Generacja XXL
Amerykańscy uczniowie coraz częściej kupują ubrania w największych rozmiarach. USA pobiły kolejny światowy rekord – wśród tamtejszych nastolatków jest najwięcej grubasów. Skutki dla zdrowia całego pokolenia mogą się okazać katastrofalne.
02.02.2004 10:36
Być może, dojdzie do fenomenu bezprecedensowego w nowoczesnym kraju przemysłowym – obecna generacja młodych ludzi będzie żyć krócej niż ich rodzice. Jak dowiodły badania przeprowadzone przez zespół naukowców z duńskiego Instytutu Zdrowia Publicznego w Kopenhadze, 31% amerykańskich dziewcząt w wieku 15 lat ma nadwagę, zaś 15% cierpi na chorobliwą otyłość. Wśród chłopców współczynnik ten wynosi odpowiednio 28 i 14%. Duńscy specjaliści, kierowani przez Inge Lissau, przeanalizowali dane obejmujące indeks masy ciała (stosunek masy do wzrostu)
30 tys. nastolatków z 13 krajów europejskich (nie było wśród nich Polski), Stanów Zjednoczonych oraz Izraela. Wykorzystane informacje pochodziły wprawdzie z lat 1997-1998, ale nie ulega wątpliwości, że od tej pory prawie nic się nie zmieniło (a jeśli tak, to na gorsze).
Najszczuplejsi okazali się młodzi Litwini. Tylko 10% nastoletnich uczennic i 6% uczniów litewskich szkół można zaliczyć do puszystych. Jak podkreśliła jedna z autorek duńskiego raportu, Mary Overpeck, na Litwie jest mało restauracji szybkiej obsługi serwujących wysokokaloryczny fast food, zaś nastolatki dostają symboliczne kieszonkowe, tak że nie stać ich na słodycze. Zasadniczo odmienna sytuacja panuje za Atlantykiem. Jedna trzecia uczniów amerykańskich high schools systematycznie żywi się w fast foodach.
Podstawą wyjątkowo niezdrowej diety stały się w wielu rodzinach tłuste hot dogi, ociekające majonezem hamburgery i bomby kaloryczne w postaci pizzy, a wszystko to obficie przegryzane czekoladowymi batonami. Oczywiście, hamburgera należy popić – najlepiej colą lub innym gazowanym napojem nasyconym cukrem. 15-letnia Kristina Boutieller z Riverview High School na Florydzie ustawia się przed automatem z coca-colą, jeszcze zanim o 7.30 zabrzmi pierwszy dzwonek. Kupuje 0,66-litrową butelkę za dolara. „Niektórzy potrzebują rano trochę kofeiny”, wyjaśnia i pije ze smakiem. Nie przejmuje się ostrzeżeniami ekspertów, którzy twierdzą, że już 0,33 litra takiego napoju stanowi kaloryczny odpowiednik 10 łyżeczek cukru. Za Kristiną szybko tworzy się kolejka kilkunastu uczniów. Wszyscy przyjechali do szkoły samochodami, podwiezieni przez rodziców czy też, starsi, własnym autem. Komentatorzy podkreślają, że w poprzednim pokoleniu większość dzieci przychodziła na lekcje pieszo lub przyjeżdżała rowerem. Obecnie taki wysiłek
podejmuje zaledwie co dziesiąty uczeń. Zmieniły się też rozrywki.
Przeciętny nastolatek z Oklahoma City czy Phoenix niechętnie gra w piłkę albo w kosza. Felietonistka dziennika „Atlanta Journal-Constitution” żali się: „Do legionu kanapowych ziemniaków, które wyrosły, oglądając za dużo telewizji, dołączyła rzesza internetowych grzybów zapuszczających korzenie przed komputerem, których jedynym ćwiczeniem fizycznym jest gimnastykowanie palców wskazujących na klawiaturze”. Na domiar złego system oświatowy przechodzi kryzys (oczywiście, jak na warunki amerykańskie). Ze względów oszczędnościowych szkoły ograniczają liczbę godzin wychowania fizycznego. W 1991 r. 42% uczniów szkół średnich miało codziennie zajęcia sportowe – obecnie niespełna 30%. Nastolatkom zły przykład dają rodzice.
Amerykanie przegrywają wojnę z inwazją tłuszczu. 65% mieszkańców USA ma nadwagę, zaś 31% jest chorobliwie otyłych. Co roku choroby wywołane przez nadmierną masę ciała – głównie dolegliwości układu krążenia, cukrzyca i niektóre nowotwory – zabijają 300 tys. współobywateli George'a W. Busha. Koszty leczenia chorób będących następstwem otyłości wynoszą, według ostrożnych szacunków, 75 mld dol. rocznie. To prawie tyle samo, ile kosztuje terapia chorób wywołanych przez nikotynę. Jak pisze dziennik „New York Times”, z tego stanu rzeczy wyciągnęli wnioski przedsiębiorcy pogrzebowi, którzy masowo zamawiają ogromne trumny w rozmiarze XXL, mogące utrzymać ciało o masie nawet 330 kg.
Te wszystkie powody sprawiły, że amerykańskie szkoły zmieniają się w mateczniki grubasów. W ciągu ostatnich 20 lat liczba dzieci z nadwagą podwoiła się, zaś nastolatków – wzrosła nawet trzykrotnie. W metropolii nowojorskiej niemal co drugi uczeń musi dźwigać zbędne kilogramy. Eksperci ostrzegają, że spośród nastolatków, którzy obecnie zmagają się z otyłością, 50-80% będzie miało ten sam problem także w wieku dorosłym.
Magazyn naukowy „New Scientist” ostrzega, że już teraz wśród amerykańskich uczniów szkół średnich w zauważalny sposób wzrosła liczba zaburzeń układu krążenia. Być może, zbędne pokłady tłuszczu skrócą przeciętną długość życia całej generacji. Dziennik „San Jose Mercury” pisze, że rodzice, którzy systematycznie karmią dzieci fast foodem, zaniedbują swój obowiązek zdrowego wychowania. To tak, jakby dawali pociechom paczkę papierosów dziennie.
Specjaliści zalecają natychmiastowe podjęcie stanowczych środków zaradczych. Amerykańska Akademia Pediatrów domaga się wycofania ze szkół automatów z napojami gazowanymi. Zamiast coli czy sprite'a nastolatki powinny pić soki, mleko i wodę mineralną. Niech uczniowie w stołówkach szkolnych jedzą warzywa i owoce, a nie tylko pączki i cheesburgery. Władze niektórych stanów i miast już wypowiedziały wojnę otyłości. Dwa największe okręgi szkolne, Los Angeles i Nowy Jork, zakazały sprzedaży gazowanych napojów (zwanych w USA popularnie soda) w godzinach zajęć szkolnych.
W Kalifornii od lipca br. wejdzie w życie ustawa zabraniająca sprzedaży tych napojów w szkołach podstawowych i w młodszych klasach szkoły średniej. W szkołach w Maryland nie wolno prowadzić sprzedaży „produktów o niskiej wartości odżywczej”, w tym napojów gazowanych, od godziny 12. Ale akcja ta często budzi sprzeciw nie tylko dyrektorów potężnych koncernów (szacuje się, że np. Coca-Cola osiąga 1% swych obrotów w USA w placówkach szkolnych). Także kierownicy placówek oświatowych niechętnie usuwają automaty. Szkoły mają przecież swój udział w zyskach ze sprzedaży, co w sytuacji powszechnych oszczędności robionych przez władze pozwala utrzymać budżet na przyzwoitym poziomie. Okręg szkolny Sarasota County na Florydzie podpisał np. pięcioletni kontrakt z Coca-Cola Bottling Co., opiewający na 1,77 mln dol. Pieniądze te pozwoliły ocalić 17 etatów nauczycielskich zagrożonych redukcją, w tym nauczycieli wychowania fizycznego. Wiadomo, że bez automatów z sodą zajęć sportowych w szkole będzie mniej. Niełatwo o rozsądne
rozwiązanie tego dylematu.
Dyrektorzy niektórych okręgów szkolnych postanowili zaapelować do sumienia ojców i matek. We wschodniej Pensylwanii wysłano setki listów do rodziców, ostrzegając, że ich dzieci mają problemy z nadwagą. Większość adresatów zareagowała z oburzeniem: „Jakim prawem szkoła wtrąca się w nasze prywatne sprawy?”. Krista Destito, której ośmioletni syn Erik przezywany jest przez złośliwych kolegów spaślakiem, opowiada: „Kiedy dostałam ten list, byłam wstrząśnięta. Jeśli ktoś, oprócz lekarza, pokazuje kobiecie, że jej dziecko ma nadwagę, narusza jej prawa macierzyńskie”. Ale podobne gniewne odpowiedzi wynikały także z innych przyczyn – puszyste dzieci miały najczęściej grubych tatusiów i korpulentne mamy. Prezydent Bush uważa, że walka z otyłością jest raczej sprawą obywateli niż państwa. Niektórzy jednak twierdzą, że obecna administracja nie wyda zdecydowanej wojny epidemii zbędnych kilogramów, ponieważ siedzi w kieszeni koncernów produkujących batony, słodkie przekąski, napoje i podobne naładowane kaloriami delicje.
Jak pisze brytyjski dziennik „The Observer,” jeden tylko cukrowy baron, Jose „Pepe” Fanjul, szef firmy Florida Crystals, zebrał na tegoroczną kampanię wyborczą Busha 100 tys. dol. Norweski profesor Kaare Norum, wysoki urzędnik Światowej Organizacji Zdrowia, napisał w styczniu br. krytyczny list do sekretarza Departamentu Zdrowia USA, Tommy'ego Thompsona. Norum stwierdził, że USA od 1990 r. blokują wszelkie poczynania WHO zwalczające epidemię otyłości. Waszyngton dba o interesy biznesu, przede wszystkim lobby cukrowego, i z tego powodu uczynił zdrowie milionów młodych Amerykanów „zakładnikiem losu”.
20 stycznia USA rzeczywiście odrzuciły kolejny „antytłuszczowy” plan WHO, argumentując (nie bez pewnych racji), że zawiera on zbyt mało danych naukowych. Tak czy inaczej władze federalne i lokalne w Stanach Zjednoczonych, a także sami obywatele, powinni potraktować problem otyłości bardzo poważnie. W przeciwnym razie gigantyczne ubrania dla uczniów staną się normą, a system opieki zdrowotnej załamie się pod ciężarem kosztów leczenia milionów grubasów.
Marek Karolkiewicz