Gdyński Pekin idzie pod młotek
Pięćset rodzin z osiedla mieszkaniowego na wzgórzu przy ul. Orlicz-Dreszera w Gdyni Grabówku może wkrótce stracić dach nad głową. Właściciele ponad pięciu hektarów atrakcyjnie zlokalizowanego gruntu postanowili bowiem sprzedać go deweloperowi za ponad 15 mln złotych - donosi NaszeMiasto.pl.
Gdy dojdzie do transakcji, w miejscu, gdzie obecnie stoją parterowe domy, rozpocznie się budowa apartamentów mieszkaniowych. Lokatorzy liczą na wybudowanie lokali zastępczych, ale tylko ci, którzy są zameldowani w Gdyni, będą mogli ubiegać się o mieszkania socjalne od gminy. Władze miasta przyznają, że będzie z tym duży problem. Gdynianie, którzy na podstawie indywidualnych umów z właścicielami gruntów mieszkają przy ul. Orlicz-Dreszera nierzadko już od czasów II wojny światowej, są przerażeni. Założyli stowarzyszenie, aby bronić swoich praw. - Mam teraz z dwójką dzieci z dnia na dzień iść na bruk? - pyta Katarzyna Andrzejczak. - Nie wyobrażam sobie takiejsytuacji.
Zamieszkały przez ponad pięćset rodzin teren w Gdyni Grabówku, nazywany potocznie Pekinem, zostanie sprzedany deweloperowi. Zadecydowali o tym jego właściciele. Lokatorzy parterowych domków przy ul. Orlicz-Dreszera i Kalksztajnów, w tym rodziny z małymi dziećmi, obawiają się, że już wkrótce nie będą mieli gdzie mieszkać. O tym, że może powstać spory problem, wiedzą miejscy urzędnicy. - Nie wyobrażam sobie, aby dach nad głową miało nagle stracić pięćset rodzin - mówi Zdzisław Kobyliński, naczelnik Wydziału Zarządzania Kryzysowego i Ochrony Ludności Urzędu Miasta Gdyni. - Dysponujemy obecnie mieszkaniami zastępczymi tylko dla około 30 osób. Mieszkańcy wzgórza na Grabówku żyją w strachu.
- Właściciele terenu specjalnie podnoszą stawki, aby pozbyć się niewygodnych im lokatorów - mówi Natalia Matyszewska, jedna z mieszkanek ul. Orlicz-Dreszera. - Zawarte z nimi umowy są krótkoterminowe, a sprawy o eksmisję trafiły już do sądu. - Dobrze by było, gdyby kupno nieruchomości zostały najpierw zaproponowane nam - dodaje Wiesław Andrzejczak. Inny punkt widzenia na tą kwestię mają reprezentanci właścicieli gruntu. Twierdzą, że mieszkańcy Grabówka od dawna wiedzieli, że teren, gdzie mieszkają, przeznaczony jest do sprzedaży. - Prowadzone są zaawansowane rozmowy z czterema firmami, w tym z zagranicy, zainteresowanymi zakupem gruntu przy ul. Orlicz-Dreszera - mówi Grażyna Jankowska, pośrednik oferujący nieruchomość do sprzedaży.
- Działka ponad 5 hektarów zostanie sprzedana w całości. Grażyna Jankowska dodaje, że w negocjacjach uczestniczą wiceprezydenci Gdyni, a miasto chce doprowadzić do sytuacji, w której potencjalny inwestor wybuduje dla mieszkańców ul. Orlicz-Dreszera mieszkania zastępcze. Jej zdaniem taki scenariusz jest możliwy do zrealizowania. Osiedle przy ul. Orlicz-Dreszera powstało jeszcze przed II wojną światową, w 1937 roku. Początkowo, za zgodą właścicieli gruntu, budowane były tu tylko baraki. Potem, przez kolejne dziesiątki lat powstawało jednak coraz więcej domów, a ich mieszkańcy indywidualnie porozumiewali się z właścicielami terenu na temat odpłatności za możliwość zamieszkania.
Budowle - bez kanalizacji, ciepłej wody, stoją do dziś. Większość mieszkańców nie ma podpisanej umowy na wywóz nieczystości, pomiędzy drewnianymi zabudowaniami straszą więc dzikie wysypiska. Część okolicznych domów spłonęła, bo gdy zdarzy się pożar, po błotnistych ulicach trudno dojechać jest na miejsce wozom strażackim. - Ale my mieszkamy tutaj od kilkudziesięciu lat, więc się przyzwyczailiśmy- mówi Jadwiga Kaczyńska. - Nie chciałabym się stąd nigdzie wyprowadzać.
Budowali nawet z kartonów
Wzgórze Dreszera nie jest jedynym prowizorycznym osiedlem, które powstało, gdy do miasta zaczęli zjeżdżać robotnicy, budujący Gdynię. Podobnie powstała także "Drewniana Warszawa" (teren obecnego Małego Kacka), "Meksyk" (przy granicy miasta z Rumią, dopiero obecnie jest kanalizowany), "Chińska Dzielnica", czy "Kaczy Dół" na Obłużu. Warunki bytowe w takich osiedlach były fatalne, bo nie mający pieniędzy robotnicy wznosili prymitywne zabudowania nawet z kartonów i skrzynek. Zdarzało się, że niektórzy po przyjeździe do Gdyni spali nawet w wielkich rurach kanalizacyjnych. To sprawa sądu
Teren przy ul. Orlicz-Dreszera na Grabówku, gdzie mieszkają ludzie, ma być sprzedany deweloperowi. Jak miasto może pomóc lokatorom miejscowych domów?
- Przede wszystkim trzeba podkreślić, że teren ten zawsze był prywatny. Nie znam dokładnych zapisów umów z właścicielem, na podstawie których mieszkańcy tego gruntu mogą go zamieszkiwać, jednak według mnie ci lokatorzy, którzy posiadają stosowne, ważne umowy, nie powinni się obawiać. Nie ma w polskim prawie możliwości, aby w takiej sytuacji wyrzucić kogokolwiek z dnia na dzień na bruk, nawet w przypadku, gdy ktoś mieszka w budynku, którego nie jest właścicielem.
W jaki więc sposób mieszkańcy mogą bronić swoich praw?
- O wszelkich sprawach związanych z eksmisjami decyduje sąd, a nie urzędnicy miejscy. To samo dotyczy kwestii wszelkich umów, których zasadność zerwania także można rozstrzygać na drodze sądowej. Miasto w podobnej sprawie może mieć taki udział, że mieszkańcy Gdyni, wobec których zapadną wyroki eksmisyjne, mogą ubiegać się o przydzielenie im lokali socjalnych.
W jaki sposób powstało osiedle przy ul. Orlicz-Dreszera?
- Na wzgórzu tym, zwanym także drugim, bądź czerwonym Grabówkiem, już w czasie II wojny światowej zbudowano baraki, w których Niemcy zakwaterowali robotników, pracujących w stoczni. Odbywały się tam hitlerowskie manifestacje, wykonywano też prace przymusowe, podczas których zginął mój wujek. Na tym prywatnym gruncie istniała też żwirownia, jeszcze przed wojną, z której pobierano żwir, niezbędny do budowy portu. Po wojnie teren wrócił do właścicieli, a zaczęli się na nim osiedlać m.in. marynarze i rybacy.
Jak udało im się na nie swoim gruncie wybudować domy?
- Porozumieli się z właścicielami terenu, którzy zainteresowani byli zyskiem, a domy były wznoszone wspólnymi siłami dosłownie w ciągu 24 godzin. Istniało bowiem po wojnie takie prawo, że prowizoryczny dom można było wybudować bez pozwolenia właśnie w dobę i uważany była on wtedy za budowlę tymczasową. Dlatego właśnie ten teren jest obecnie zaniedbany. Sam mieszkałem kiedyś przy ul. Orlicz-Dreszera, więc wiem, że są tam potrzebne duże zmiany. Potencjalny inwestor, który zakupi ten grunt, musi wytyczyć ulice, skanalizować i uzbroić teren, tak, aby można było na nim mieszkać w ludzkich warunkach.
Ponad sto dolarów za metr
Prywatny grunt, na którym przy ul. Orlicz-Dreszera stoją domy, wyceniany jest na 115 dolarów amerykańskich za metr kwadratowy. Cena jest wysoka dlatego, że leży w bezpośrednim sąsiedztwie centrum miasta, ze wzgórza roztacza się widok na Zatokę Gdańską, a plan zagospodarowania przestrzennego pozwala budować na tym terenie domy wielorodzinne. Z ponad 67 tys. metrów kwadratowych prywatnego terenu już około 1,4 hektara zostało sprzedane.
Szymon Szadurski