"Fundamentaliści religijni szykują się 'na wojnę'"
Wojna o krzyż jako temat zastępczy? W Polsce – bynajmniej. Wniosek Janusza Palikota do marszałka sejmu o jego usunięcie przepadnie zapewne z kretesem. Krzyża nad sejmowymi drzwiami broni legion polityków, od Tadeusza Cymańskiego i Stefana Niesiołowskiego, przez Eugeniusza Kłopotka aż po Wojciecha Olejniczaka, choć sondaże opinii publicznej są niejednoznaczne.
Czy to znaczy – klęska na całej linii? Znowu – bynajmniej. Otworzyła się bowiem szansa na realne upolitycznienie problemu, który dotychczas kwitowano frazesem o społecznym kompromisie, względnie szczególnych zasługach Kościoła dla przetrwania narodu i zwycięstwa demokracji w Polsce. I – co najważniejsze – szansa na zmianę jednego z najbardziej niedemokratycznie ustanowionych porządków w naszym kraju.
Początki debaty nie są, co prawda, nazbyt zachęcające. Wanda Nowicka, próbując w studiu Polsat News podjąć kwestię wpływu Kościoła na politykę w Polsce, usłyszała, że jest finansowana przez lobby aborcyjne, Palikot ma obsesję, PO kreuje tematy zastępcze, a „krzyż w naszej kulturze był zawsze”. W końcu Nowicka wyszła ze studia. Z kolei Magdalena Środa w TVP nie wyszła, a nawet zdołała przekrzyczeć Tadeusza Cymańskiego; niestety widzowie zapamiętają przede wszystkim, że „Chrystus zmartwychwstał też w nocy” (Niesiołowski odnośnie nocnego zawieszenia krzyża w sejmie), że geje są „nieproduktywni” (taki żart dominikanina Gużyńskiego), wreszcie że za pytaniami o finansowanie Kościoła stoi nienawiść. Jakby niewiele się zmieniło od czasu, gdy niewygodne dociekania w sprawie Komisji Majątkowej hierarchia "odpierała” automatycznym oskarżeniem oponenta o prowadzenie nagonki na Kościół w duchu stalinowskim.
Co robić w tej sytuacji? Wychodzić ze studia? Reakcję Wandy Nowickiej na wyznawaną przez posła PiS logikę „mądry przegadał, a głupi pobił” można zrozumieć – ale co ma oznaczać zapowiedziany przez posłankę powrót do debaty, „kiedy będzie można normalnie porozmawiać”?
„Normalnie porozmawiać” będzie można wówczas, kiedy tematem nie będzie cywilizacja śmierci tylko prawo do in vitro, nie „odwieczna tradycja” (ale która?!) tylko artykuł 25 Konstytucji RP (zwłaszcza fragment o "zasadach poszanowania ich - tzn. państwa i Kościołów - autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie”), nie czyjakolwiek wojna z Panem Bogiem tylko walka o przejrzystość finansów Kościoła, nie rzekome "stalinowskie” nagonki tylko równość podmiotów wobec prawa, nie – rzekoma nienawiść do kleru, tylko wielkość publicznych transferów (w tym zwolnień podatkowych) na rzecz tej instytucji, nie – męczeństwo (autentyczne!) księdza Jerzego, tylko świeckość instytucji prawodawczych.
Normalnie porozmawiać o państwie i Kościele będzie można wówczas, gdy przypomnimy, jak wiele obecnych rozwiązań ma kontrowersyjny – z punktu widzenia procedur demokracji – rodowód. Fundusz Kościelny pochodzi z czasów wczesnego PRL, na temat tzw. komisji majątkowej postanowiono przy Okrągłym Stole, religię do szkół „chyłkiem” wprowadził rząd Tadeusza Mazowieckiego. Konteksty te można (a właściwie należy) oceniać różnie, łączy je jednak nieprzystawalność do realiów dzisiejszego społeczeństwa, jego uwarunkowań politycznych i układu sił i interesów.
To wszystko praca na jeszcze długie lata i – parafrazując złotą myśl Wajdowskiego towarzysza Jodły – samo się nie zrobi. Łatwo nie będzie – w internecie, zwłaszcza na blogach i prawicowych portalach zwolennicy status quo (a także jego krytycy ze strony integrystycznej) wciąż mają przewagę. Sprawie świeckiej sfery publicznej nie służą nieczęste, acz żałosne ekscesy, takie jak niedawny wandalizm w Rzymie, które prawica z pozornie masochistyczną, a faktycznie cyniczną lubością będzie nam przypominać.
Praca nad językiem i świadomością publiczną to jedna kwestia; dyskusja w parlamencie to druga. Nie należy – w "pozarządowym” zapale – nie doceniać znaczenia obecnego sporu na szczytach polityki. Po pierwsze dlatego, że pozwala on na nowo zdefiniować polityczne podziały: niewykluczone, że w batalii o świeckość państwa Stefan Niesiołowski i Tadeusz Cymański, choć z różnych i "na wieki” zwaśnionych partii, staną po tej samej stronie barykady – czyli tam, gdzie ich miejsce.
Podziały będą nie mniej emocjonalne niż dziś, temperatura sporu może i wyższa – tylko linie podziału bardziej racjonalne. Po drugie, dyskusja o miejscu Kościoła w sferze publicznej i jego relacjach – zwłaszcza majątkowych – z państwem, może przynieść zaskakujące przetasowania wśród samych reprezentantów Kościoła. Być może okaże się – ku zgrozie niektórych „umiarkowanych” liberałów – że gdy chodzi o pieniądze, niektóre tuzy "Kościoła otwartego” mówią tym samym głosem, co najbardziej konserwatywny biskupi beton. I być może wówczas dowiemy się, którym intelektualistom katolickim, popularnym księżom czy autorytetom naprawdę zależy na "środkach ubogich” i pogłębianiu doświadczenia religijnego, a którym – mówiąc wulgarnie – na władzy i pieniądzach.
Fundamentaliści religijni, niektórzy dumni z określenia „talibowie”, szykują się "na wojnę” – przynajmniej tak twierdzą na swych „poświęconych” portalach. Zwolennicy świeckości państwa, neutralnej światopoglądowo sfery publicznej żadnej wojny nie planują, tak samo jak ruchy LGBT nie zamierzają nikogo zmuszać do homoseksualizmu ani ruchy pro-choice do aborcji. Po prostu chcielibyśmy, żeby debata publiczna dojrzewała do "normalnej rozmowy”, tak jak od lat dojrzewa społeczeństwo.
Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski