Polska"Gdyby nie radiowywiad, wojna 1920 roku wyglądałaby zupełnie inaczej"

"Gdyby nie radiowywiad, wojna 1920 roku wyglądałaby zupełnie inaczej"

Wojna 1920 roku wyglądałaby inaczej, gdyby nie radiowywiad, bo dawał on kapitalną możliwość wglądu w siły, możliwości, zamiary działania przeciwników. To jest tak, że jeżeli gra się w pokera i za plecami przeciwnika postawi się lustro (a radiowywiad był właśnie takim lustrem), który ujawniał kartę przeciwnika, to wtedy można prowadzić licytację - mówił w "Sygnałach Dnia" dr Grzegorz Nowik, Zastępcę Dyrektora Wojskowego Biura Badań Historycznych, zastępca dyrektora Wojskowego Biura Badań Historycznych

14.08.2006 | aktual.: 14.08.2006 11:22

Sygnały Dnia:Czy gdyby nie praca radiowywiadu, wojna wyglądałaby zupełnie inaczej?

Dr Grzegorz Nowik: Na pewno wojna wyglądałaby inaczej, bo radiowywiad dawał kapitalną możliwość wglądu w siły, możliwości, zamiary działania przeciwników. To jest tak (użyłem takiego określenia, można powiedzieć, pokerowego), że jeżeli gra się w pokera i za plecami przeciwnika postawi się lustro (a radiowywiad był właśnie takim lustrem), który ujawniał kartę przeciwnika, to wtedy można prowadzić licytację, można powiedzieć: sprawdzam, można podbić stawkę, można licytować dalej, można powiedzieć: pas, można zrobić każdą z tych rzeczy, jeżeli się wie, jaką kartę ma przeciwnik. Ale jest potrzebna jeszcze jedna rzecz – mianowicie potrzebna jest karta. Jak się ma własna kartę i wie, jaką kartę ma przeciwnik, wtedy można właśnie robić to wszystko. Tą kartą, którą myśmy grali – oprócz lustra, czyli radiowywiadu – były walory najrozmaitsze, które okazało w tym czasie i Wojsko Polskie, i wódz naczelny, i całe społeczeństwo. I te walory w decydującej mierze zdecydowały o naszym zwycięstwie. To patriotyzm, to
swoiste napięcie religijne, ogromna ofiara wszystkich w zasadzie grup politycznych i warstw społecznych, to jest i wielki wkład kadry oficerskiej, prostego żołnierza i wreszcie samego wodza naczelnego.

Ochotników, nie zapominajmy.

- Tak, ochotników, ale żołnierzy Wojska Polskiego.

Panie doktorze, od kiedy mieliśmy to lustro, o którym pan mówi?

- Lustro mieliśmy dokładnie od sierpnia 1919 roku, bo wtedy akurat w nocy z soboty na niedzielę, którejś sierpniowej nocy porucznik Kowalewski zastępował swojego kolegę, porucznika Sroka, który pojechał na ślub swojej siostry i tak to właśnie z nudów, można powiedzieć, porucznik Kowalewski na dyżurze w sztabie generalnym przy radiotelegrafie odbierał depesze najrozmaitsze, w tym depesze nasłuchowe polskich stacji, i wśród nich były depesze szyfrowe. I po prostu tak z nudów, można powiedzieć, siedząc w nocy na tymże dyżurze zaczął rozwiązywać te szyfry, jak inni krzyżówki w niedzielnych magazynach. I kluczem, który posłużył mu za takie słowo-wytrych, punkt zaczepienia to było słowo rosyjskie diwizia. Ono zresztą w każdym języku, może z wyjątkiem węgierskiego, brzmi identycznie i jest dlatego charakterystyczne, że ma trzy sylaby i w każdej sylabie druga litera to jest litera „i”. I szukał takiej sekwencji znaków (a przecież to były cyfry nadawane alfabetem Morse’a, cyfry w alfabecie Morse’a mają dosyć
specyficzną konstrukcję, bo to są kropki na początku, kreski na końcu lub odwrotnie, razem tych pięć znaków jest), szukał takiej identycznej sekwencji, że co drugi znak będzie się powtarzał taki sam układ takich samych znaków. No i trafił na to słowo diwizia. Dzięki temu miał już następnych kilka liter, następne, następne, następne, wpisywał, rozpisywał, wiedział, jakie mogą być inne jeszcze dodatkowe słowa, szukał takich słów. Znał doskonale rosyjski, znał matematykę, miał wyobraźnię przestrzenną...

No więc właśnie, musimy dodać, że przy okazji był matematykiem i lingwistą, co mu znakomicie pomogło.

- I to wszystko spowodowało, że w zasadzie w ciągu jednej nocy narodziła się nowoczesna polska kryptoanaliza. Potem do tej pracy wciągnął studentów matematyki, profesorów matematyki, innych oficerów, a po dziesiątkach lat to zaowocowało złamaniem szyfrów Enigmy, bo też to zrobili przecież polscy matematycy i oficerowie.

Ale jak wiemy z historii, bywa tak, że przełożeni, dowódcy niekoniecznie wierzą w to, co przynoszą im specjaliści od kryptologii.

- No więc to zawsze jest taki czynnik w każdym sztabie wojskowym – nie zawsze do końca chce się wierzyć w najbardziej optymistyczne informacje. Jest taka scena charakterystyczna właśnie z Bitwy Warszawskiej, kiedy wódz naczelny jest już w Puławach, przygotowuje ofensywę frontu środkowego dwóch polskich armii – trzeciej i czwartej – na tyły i na skrzydło Tuchaczewskiego, który idzie na Warszawę i szturmuje już w tym czasie Warszawę, jest taki rozmowy z pułkownikiem Szaclem. Mianowicie pułkownik Szacel dostarczył najnowsze informacje radiowywiadowcze z Warszawy, które odebrał z telegrafu i te informacje od porucznika Kowalewskiego układały się w taką sekwencję: „Przeciwko polskim oddziałom, tym, które miały uderzyć znad Wieprza właśnie na północ i pobić Tuchaczewskiego, stała stosunkowo słaba grupa mozyrska, ale w rejonie Brześcia wykryto trzy nowe radiostacje”. Pułkownik Szacel informował, że to są tylko stacje przekaźnikowe. Wódz naczelny do końca nie wierzył, że to są tylko stacje przekaźnikowe. Mógł się
spodziewać, że tam stoją nowe rosyjskie dywizje. I jest fragment takiej rozmowy marszałka Piłsudskiego z pułkownikiem Szaclem zapisany, w którym marszałek mówi: „Ja was, Szacel, zabiję, jeżeli to będą rosyjskie dywizje”. Okazało się, że to Szacel miał rację, ale wódz naczelny musi zawsze, w każdej sytuacji kalkulować i optymalny wariant, i ten wariant najgorszy. I musiał się liczyć z tym, że te trzy radiostacje w rejonie Brześcia to mogą być nowe rosyjskie dywizje. Nie było tam sił rosyjskich dodatkowych, dzięki czemu ta ofensywa tak szybko i tak dobrze szła do przodu. Po kilku dniach wyszliśmy już na tyły wojsk rosyjskich, które zostały okrążone i w panice wycofywały się na linie Niemna.

Panie doktorze, wróćmy jeszcze na chwilę do owego lustra, które było w naszych rękach. A kiedy ten, który siedział plecami do tego lustra, zorientował się, że ono za nim stoi?

- Nie wiem, ponieważ dokładnie kiedy Rosjanie się o tym dowiedzieli... Ponieważ dostęp do archiwaliów rosyjskich jest bardzo utrudniony, natomiast w literaturze, a najnowsze książki na temat rosyjskiej kryptografii i wojny 1920 roku ukazały się kilka lat temu, a więc w 2002-2003 roku. Tatiana Sobolewa, pułkownik KGB, napisała książkę Istorija szyfrowalnogo dieła w Rosiji i w tej książce nie ma nic o tym, żeby cokolwiek wiedzieli. Jest z kolei książka marszałka Iwana Pieresipki, dowódcy i historyka wojsk radiotelegaficznych rosyjskich, i on napisał, że doszły go informacje na podstawie wydanej w Polsce książki już w 1928 roku, że Polacy łamali szyfry rosyjskie, ale on w to nie wierzy, dlatego że szyfry rosyjskie stały na wysokim poziomie.

Były nie do złamania.

- Trudności były nie do złamania, a chwaleniu się Polaków po prostu nie można wierzyć. Ta książka ukazała się jeszcze w latach siedemdziesiątych, więc ani w siedemdziesiątych latach, ani w osiemdziesiątych i po 2000 roku Rosjanie nic na temat nie napisali pozytywnego. Po prostu nie wierzą. Czekamy, jaki będzie odzew na tę wydaną w ubiegłym roku moją książkę.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)