Fukushima gorsza niż Czarnobyl? 10 lat po katastrofie ogromne zmiany w Europie
11 marca 2011 roku w wyniku trzęsienia ziemi powstała jedna z największych fal tsunami, jaka kiedykolwiek spustoszyła Japonię. Doprowadziła ona do serii wypadków w elektrowni atomowej Fukushima Dai-Ichi. Tamta tragedia - choć powstała w bardzo specyficznych warunkach - wpłynęła na politykę energetyczną wielu państw na świecie.
Kiedy tylko świat obiegła wiadomość o katastrofie w Fukushimie, media zaczęły mnożyć porównania z innym znanym wypadkiem w elektrowni atomowej - tym, do którego doszło 26 kwietnia 1986 roku w Czarnobylu. I choć w obu wypadkach mowa o siłowniach atomowych, to te zdarzenia różniło od siebie bardzo wiele.
Przyczyną wybuchu reaktora na Ukrainie było zetknięcie nagrzanego grafitu z parą wodną. Wywołany pożar sprawił, że materiały radioaktywne zaczęły się unosić i za sprawą podmuchów wiatru wędrowały po całej Europie. Z kolei w Japonii ogromna fala tsunami sprawiła, że zawiódł system chłodzenia reaktorów.
Naruszona została też struktura ich rdzeni, a substancje radioaktywne dostały się do oceanu. Mimo że ostatecznie katastrofie dano najwyższą notę w badającej skalę zdarzeń jądrowych i radiologicznych "INES", to stało się tak dopiero gdy zakwalifikowano osobne wypadki w różnych reaktorach jako jeden przypadek.
Oba zdarzenia różnią się też liczbą ofiar. W Czarnobylu ponad trzydzieści osób zginęło w akcji ratunkowej (do historii przeszło upiorne nagranie śmigłowca, który runął w dół, gdy wirnik maszyny zahaczył o liny dźwigu). Nie sposób powiedzieć, ile osób zmarło na skutek choroby popromiennej.
W Polsce dzięki podaniu dzieciom i młodzieży tzw. płynu Lugola prawdopodobnie udało się ocalić wiele osób od raka tarczycy, który pojawiłby się u nich po upływie lat. Dla porównania w Fukushimie zmarły tysiące ludzi, ale nie na skutek awarii elektrowni, a trzęsienia ziemi i fali tsunami. Poza tym straty poniosło głównie środowisko naturalne.
Zobacz też: Koronawirus w Polsce. Rzecznik resortu zdrowia o kolejnym lockdownie
Przy okazji porównywania liczby ofiar Czarnobyla i Fukushimy warto dodać, że w XXI wieku w Polsce tylko na skutek wybuchów metanu zginęło 54 górników.
Jeśli coś łączy oba te zdarzenia, to ludzie, bo w obu wypadkach do pewnego stopnia zawinił człowiek. W Czarnobylu nie doszłoby do tragedii, gdyby nie błędy konstrukcyjne i eksperyment, który zadziałał odwrotnie, niż przewidywali tamtejsi inżynierowie. W Fukushimie, pomimo położenia geograficznego, nikt nie przewidział, że kataklizm, który nawiedzi wyspę, może być aż tak potężny. Reaktory w elektrowni zostały ustawione zbyt blisko siebie, systemy awaryjne uległy zniszczeniu, nie istniały procedury, które przewidywałyby taki scenariusz, a władze państwa, zamiast poświęcić chwilę na analizę, zdarzenia zaczęły panikować.
Katastrofa w Fukushimie. 10. rocznica
Dziś wszystko wskazuje na to, że ówczesny premier Naoto Kan zareagował mocniej niż wymagała tego sytuacja. Zarządzono ewakuację w promieniu 30 kilometrów wokół elektrowni, ale pole planowano poszerzać. Wykluczono sprzedaż żywności z regionu i rozpoczęto metodyczne zrywanie napromieniowanej gleby. Zupełnie tak, jakby ciąg skojarzeń prowadził nie tylko do odległego o tysiące kilometrów Czarnobyla, ale układał się we wzorzec mówiący, że Fukushima to kolejna "atomowa" tragedia w Kraju Kwitnącej Wiśni po zrzuceniu bomb na Hiroszimę i Nagasaki.
Te skojarzenia okazały się być szczególnie silne w Europie. Już dzień po tragedii - 12 marca 2011 roku - w niemieckim Stuttgarcie 60 tysięcy osób utworzyło żywy łańcuch prowadzący do najbliższej (choć i tak oddalonej o dziesiątki kilometrów od miasta) elektrowni atomowej. Cel akcji był prosty. Zmusić władzę do jak najszybszego odejścia od tej "niebezpiecznej" technologii.
Katastrofa w Fukshimie okazała się świetnym paliwem wyborczym dla SPD i Zielonych, którzy solidarnie wystąpili przeciw atomowi i m.in. dzięki temu postulatowi po raz pierwszy po 58 latach wygrali z rządzącą CDU w Badenii-Wimterbergii. Rząd Angeli Merkel - będącej z wykształcenia fizyczką - uległ tej presji, decydując się wyłączać kolejne siłownie. Ostatecznie Niemcy mają całkowicie zrezygnować z energii atomowej już w przyszłym roku.
Na podobny krok zdecydowali się Szwajcarzy, którzy także postanowili wyłączyć swoje - nieco już leciwe - elektrownie atomowe. Tym samym kraj poniósł koszt bagatela 4 miliardów franków i zaczął zużywać więcej paliw kopalnych. Fukushima dała sygnał do odwrotu od atomu także Włochom, którzy jako jedyni - choćby czysto teoretycznie - mogliby obawiać się, że ich infrastruktura może zostać naruszona w wyniku trzęsień ziemi.
Na "antyatomowy zwrot" nie zdecydowała się Francja. Mimo tego, że lider francuskich Zielonych i legenda rewolucji lat 60. Daniel Cohn-Bendit postulował narodowe referendum w sprawie odejścia od energetyki jądrowej, to jego głos okazał się w dużej mierze odosobniony. Ponad 3/4 produkcji energetycznej tego kraju pochodzi właśnie z tego źródła.
Japonia. Europa odchodzi od atomu?
Tym samym Europa stanęła w atomowym rozkroku. Jest on o tyle niebezpieczny, że poważnie utrudnia realizację ambitnych celów, jakie Unia stawia sama przed sobą w dziedzinie neutralności klimatycznej. Niemcy, stawiając na odejście od atomu, muszą ratować swój miks energetyczny, sięgając po wysokoemisyjny węgiel.
Odejście części Europy od atomu ma także konsekwencje globalne. Od czasu kryzysu naftowego z 1973 roku wiadomo, że paliwa kopalne to surowce, o które walka może wywoływać międzynarodowe wstrząsy. Popularność atomu w Europie rosła wraz z cenami ropy. Podobnie było z gazem, który na stary kontynent płynął z Rosji, grożącej, że w każdej chwili może zakręcić kurek. Energia atomowa mogła odwrócić te tendencje i uniezależnić Unię od zewnętrznych dostawców.
Szybko rosnące gospodarki takie jak indyjska czy chińska nie miały takich rozterek jak te europejskie. Zresztą ten drugi kraj wykorzystał wywołaną katastrofą w Fukushimie gorszą kondycję Japonii, by przypieczętować swoje zwycięstwo w wyścigu o zostanie gospodarczym centrum Azji i Pacyfiku. Gdy Japończycy przerzucali środki na przeciwdziałanie katastrofie i starali się uspokoić niepokoje inwestorów, Chińczycy konsekwentnie budowali drugą największą gospodarkę świata.
Z polskiej perspektywy globalna burza wywołana katastrofą w Fukushimie okazała się nieznacząca. Wszak - mimo że każda władza przed i po 1989 roku zgłaszała takie ambicje - nad Wisłą nie ma żadnej elektrowni atomowej, co do której bezpieczeństwa można by mieć wątpliwości. Polacy, mimo że sprawdzili się w roli podwykonawców choćby w elektrowni Olkiluoto w Finlandii, nie mieli szansy, żeby popisać się w kraju. Porażka polskiego programu atomowego to jednak raczej efekt rachunku ekonomicznego (prąd z węgla jest tańszy) i wpływów lobby węglowego niż troski o życie i zdrowie obywateli.