, zwykle spogląda z estymą. Nawet coś mruknie pod nosem.

Nie, choć Martyna ma w rodzinie ginekologów, znajomemu nie dałaby się zbadać. Za nic. Żeby potem siadać z wujkiem przy niedzielnym obiedzie tak jak jej koleżanka, którą bada własny ojciec? Tego sobie nie wyobraża. Do młodszego niż 35 lat też nie pójdzie. Byłoby zbyt erotycznie. I do 70-latka. Wzbudza u Martyny podejrzenie, że jednak coś z tego czerpie. Optymalny jest wiek średni.

Boso czy w pończoszkach

Na forach dyskusyjnych nastolatki umierają z ciekawości, jak to jest. Czy się rozmawia o wszystkim? Czy się mówi pochwa, czy normalnie? Najbardziej je gnębi, co pan doktor sobie wtedy myśli. Monika Rudka pamięta, że na pierwszą wizytę wyszykowała się jak na randkę – czarne samonośne pończochy i stringi. Doktor uśmiechnął się tylko, jak wskoczyła na fotel w tych pończochach.

Dziś Monika depiluje nogi i zakłada najlepsze dessous, ale bez prowokacji. Bo najgorsze jest to rozbieranie. Co najpierw ściągnąć? Czy rozzuć buty? A może można w butach? Nie śmie pytać doktora. Żeby tylko szybciutko ściągnąć i na fotel. Monika jest pewna, że oni zerkają: – Ściągasz wierzch, patrzy, spód, patrzy... Może lekarzowi nie wypada odwracać się plecami do pacjenta? Tego nie wie.

– Zresztą nawet jak się odwrócą umyć ręce, zerkają w lusterko. Dla niej to lustro nad umywalką jest już „przegięciem”. Szybciutko rozbiera się też dlatego, żeby doktor nie pomyślał, że jak za wolno, to ona ma przyjemność z tego, że on patrzy. Raz tylko jeden pośpieszył ją, żeby szybciej, bo kolejka. Zwykle im się wtedy najmniej śpieszy. A żeby nie powtarzać tej procedury z ubieraniem na koniec wizyty, Monika wychodzi z gabinetu jak po napadzie. Bo nigdy nie ma śmiałości zakładać przy nim rajstop. Pakuje je nerwowo do torebki i ubiera się w samochodzie.

Droga do fotela to największa trauma. Zawsze potwornie długo. Boso przed doktorem paradować po zimnej posadzce to dla Gosi Kowal upokarzające. I pokazać gołe nogi. To tak jakby szykować się do sceny łóżkowej. Jeszcze te paznokcie u nóg. Po co ma oceniać? Opracowała więc styl skarpetkowy. Ściąga je tylko przy mini. Bo mini ze skarpetkami to już „zero godności”. I tylko raz zapytała doktora, czy nie będzie mu przeszkadzało, jak zostanie w tunice. Pomyślała, że głupio tak świecić w drodze na fotel. On, przystojny 40-latek, powiedział, że nie rozumie pytania: „A niby w czym ma przeszkadzać?”. Dziś Gośka już nie pyta.

Fotel. To dla Gośki eskalacja. Jeden skok i jest. Zawsze widzi to z boku. Najgorsze uczucie. Jak w tragikomedii. Ale ma szczęście do profesjonalistów. Jeśli zdarzało się, że lekarz puszczał do niej oko, to tylko gdy już była ubrana. Nie, żaden nigdy sam z siebie nie zaproponował badania biustu. Zresztą i tak nieduży.

Magda Grzybek, tłumaczka, preferuje styl bez skarpet. Jakoś nie umie bez majtek i w skarpetkach. Tego paradowania nie lubi najbardziej. Magda długo nie mogła się przekonać do faceta. W ubiegłym roku poszła pierwszy raz i pech chciał, że trafiła na „zabójczego” praktykanta. Gdy już leżała na fotelu, wpadł inny lekarz: „Jacek – powiedział – jak ty jej nogi rozstawiłeś?! Chciałbyś, żeby ciebie tak położyli?”. I do dziś nie wie, dlaczego było wtedy zgaszone światło. Czy tak trzeba, czy pan Jacek się wstydził?

Grażynę Hojdę nawet troszkę ośmiela ta męska bezceremonialność podczas wizyty. Na przykład jak doktor Wiktor planował razem z nią ciążę. „14 dni, pani Grażynko, wstrzemięźliwość, żeby się mąż nie wypsztykał, a potem do bólu, żeby aż furczało”, tłumaczył detalicznie. Zawsze doktorzy badają Grażynie piersi z własnej woli. A że spore, trochę to trwa. Jeden, przystojny pan Wojtek, który przyjmuje na warszawskiej Tamce, chyba się nawet w Grażynie podkochiwał. Mówił: „Ależ pani piękna” i przysuwał taboret tak jakoś... jakby nie do badania. Raz szarmancko podał jej rękę, gdy schodziła z fotela, przyciągnął do siebie i pocałował w usta. Więcej do niego nie poszła.

Powiernik czy naciągacz?

– Powiernik? To zależy za ile – mówią kobiety. Zaprzeczają, by chodziły tam na zwierzenia.

Na forum www.nasz-bocian.pl można poczytać o „psychologicznym podejściu ginekologa do kobiety”. O tym jak lekarz z Łodzi wleciał do gabinetu zdyszany i jak stał, w płaszczu i czapce, nie myjąc rąk, założył na USG prezerwatywę i zaczął badania. Potem dowcipkował: „U takiego doktora jeszcze chyba pani nie była, co? Żeby badał w kurtce?”.

Inna historia z Bociana: okazało się, że ginekolog rozpoznał w pośredniczce nieruchomości, że jest jej klientem. Ona już na fotelu, a on jeszcze konwersuje o inwestycjach. Wreszcie mówi: „Pani potrzyma sobie wziernik, a ja skoczę po mapę i pokażę, o którą działkę mi chodziło”. Albo: pani już na leżance, a on woła kogoś do pomocy, bo nie może uruchomić wideo, żeby przegrać dziecko w brzuchu z monitora USG.

Dziewczyny wątpią, że ginekolog to erotoman. Musi mieć jednak chęć niesienia pomocy. Gdyby tylko czerpał przyjemność z patrzenia, wyleciałby ze studiów. Przecież tam trzeba wkuwać. – Ani powołanie, ani zboczenie – analizuje Barbara Wojnarowska. – Oglądania w takiej ilości nawet zboczeniec by nie wytrzymał. Według niej, to raczej zimna kalkulacja i pole do zarobienia dodatkowych pieniędzy.

Bo jak wytłumaczyć postępowanie ordynatora łomżyńskiego szpitala? Twierdził, że nie ma wskazań medycznych, by schorowana pani Barbara urodziła cesarskim cięciem, a gdy Edyta Górniak przyszła rodzić u tego samego ordynatora, nie dość, że od razu zgodził się na cesarkę, to jeszcze pół korytarza wyniesiono, a personel podpisał specjalne oświadczenia o zachowaniu tajemnicy.

– No, może troszkę jest tam nutki erotycznej – namyśla się. – Nie, jednak musi być korzyść inna niż tylko finansowa – myśli Monika Rudka. On sam przed sobą pewnie nawet się nie przyzna, ale ona zawsze widzi błysk w oku. Może tu nie chodzi o tamtą stronę, ale chociaż na różne twarze sobie popatrzy. Raz zapytała: „Co pan wieczorem robi po całym dniu?”. Tylko się uśmiechnął.

„Kto ginekologa ma w rodzie, tego bieda nie ubodzie”, mówią o doktorach te, które są skazane na państwowy fotel. Nawet innym językiem mówią prywatnie. „To MAMY, pani Moniko, problem”, powiedział lekarz Monice Kawalec. MAMY. Nie ona MA. Za 50 zł (cena wizyty w Hrubieszowskiem) wszystkie jej problemy stały się problemami doktora. Tzw. prywatni mają opracowany savoir-vivre. Na początek mówią: „Oczywiście, że panią pamiętam, zmieniła pani fryzurę”. Pytają o wakacje, seks. Jak zapłaci, czuje się u doktora jak na ploteczkach. Bez tych obco brzmiących nazw: jajnik o policystycznym układzie pęcherzyków, krioterapia, elektrokoagulacja.

„Zrobimy zabieg kordocentezy. Zgadza się pacjentka?”, usłyszała kiedyś w państwowej przychodni. Nawet nie wiedziała, na co się zgadza. Albo: ona jeszcze bez rajstop, a on już z ręką na klamce, bo się śpieszy. Tylko że prywatni lubią zaszczepić w Monice setkę niepewności, tak by dać od razu sto skierowań po koleżeńsku. I zawsze na siebie psioczą. „Co za debil przy pani majstrował?”, podważają kompetencje poprzednika.

Jednorazowe fartuszki i kapcie to w Polsce wersja ekstra. Choć nie jest to nagminne, ale w szpitalach zdarza się jeszcze, że gdy zabraknie prezerwatyw, na sondę USG lekarze zakładają palec jednorazowej rękawiczki (reszta rękawiczki zwisa bezceremonialnie w trakcie badania). Widok tych palców jest dla dziewczyn tragiczno-komiczny. Niejednej przeszło przez myśl, czy po kolei wykorzystuje się jeden palec, żeby rękawiczka starczyła na pięć razy. No i wziernik. To okropne uczucie metalowego zimna. Jednorazowe wzierniki to jeszcze nad Wisłą rzadkość.

Gemma Aizpitarte, Hiszpanka z Kraju Basków, której zdarzyły się wizyty u polskich ginekologów, mówi, że przeżyła szok. – Tam nie do pomyślenia jest gabinet urządzony w kuchni. W Polsce raz mi się zdarzyło uciec z fotela, gdy ginekolog na warszawskim Śródmieściu wyjął skorodowany wziernik. Tu ten zawód nie ma prestiżu. Lekarze są obojętni i bez ambicji. Dziwię się, z jakim zadowoleniem mówią o europejskim poziomie. A gdzie te ich artykuły w światowej prasie? Wydaje im się, że otworzą zapyziałe gabinety i będą kasować pieniądze.

Kasia Wasilewska „psychologiczne podejście” do pacjentki zobaczyła na wysokości oczu przed gabinetem na Gocławiu. Kartkę z napisem „Na wizytę przychodzimy podmyte”. Pod nią nazwisko doktora. Potem ona z nogami na strzemionach, a w oknie ekipa budowlana nosi cegły. „A co pacjentka taka wstydliwa”, lekarz zganił Kasię. Najbardziej nie lubi u doktorów tej formy: „niech się rozluźni”, „niech się nie spina”, „niech pokaże wyniki”, „czy rodziła?”.

Intymnie czy technicznie

Ania Bąbnica, śliczna blondynka (164 cm wzrostu, 47 kg), zaprzecza, by kiedykolwiek ginekolog powiedział, że jest atrakcyjna. Może dlatego, że nigdy nie poszła do rówieśnika? Rówieśnika zawsze traktowałaby jakoś tak damsko-męsko.

Bo u ginekologa wszędzie czyhają podteksty. Na przykład podczas USG. Żadna nie może zrozumieć, dlaczego zdarza się, że doktorzy nakładają wtedy na sondę prezerwatywy ze środkiem plemnikobójczym. Ze względu na te podteksty dziewczyny nigdy nie wiedzą, czy można pytać o wszystko. Poprosić czy nie o sprawdzenie piersi? Gdzie patrzeć w trakcie badania? Jak się zachować, gdy na to miejsce pada oślepiające światło, a on komentuje: „Pięęęknie, baaardzo pięknie”? Tu najłatwiej jest się czymś wygłupić. Na przykład podziękować, że tak dobrze doktor wybadał, albo ściągnąć stanik do badania piersi, zanim założy się majtki. Wychodzi z tego strasznie nieprzyzwoita scena.

Ale Polki w podtekstach są wyrozumiałe. Zwykle wybaczają to pójście o kroczek za daleko. Mimo „traumatycznego przeżycia” i „bezsilnej złości” do sądu zwykle nie idą. Raczej zmieniają ginekologa. Urszula Nowakowska z Centrum Praw Kobiet przyznaje, że czasem kobiety zastanawiały się, czy to było badanie, czy coś więcej (zdarzyła się jedna skarga o gwałt). Ale ze względu na nieczytelne granice z ginekologami raczej się nie sądzą o molestowanie.

Zresztą Polki chyba lubią odrobinę prowokacji. Na przykład widzieć, jak młody lekarz, który nigdy przy badaniu nie patrzy w oczy, walczy, żeby nie zerknąć na bikini. A potem patrzeć, jak w końcu zerka, robi się purpurowy i wydusza z siebie: „Ale pani wysoko się wydepilowała”. Inna historyjka z Naszego bociana. Doktor pyta: „Jak pani to robi, że to zawsze takie śliczne, zadbane?”. Albo gdy pani siedziała już na samolocie, on się odwrócił: „Pani Gosiu, jesteśmy w jednym wieku”.

O ile to nonszalanckie „wskakujemy na fotelik” już raczej nie razi, razi żartobliwe „grillujemy”, co ma znaczyć, że zaczynamy wypalać nadżerkę. Albo to idiotyczne: „Wie pacjentka co, chyba ma pacjentka raka”.

30-latki najbardziej oburza sakramentalne pytanie: „Czy jest pacjentka dziewicą?”. Upokarza ich kobiecość. I to „Dlaczego pacjentka nie zachodzi”, „Już ostatni dzwonek, żeby pacjentka zaszła”. – Jakby to był obowiązek wobec ojczyzny – zżyma się Aleksandra S. – Jak do automatu na rodzenie obywateli.

A już na to „pierworódka”, „wieloródka” albo „stara pierwiastka” (pierwsza nie najmłodsza ciąża), powiedziane jak do jakiejś krowy, skarży się 90% pań. Jeszcze te pytania, jak do kogoś niespełna rozumu: „Czy na pewno pacjentka nie rodziła?”. Gdy Magda Lisowska poszła do ginekologa, mąż od sześciu miesięcy nie był w domu na przepustce. Mówi doktorowi: „Nie mogę być w ciąży”. On: „Ja jednak pacjentkę zbadam”. „No tak, nie jest pacjentka”, przyznał.

Tego produkcyjnego stosunku do kobiety nie ma u francuskich ginekologów. Jacqueline H., Francuzka mieszkająca w Polsce, odwiedza ginekologów i tu, i tam. Gdy w ubiegłym roku poroniła, polscy lekarze wpadli w histerię. Wszystko było winą Jacqueline. Że latała samolotem, pojechała na narty i raz wzięła aspirynę. We Francji potem musiał ją leczyć psycholog, że to nie jej wina, tylko chromosomów. I żaden ginekolog we Francji nie miałby śmiałości powiedzieć do niej po ojcowsku: „Niech pacjentka zakłada ciepłe majtki”.

Ewa Majewska, feministka, nigdy nie usłyszała ani „ptaszyno”, ani „córuś”. Może dlatego, że nierzadko wyższa od lekarzy (wzrost 180 cm) nie przypomina ptaszyny. Ale do dziś nie wie, dlaczego po badaniu doktor uśmiechnął się pod nosem i powiedział: „Pacjentka jest taka płodna, ile razy w tygodniu pacjentka ma stosunki?”. – Powiedziałam, ile razy, bo przecież lekarz pyta, i dopiero na korytarzu doszło do mnie: właściwie po co? Poczułam się jak kura na grzędzie. – Jak w konfesjonale? – zastanawia się. – Niech doktorzy sobie myślą, że intymnie. Dla nas to zwykłe gadanie o miesiączkach...

Edyta Gietka

Imiona i nazwiska niektórych kobiet zostały zmienione.

W 2003 roku do sądów lekarskich pierwszej instancji trafiło 65 skarg na ginekologów. To największa liczba skarg spośród wszystkich specjalności. Tuż za nimi klasyfikują się chirurdzy (51 wniosków).
Źródło: Naczelna Izba Lekarska

Kobiety skarżą się na:

- drogę do fotela, którą trzeba pokonać na jego oczach
- bezceremonialne obchody w szpitalu, gdy patrzy w to miejsce gromada studentów
- niechlujstwo stroju, tłuste włosy i łupież na kołnierzyku. Dotyczy wyłącznie ginekologów płci męskiej
- nietakt i bolesne badania palcami. Dotyczy lekarzy kobiet. Są szorstkie i rozumują: skoro ja wytrzymałam, ty też możesz
- krytykowanie kompetencji poprzedników. To specjalność o niskim poczuciu solidaryzmu zawodowego
- nagminne pomijanie badań piersi
Źródło: Sondaż Wiadomości Położniczo-Ginekologicznych

Źródło artykułu:Tygodnik Przegląd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)