Polityka"Gad. Spowiedź klawisza". Paweł Kapusta ujawnia tajemnice polskich więzień

"Gad. Spowiedź klawisza". Paweł Kapusta ujawnia tajemnice polskich więzień

Pilnują sprawców najcięższych przestępstw, a zarabiają grosze. Strażnicy więzienni opowiedzieli Pawłowi Kapuście o najbardziej dramatycznych momentach swojej pracy. Większość z nich korzysta z pomocy psychologa. Klawisze przyznają też, że w polskich więzieniach bije się osadzonych.

"Gad. Spowiedź klawisza". Paweł Kapusta ujawnia tajemnice polskich więzień
Źródło zdjęć: © Rafał Masłow
Magda Mieśnik

Reporterska książka dziennikarza WP Sportowych Faktów Pawła Kapusty "Gad. Spowiedź klawisza" trafi do księgarń 2 października nakładem wydawnictwa Wielka Litera.

Twój tata był strażnikiem więziennym. Odczuwałeś to w domu?

Obserwowałem to przez 20 lat. Gdy tata pracował jeszcze w więzieniu, bywał nerwowy. To powszechne zjawisko wśród funkcjonariuszy służby więziennej. To naprawdę ciężka, niewdzięczna robota. Jeden z bohaterów mojej książki mówi wprost: nie da się przepracować 25 lat w bezpośrednim kontakcie ze złodziejami i pozostać normalnym człowiekiem.

Złodzieje, czyli wszyscy osadzeni. Bez względu na to, za co zostali skazani?

Tak ich nazywają klawisze. Obojętnie z jakiego artykułu ktoś trafił za kraty, dla funkcjonariusza to zawsze złodziej.

Większą ofiarą systemu penitencjarnego są strażnicy więzienni czy skazani?

Moja książka to raczej wskazanie, jak państwo traktuje obywatela z jednej i drugiej strony krat. Funkcjonariusz jest ofiarą na wielu płaszczyznach. Fizycznej, bo dostaje zadania, których nie da się wykonać – strażników jest po prostu za mało. Psychicznej, bo nie dość, że pracuje w kontakcie z "trudnym w obsłudze" człowiekiem, sprawiającym problemy, o jakich osobie spoza murów nawet się nie śniło, jest dodatkowo pod ciągłym ostrzałem przełożonych. No i finansowej. Gdy idziesz do pracy do dyskontu, dostajesz na rękę 2300 zł. Strażnik więzienny jeszcze kilka miesięcy temu na początku pracy dostawał 2200. I nie chodzi o deprecjonowanie sprzedawców. Pamiętajmy jednak, że klawisz to funkcjonariusz państwowy, w mundurze i z orzełkiem na czapce, często z bronią. O więźniach też w jakimś zakresie można powiedzieć, że są ofiarami tego systemu, choć wielu funkcjonariuszy z taką opinią się nie zgodzi. Powiedzą, że osadzony w polskim więzieniu ma często lepiej niż u siebie w domu. Klawisze często mówią między sobą w złości, że niedługo na ich wyposażeniu znajdą się srebrne tace do usługiwania złodziejowi. Ale ich też często dopadają różne formy niesprawiedliwości.

A wtedy funkcjonariusze często nie mają narzędzi, by więźniom pomóc.

Jeden ze strażników opowiadał mi, że trafił na drugiego Tomasza Komendę. Był przekonany, że facet jest niewinny. Poszedł z tym do dyrektora więzienia. Chciał interweniować, pomóc jakoś temu człowiekowi. Usłyszał: "No i ch…j". Bo jeśli sąd stwierdził, że winny, to winny i ma siedzieć.

Dużo jest takich przypadków?

W czasie pracy nad książką słyszałem o kilku. Wolny człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy, jak cienka granica dzieli go od trafienia za kraty. Mężczyzna został skazany za molestowanie seksualne swoich wnucząt. Trafił do zakładu karnego, fatalnie znosił odsiadkę. Pojawiło się realne zagrożenie podjęcia przez niego próby samobójczej. Dyrektor zaprosił go na rozmowę, podczas której nabrał pewności, że dziadek został celowo i niesłusznie oskarżony przez żonę i córkę. Nikogo nie skrzywdził, ale kobiety chciały się go pozbyć z mieszkania.

Książkę Pawła Kapusty "Gad. Spowiedź klawisza" można kupić tutaj

Funkcjonariusze nie byli w stanie nic na to poradzić.

Dokładnie, a różnych form niesprawiedliwości w więzieniu jest wiele więcej, o czym też piszę w książce. Poza tym mało kto na wolności zdaje sobie sprawę, że klawisze odpowiadają za życie osadzonych, że często muszą więźniów ratować. Też tych, którzy sami sobie to życie chcą odebrać. Wieszają się na przykład w kąciku sanitarnym, w toalecie, w łóżku. Przy sprawie Dawida Kosteckiego nikt nie wierzył, że można się powiesić na leżąco. Można i czasem się to zdarza. Pewna kobieta przywiązała do ramy łóżka pasek od szlafroka i naciągała, zsuwając się coraz niżej. Funkcjonariusze odratowali ją w ostatniej chwili. To był cud, że przeżyła.

Współwięźniowie nie widzą, że ktoś odbiera sobie życie?

Niektórzy robią to po cichu. W środku nocy niezauważenie wchodzą do kącika i już z niego nie wychodzą. Współosadzeni niczego nie słyszą i nie widzą. Funkcjonariusze też, bo przecież nie każda cela jest monitorowana, a oddziałowy ma obowiązek prześwietlać ją, czyli zaglądać przez wizjer, na przykład co godzinę. Inni współosadzeni być może udają, że nie widzą, bo wiedzą, że ta osoba nie chce żyć.

Najgorsze, że w większości więzień po godzinie 18:00 nie ma ani lekarza, ani pielęgniarki. Gdy strażnicy zauważą, że ktoś próbuje odebrać sobie życie, samookalecza się albo po prostu ma kłopoty zdrowotne, sami muszą udzielić pierwszej pomocy. W 2018 roku w polskich więzieniach doszło do 200 prób samobójczych. Niemal 30 aktów autoagresji zakończyło się śmiercią. Resztę uratowali strażnicy.

Z drugiej strony, gdy więzień zachoruje, trafia do lekarza bez kolejki. Seniorzy muszą czekać miesiącami, a nawet latami do specjalisty.

Są wciskani w luki, ich czas oczekiwania na wizytę u specjalisty jest rzeczywiście krótszy niż u pacjentów na wolności. W 2017 roku więźniom udzielono grubo ponad milion porad ambulatoryjnych, z czego prawie 40 tysięcy w pozawięziennej służbie zdrowia. Ja patrzyłem na tę sytuację z perspektywy strażników więziennych. Ogromnym kłopotem jest symulacja. Osadzeni na potęgę udają choroby, by choć na chwilę wyjechać z zakładu karnego do szpitala. Dla rozrywki albo powąchania pielęgniarki, bo nie widzieli kobiety od pół roku. I co ma zrobić dowódca zmiany, który o północy słyszy, że więzień skarży się na pieczenie w mostku? Wezwie karetkę, po czym kolejny raz w tym miesiącu okaże się, że facet symulował? Czy nie wezwie, zaryzykuje, a późnej będzie żył ze strachem, że gość naprawdę ma zawał? Że przez niego umrze i w konsekwencji strażnik usłyszy zarzuty prokuratorskie? No i wzywa się te karetki do więzień. Rocznie, średnio, lekarze medycyny ratunkowej udzielają w więzieniach osiem tysięcy porad. Dla zobrazowania skali - w 2018 roku w zależności od miesiąca w polskich jednostkach penitencjarnych przebywało od 72 do 75 tysięcy osadzonych. Sztywne trzymanie się procedur to zresztą osobna kwestia. Jeden z bohaterów podaje przykład osadzonego, u którego została znaleziona pod celą duża liczba tabletek mających być zamiennikiem dla narkotyków.

Co grozi więźniowi, który je posiadał?

W praktyce najczęściej nic poważnego. Jeśli nie był wcześniej za to karany w zakładzie, ogranicza mu się na przykład uczestnictwo w zajęciach kulturalno-oświatowych. Większe konsekwencje ponoszą strażnicy, co prowadzi do tego, że wolą nie zgłaszać nieprawidłowości i rozwiązują sytuacje swoimi sposobami.

Obraz
© Materiały prasowe

To znaczy?

Weźmy wspomniane tabletki. Inspektor przesłuchuje osadzonego, u którego je znaleziono. I to koniec jego obecności w postępowaniu. Rozpoczyna się jednak akcja rozliczająca. Jeśli w toku postępowania okazuje się, że narkotyki weszły przez spacer, karani są oddziałowy i funkcjonariusz doprowadzający. A jeśli przez widzenia, to bramowy, widzeniowi, doprowadzający i oddziałowy. No i dowódca za brak nadzoru. System rozlicza i karze strażników, a osadzony jest właściwie bezkarny.

Jeden ze strażników opowiedział mi, że znalazł rozwiązanie praktyczne, choć bardzo kontrowersyjne. Zaczynał od wymierzenia osadzonemu kilku liści, czyli policzków, a później spuszczał towar w toalecie. A osadzony, który tak pragnął tych narkotyków, które tak wiele go kosztowały, musiał na to patrzeć. Mój rozmówca twierdzi, że pozbył się w ten sposób całej ciężarówki narkotyków, których nie zgłosił.

Piszesz, że za strażnikiem stoi tylko związek zawodowy, a praw osadzonych strzeże aż 27 instytucji.

I więźniowie piszą do wszystkich możliwych instytucji skargi. Powstają w ten sposób tony papieru. Na każdą skargę trzeba zareagować, odpisać, wyjaśnić. Najczęściej są to skargi na więzienną służbę zdrowia, ale ogrom to pisma absurdalne. Że na przykład żarówki świecą na zły kolor. Albo że gołąb, który wleciał przez okno na korytarz, miał za zadanie przenieść zakaźną chorobę i zabić wszystkich osadzonych. Taka skarga wpływa do Centralnego Zarządu Służby Więziennej, stamtąd trafia do odpowiedniego Okręgowego Inspektoratu, dalej do zakładu. W każdym zakładzie jest specjalna komórka, która zajmuje się tylko pisaniem odpowiedzi na skargi. I papier wraca tą samą drogą.

Wielu strażników korzysta z pomocy psychologów i psychiatrów?

Wielu. Niektórzy jeżdżą na tzw. szpitale. Część mówi, że to pomaga. Inni, że to zdobywanie wpisów pod procenty do wyższej emerytury ze względu na większy uszczerbek na zdrowiu.

Dochodzi do skrajnych przypadków?

Samobójstwa strażników to jednostkowe przypadki, rzadkie, ale bardzo dramatyczne, bo wpływają na całe środowisko. Opowiedziano mi między innymi historię o klawiszu, który już dobrych kilka lat temu zastrzelił się z kałasznikowa na wieży wartowniczej. Doszło do tego chwilę po północy. Osoba, która mi to opowiadała, do tej pory ma przed oczami widok kawałków czaszki w kaloryferze. Całkiem niedawno inny strażnik także odebrał sobie życie. Sprawdzano później czy powodem była służba, czy też problemy osobiste. Nie ma strażnika, który powiedziałby, że ta praca nie odbija się zdrowiu psychicznym.

Klawisz z oddziału dla więźniów niepsychotycznych przyznał, że gdy wszedł do lekarza, kazał mu tylko wyciągnąć dłonie przed siebie. Gdy psycholog zobaczył, jak bardzo mu się trzęsą, z miejsca dał mu miesiąc zwolnienia. Ten człowiek pracuje na oddziale, gdzie jest nawet kilka samookaleczeń dziennie. Niektórych osadzonych nazywa zwierzętami. Tylko czekają, by zaatakować strażnika.

Czy to tłumaczy zachowania, które opisujesz? Strażnik konwojuje skazanego za zabicie własnego synka. Przy innych osadzonych mówi głośno, żeby na siebie uważał, bo ma "chu...wy" artykuł. Czyli paragraf, który jest w więzieniu uznawany za najgorsze zło. Możemy się domyślać, co temu skazanemu zgotowano za kratami.

To odwieczne pytanie: czy przestępstwo, którego dopuścił się osadzony, wpływa na jego traktowanie przez personel więzienia. Teoretycznie nie powinno, bo strażnik nie jest od karania, tylko zapewnienia bezpieczeństwa. W praktyce bywa z tym bardzo różnie. Niemal wszyscy funkcjonariusze, z którymi rozmawiałem przyznawali, że czasem trudno było im nie łączyć osadzonego z czynem. Jeden z nich podał mi przykład: kobieta wsiadła rano do auta po wieczornej imprezie i w wypadku zabiła synka. Miała 0,4 promila, zamknęli ją. Czy strażnik ma ją - rozbitą emocjonalnie, żałującą - traktować tak samo, jak kobietę, która wsadziła dwójkę małych dzieci do worka po nawozie i żywcem utopiła w rzece? Teoretycznie powinien je traktować tak samo. Ale każdy ma swoje uczucia, jest człowiekiem. Nie zawsze się to udaje. Bardzo mnie ciekawiło, czy strażnicy biją więźniów. Zapytałem o to każdego rozmówcę.

Co ci odpowiadali?

Wszyscy mówili, że to się dzieje.

Jak to tłumaczą?

Że czasem trzeba kogoś utemperować. Żeby wiedział, kto rządzi w więzieniu. Albo że na tego kopa zasłużył.

Czy to wynika z faktu, że do służby są przyjmowane osoby nieprzygotowane? Piszesz, że strażniczką została była prostytutka i konkubina skazanego, która go wcześniej odwiedzała w więzieniu.

Nie tylko, choć Służba Więzienna zmaga się z poważnymi problemami kadrowymi. Jeszcze kilkanaście lat temu było to miejsce, gdzie przyjmowano tylko najlepszych. Ludzie chcieli tu pracować, bo pieniądze były solidne, emerytura po 15 latach. Teraz się to zmieniło. Pensje przez lata nie rosły proporcjonalnie do zmian na rynku pracy, na dodatek zmieniły się przepisy i na emeryturę można odchodzić po 25 latach, a nie po 15. Na oddział wchodzi nowy strażnik, który dostaje 2800 zł. Słyszy od skazanego za morderstwo: "No i co się gapisz, wypier…j kur..". Do tego opluje go jeszcze, za co nie poniesie żadnych konsekwencji. Jednocześnie z drugiej strony słyszy, jak dowódca wydaje rozkazy, gania go między pawilonami. Do tego od przepisów pęka mu głowa. I w końcu, po dwóch-trzech miesiącach młody myśli sobie: Po cholerę mi to? Zrobię kurs na wózek widłowy i więcej zarobię. To, niestety, częste sytuacje.

Strażnicy wchodzą w układy z osadzonymi?

Moi rozmówcy uważają, że to duży problem. Strażnik zarabia grosze, a ma na utrzymaniu rodzinę, potrzeby. I pojawia się pokusa. Wniesie wódkę, dostanie 50 lub 100 zł. Przemyci prochy, telefon, ma kilkaset złotych. Co jakiś czas głośno w mediach o wykryciu układu między osadzonymi i strażnikami.

A bliższe relacje?

Cała Polska zna historię Katarzyny P. z afery Amber Gold, która zaszła w ciążę ze strażnikiem i urodziła za kratami dziecko. Jeden z bohaterów opowiadał mi, że jego dowódca zmiany miał kochankę, która pracowała na radiowęźle. Odprowadzał ją tam i wracał po 40 minutach. Na pewno nie jest to proceder powszechny, ale za murami obecny.

Po zabójstwie Pawła Adamowicza Paweł Moczydłowski, który w latach 90. reformował więziennictwo, stwierdził, że "w Polsce resocjalizacja nie istnieje".

To bardzo złożona sprawa. Resocjalizacja istnieje, to procedura. Pytanie, czy działa? Dane są bezlitosne. Na koniec grudnia 2018 było około 65 tys. skazanych i osadzonych w więzieniach. 35 tys. z nich to recydywa. Dlaczego tak się dzieje? Dla niektórych bycie bandytą to sposób na życie. Aby resocjalizacja zaistniała, musi być realna chęć zmiany u osadzonego. A oni nigdy nie będą zainteresowani resocjalizacją. Dla innych to dom. Mają tam telewizor, trzy posiłki dziennie, czasem paczkę i nie chcą wychodzić. Poza tym - każdy z nas powinien odpowiedzieć sobie na pytanie: co robisz na rzecz resocjalizacji? Bo to proces, który przede wszystkim powinien zachodzić w społeczeństwie. A jest zupełnie inaczej. Człowiek wychodzi z więzienia, jest naznaczony, trudno mu znaleźć pracę, nie ma kasy, rodzina wyrzuciła go poza nawias, więc co ma ze sobą zrobić? Myśli: OK, czas wracać za kraty. Tam przynajmniej ciepło i żarcie regularne. I popełnia czyn zabroniony. Z drugiej strony, jeśli tylko ktoś chce, za kratami może się kształcić, maturę zrobić, zawodu się nauczyć, w teatrze grać. Trzeba tylko chcieć.

Sytuacji nie ułatwia to, że strażnicy mają pod sobą zbyt wielu osadzonych.

Zgodnie ze standardami najlepsze efekty są, gdy wychowawca ma pod sobą kilkunastu więźniów. W Polsce normą jest 50-100. To co on może z nimi robić? Na bieżąco rozwiązuje ich problemy, takie jak choćby zimna zupa. Wydaje się, że to błaha sprawa, ale może doprowadzić do poważnej awantury. Dlatego wychowawcy wolą zażegnywać konflikty w zarodku i nie wystarcza im czasu na zajęcia resocjalizacyjne.

Są za karą śmierci?

Wielu z nich popiera ten postulat. To przekonanie wzmacnia się, gdy na ich oddziały trafiają sprawcy porażających wręcz zbrodni. A opowiadają czasem o zdarzeniach prawdziwie okropnych, niewyobrażalnych. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której mężczyzna łapie za młotek, kilkudziesięcioma ciosami w głowę zabija kolegę, po czym siada do stołu i kończy butelkę wódki? Rozmawiałem też jednak z osobą, która była naczelnikiem więzienia w latach 80-tych. Ten człowiek był obecny przy ośmiu egzekucjach. Kiedyś mówił, że jako obywatel jest za karą śmierci. Teraz, po latach, stanowczo się temu sprzeciwia. Według niego większą karą jest siedzenie do końca życia za kratami niż chwila strachu i szybka śmierć. Wie, co mówi, bo na więziennictwie zjadł zęby.

Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (149)