PolskaGigantyczne wpływy gangu "Szkatuły" - płacili im wszyscy

Gigantyczne wpływy gangu "Szkatuły" - płacili im wszyscy

Warszawskie gangi ściągają haracze nawet od nie zrzeszonych taksówkarzy, właścicieli sex-shopów czy lichwiarzy z kasyn i bukmacherów ze Służewca. Co najmniej 90% agencji towarzyskich jest kontrolowanych przez mafię - informuje serwis tvp.info. Tylko sam gang „Szkatuły” na haraczach zarabiał i zarabia nadal do 300 tys. zł miesięcznie.

Gigantyczne wpływy gangu "Szkatuły" - płacili im wszyscy
Źródło zdjęć: © policja.pl

15.07.2009 | aktual.: 15.07.2009 21:18

W zeznaniach skruszonych przestępców Warszawa przypomina Neapol opanowany przez kamorrę. Do 10 dnia każdego miesiąca mafijni inkasenci ściągają haracze ze swoich „punktów”. Tak właśnie nazywane są miejsca, z których gangsterzy pobierają opłaty. Płacić muszą także przestępcy, którzy nie są podporządkowani żadnemu z wiodących gangów. Oporni są łamani wyjazdem do lasu lub groźbą porwania członków rodziny.

Płacą, płaczą i milczą

Podatek” zależy od obrotów i wielkości przedsięwzięcia. Minimum to 200 zł od drobnego straganiarza. Według wiedzy policji bandyci chcieli ściągać haracze nawet od straganiarzy z ulic stolicy. Na bazarze Wolumen handlarze musieli płacić po 400 zł i jednorazowo 1000 zł „licencji” za rozpoczęcie działalności.

Na mafijnej liście są także właściciele holowników, nazywani „wozakami”. Muszą płacić od 400-600 zł miesięcznie „podatku” za każdy samochód. Jakby tego było mało mafia wyznacza im strefy wpływu, aby nie dochodziło do spięć między właścicielami holowników. Opornych straszy się spaleniem lawet i samochodów. Haracze muszą płacić nawet lichwiarze z kasyn oraz bukmacherzy ze Służewca. Tak samo jak nie zrzeszeni taksówkarze z dobrych punktów w stolicy. - Wiemy o tym i robiliśmy spotkania z holownikami czy taksówkarzami. Ale oni nie chcą najczęściej współpracować. Bez ich pomocy trudno nam walczyć z bandziorami - tłumaczy oficer warszawskiego CBŚ.

Wstrząsające dane to efekt śledztwa w sprawie działalności w Warszawie gangu Rafała Skatulskiego ps. Szkatuła. Śledczy z wydziału do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji stołecznej prokuratury apelacyjnej wysłali do sądu akt oskarżenia przeciwko członkom bandy. Gangsterzy odpowiadają m.in. za ściąganie haraczy, handel bronią i narkotykami a także zlecenie zabójstwa oraz utrudnianie śledztwa.

Podejrzane szczęście gangstera

Czołową postacią aktu oskarżenia jest Fesih S. ps. Kurd vel Tomek, uważany za jednego z liderów bandy a przede wszystkim łącznika tureckiej mafii heroinowej w Polsce. Podczas przesłuchania powiedział prokuratorowi, że utrzymuje się z hazardu. Zapytany ile wygrywa zaskoczył śledczego mówiąc z uśmiechem: 500 do 600 tys. zł rocznie! - Sprawdziliśmy go bardzo dokładnie biorąc z kasyna listy wygranych. Co ciekawe na wszystko miał podkładki. Jakby tego było mało w depozycie kasyna, w którym miał takie szczęście zabezpieczyliśmy jego 120 tys. zł. Nie mamy wątpliwości, że ktoś mu musiał pomóc w wypraniu tych pieniędzy - opowiada funkcjonariusz CBŚ.

43-letni kucharz z wykształcenia zaczynał bandycką karierę od łupienia handlarzy ze stadionu X-lecia. - Przyjechał z Turcji z dużymi pieniędzmi, a przede wszystkim kontaktami wśród tamtejszych handlarzy heroiną. Gdy połączył siły ze „Szkatułą” zmonopolizowali handel tym narkotykiem w stolicy.

- Podejrzewamy nawet, że część zysków trafiała do bojowników kurdyjskich - mówi jeden ze śledczych.

„Od razu do piachu”

W stołecznym półświatku miał opinię bezwzględnego. - Nie widziałem, żeby osobiście kogoś pobił. „Kurd" zawsze woził ze sobą rękawiczki i jak chciał kogoś przestraszyć, wtedy mówił: Nie będę nikogo bił, tylko od razu do piachu - zeznał jeden z podwładnych Fesiha S.

Na spotkaniu w sprawie opodatkowania „pokemonów” - jak nazywano dilerów narkotyków, turecki boss stwierdził, że trzeba pobić jednego z handlarzy dla przykładu i zastraszenia innych. - Obojętnie, którego, chodzi o efekt - miał powiedzieć podwładnym.

W trakcie jednej z imprez Wielkanocnych Fesih S. składał życzenia kompanom poklepując niektórych po plecach. Skonfliktowany z nim Robert B. ps. Bokserek zwrócił uwagę zebranym: Patrzcie gdzie Turek klepie, tam będzie walił. „Bokserek” został zastrzelony kilka tygodni później.

Atak na świadka koronnego

Gang szkatułkowych był dobrze zorganizowany. Kiedy w 2006 r. konkurencyjna banda zorganizowała spotkanie, na miejsce przyjechało 400 oprychów. Wielu z nich było uzbrojonych w broń maszynową. W śledztwie przeciwko członkom bandy ustalono m.in., że grupa kontrolowała 90% stołecznych agencji towarzyskich, tirówki pod Wyszkowem i Górą Kalwarią, handel amfetaminą i heroiną oraz haracze.

Prokuratorzy znaleźli dowody, że gang chciał także skompromitować Mariusza K. - świadka koronnego, który zdradził kompanów. „Kurd” polecił jednemu ze swoich zastępców znaleźć zdjęcie Mariusza K. i przekazać je Wojciechowi Z., żoliborskiemu gangsterowi. Wojciech Z. miał potem zgłosić się do prokuratury i powiedzieć śledczym, że to Mariusz K. strzelał do niego w 2000 r. w czasie wojny o prymat w żoliborskim półświatku. W ten sposób świadek koronny straciłby status a jego zeznania mogłyby być łatwo podważone. Prokuratura rozgryzła jednak szwindel.

Na ławie oskarżonych zasiądzie w sumie 14 gangsterów, oskarżonych o ponad 50 przestępstw. Zabraknie na niej dwóch bossów: Rafała Skatulskiego ps. Szkatuła (który podobno ukrywa się za granicą) oraz Marcina Kucharskiego ps. Belmodziak (obecnego szefa gangu a jednocześnie brata przyrodniego „Szkatuły”). Obaj poszukiwani są listami gończymi. Tak samo jak dwaj kilerzy gangu „Żenia” i „Timor”, którzy mieli polować na konkurentów i buntowników.

Rafał Pasztelański

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)