Fotografowie nagości
Niewtajemniczeni myślą, że akt to tylko zdjęcie majtek. Tymczasem dopiero wtedy zaczyna się ciężka praca
19.09.2005 | aktual.: 19.09.2005 13:42
Jerzy Kośnik nigdy nie wychodzi, gdy dziewczyna się rozbiera. Nie żeby podglądać, ale żeby obudzić w niej ekshibicjonizm. Bo jak patrzy wtedy na kobietę, w niej coś się wyzwala.... Po rozebraniu nie od razu bierze do ręki aparat. Daje dziewczynie czas. Bo trzeba odczekać, aż piersi, dopiero co wyrzucone ze stanika, zaczną oddychać. To, że piersi zmieniają kształt, profesjonalista musi wiedzieć. Kilka razy dziewczynę ubiera po to, by ją znów rozebrać. – Wie pani, jaka to magiczna czynność?! – mężczyzna z włosami splątanymi w kitkę mówi z precyzją. I pasją. W trakcie sesji też mówi dużo. To ją oswaja. Jakby to zliczyć, już 3 tys. nagich kobiet Jerzy Kośnik, wirtuoz aktu, zatrzymał we wszystkich możliwych pozach. – Czy to zmienia? Chyba reaguję spokojniej niż zwykły facet. Ten spokój osiągnąłem gdzieś po stu sesjach. Ale to normalne, że nie patrzę na modelki bezpłciowo. Gdybym patrzył na nią jak na martwą naturę, przestałbym to robić.
Fotografowie nagości. Niewtajemniczeni myślą, że akt to zdjęcie majtek, i zacierają ręce z zazdrości. Tymczasem dopiero zaczyna się ciężka praca, mówią. Każdy ma swoją metodę, np. na tatę (namawiać cierpliwie i z dobrocią) albo na księgowego (nie przechodzić nawet na ty i doprowadzić ją do takiego znudzenia, żeby przestała się bać). Niektórzy „kanalizują uczucia, tak by nie dopuścić czynników przeszkadzających”. Czynnik przeszkadzający to zainteresowanie panią. – Bo w sztuce liczy się – zapożyczają język z ekonomii – wartość dodana do gołej pani. – I nie może być marnowania czasu na flirt, czyli upływności – zapożyczają język z elektroniki. Czasem one prowokują, ale oni udają, że nie widzą. Mówią, że potrafią.
Dla męża ku pamięci
Gdy na początku lat 70. Jerzy Kośnik publikował (za przyzwoleniem cenzury) akty w tygodniku „Perspektywy”, Główny Zarząd Polityczny Wojska Polskiego prosił w liście do redakcji, żeby nie pokazywać łona, bo onanizm wśród żołnierzy tak drastycznie wzrasta, że spada bojowość. Wystawy w tym czasie odwiedzali głównie erotomani, którzy chodzili pod ścianami i szybciutko wybiegali z galerii. – Bo gdzie mieli popatrzeć? – mówi wyrozumiale Kośnik, który lata całe odbierał z poczty francuskie magazyny z powydzieranymi kartkami. „No, przyszło takie”, rozkładali ręce urzędnicy. Tak wielka była wartość aktu. Z modelkami też nie było łatwo. W tamtych czasach fotograf mógł się uczyć tej sztuki jedynie na swojej dziewczynie. Obcemu się nie pozowało. Jerzy Kośnik musiał nawet wyprowadzić się z domu, bo ojciec krzyczał: „Ty je krzywdzisz, przecież nie znajdą już męża!”. – Można powiedzieć, że tylko dzięki swojej aktywności opanowałem ten zawód doskonale... – zawiesza dwuznacznie głos. – Miałem 17 lat... Wtedy uciekłem z
koleżanką Bożenką z pierwszomajowego pochodu. Ojciec dał jej zorkę, żeby sfotografować pochód, a my pojechaliśmy do Urli, uroczego miejsca pod Warszawą. Trochę te zdjęcia zrobiłem wbrew woli Bożenki. Na łące, w słońcu, na naguska... Tam odkryłem ciało kobiety. Wtedy zaczęła się pasja. Nawet w sytuacjach, gdy facet nie powinien... brałem aparat do ręki. Powstały z tego „Krajobrazy miłości”, seria twarzy moich kobiet podczas miłosnego spełnienia. Długo się skradałem, zanim poprosiłem o to moje dziewczyny. Przez 15 lat miałem dylemat, czy te zdjęcia nie są zbyt intymne. Jaką kobieta ma wtedy piękną twarz, wie pani?! Czasem jakaś stateczna kobieta krzyknie na ulicy: „Cześć, Jurek, ile to lat!”. Poznaje ją z tamtych zdjęć po rysach... córki. Dziś w galeriach więcej kolekcjonerów niż erotomanów i nikogo nie dziwi, że nawet panele podłogowe Kronopol reklamuje goły tyłek. Co takiego jest w ciele? – Instynkt – twierdzi Robert Zuchniewicz, autor wielu okładek „Playboya”. – Dopiero XX w. to zauważył na poważnie, że
ludzie się sobą nudzą. Facet zrobi to z żoną, wstaje na papierosa i najlepiej, żeby się nie odzywała. Potem spojrzy przez okno, zobaczy sąsiadkę i mruczy: „No, no”. To się dzieje w mózgu. Ważne, żeby z tego instynktu mądrze korzystać. – I kobiety – obserwuje Kośnik – są bardziej wyuzdane, niż potrzeba. Większość już nawet nie pyta, czy ma się rozebrać. Niedawno poprosiła mnie o sesję dziewczyna, która w warzywniaku pod blokiem sprzedaje pomidory. Przyszła, ładnie zbudowana, coś miała w tych oczach, ale tak szeroko rozstawia nogi, że aż musiałem prosić, aby pozowała łagodniej. Przepraszała: „Takie pozycje widziałam w świerszczykach i myślałam, że tak trzeba”. Dziś akt trafił pod strzechy. Można nabyć nawet poradnik „50 sposobów na to, jak sfotografować ukochaną” (np. w plenerze trzeba odwrócić się do słońca, by uniknąć cienia między piersiami, bo to szpeci, i wcześniej zdjąć bieliznę, by nie został ślad po gumce). Od kilku lat akty zamawiają żony, by zrobić niebanalny prezent mężowi do sypialni, i mężowie, by
na stare lata popatrzeć. Przychodzą młode dziewczyny, bo sesja jest pierwszym krokiem do pracy fotomodelki, inne z próżności, żeby czegoś nowego doświadczyć albo potwierdzić swoją urodę (niektóre w tajemnicy przed chłopakiem), studentki, żeby dorobić. Jeszcze niedawno Kośnik urządzał darmowe castingi do aktu, ale przychodziło potwierdzić swoją urodę tak dużo bezkrytycznych dziewczyn, że zamknął studio.
Takie niegroźne napięcie
Przytulne studio na poddaszu. Przy ścianie białe tło z wyraźną fakturą. – Tu niby nic, a ile ona ma wyrazu w oczach. A tu ta sama, ale taka pościelowa, jakby przed chwilą wstała – Sergiusz Sachno rozkłada na stole portrety kobiet. Bo nagość jest tu tylko dodatkiem. – Dobrze się fotografuje twarz, jak ona się rozbiera. Jest wtedy prawdziwa – Sachno zawsze wybiera te, które oprócz figury mają coś w duszy, oczach. Męski akt zdarzył się panu Sergiuszowi kilka razy, ale bez entuzjazmu. Bo jak tę formę ułożyć, zakomponować, gdy tu coś zwisa i tam? – Żeński jest jak krajobraz w miniaturze – opowiada poetycko. – Oczy – dwa jeziora, piersi – pagórki, gałęzie rąk, nóg... Ważne, jak będzie ułożony koniuszek palca, czy dotknie uda w ten sposób, czy inny, jeszcze oświetlić, znaleźć pretekst do nagości. Dla niedoświadczonego to są Himalaje... W trakcie rozmawia z nimi o tym samym co fryzjer: o mężach, okresach, polityce...
– Jak tu tak myśleć o oświetleniu? Przecież pan jest mężczyzną? – jednak nie mogę uwierzyć. – Zawsze jest to niegroźne napięcie. Miłe, troszkę erotyczne, gdy ona stoi naga, bezbronna wobec mnie. Trudno to nazwać... Każdy zdrowy facet jest ciekawy kobiety. Rozmawiałem z modelkami, które pozują do aktu kobietom – mówią, że nie wytwarza się to coś, co potrafi przekazać mężczyźnie. Bo mężczyzna zawsze jest potencjalną ofiarą. Zresztą ja też chcę się pokazać z najlepszej strony, a nic nie robi tak złego wrażenia jak fotograf, który ma rozebraną modelkę i nie wie, co dalej, brakuje mu koncepcji. Tu trzeba ciągle podejmować decyzje. Z takiej sesji wychodzę wyczerpany, jakbym przerzucił kilka ton węgla.
Pierwsza sesja jak pierwsza miłość
Rzadko szukają na ulicy. Ponoć 90% kobiet odmawia. Ale Mariusz Kalukin, przystojny chłopak z koralikami na szyi, który poluje głównie na chude ciała, bo powyciągane i wysmarowane oliwą dają rzeźbiarski efekt, nigdy nie ma z tym problemu. Najlepszy wiek na akty to 17-24 lata. Powyżej tej granicy u dziewczyny kończy się fantazja, już szuka męża i stabilizacji, a po rozebraniu próbuje na siłę zachować godność kobiety ubranej. Najlepsze są humanistki, bo wyczuwają, o co tu chodzi, i dziewczyny z ASP, bo mają mniej wstydu. Ale czasem trudno wyczuć zachowanie artysty z aparatem. – Raz jeden pan zaprosił mnie na sesję, najpierw pokazywał dużo zdjęć, mówił coś, że to dziś otwiera świat – opowiada Agnieszka, studentka z Poznania. – Wyglądało to wiarygodnie. Przyszłam, a on kazał się rozebrać, posadził mnie na stołku i chodził wokół, milcząc przez 10 minut. Tak się wystraszyłam, że uciekłam. Im młodszy, tym bardziej się boją. – Ci są najgorsi – mówi ruda dziewczyna z ASP. – Zaczynają od aktu, bo im się wydaje, że
będzie trochę radości i szybki efekt. Potem ręce im się trzęsą, a marzenia senne nie pozwalają się skupić. Starzy patrzą bardziej jak na krajobraz, ważniejsze jest oświetlenie niż to, że zdjęłam bluzkę. Zawsze pytają, czy chłopak się zgodził. Takiego, przed którym trzeba to robić w tajemnicy, każą rzucać od razu. Jerzy Kośnik też radzi takich rzucać. Ze ścian mieszkania Kośnika patrzą nagie kobiety na łóżkach, łąkach, w tiulach i bez. – O, pani spojrzy na Anię Dymną, mimo że ten cycuszek absolutnie na wierzchu, jak dużo mówi o łagodności Ani. Albo pierś Kasi Figury. Na sesji miała ochotę tańczyć nago. To było zmaganie się z prawami fizyki! Na żadnym zdjęciu oba cycuszki nie są równo!
Ale już minęły czasy, gdy Kośnik wybierał tylko szczupłe z dużym biustem i stawiał warunek, że muszą zdjąć majtki. Dziś tzw. główną decyzję zostawia jej. Jeśli chce coś zakryć, dostaje tiul. Jest jeszcze inna ważna zasada: dziewczyny przychodzą wtedy, gdy same mają ochotę. Bo są dni, lekarze uzależniają to od cyklu, gdy każda ma większą dawkę ekshibicjonizmu.
W ciemnym pokoju dużo płyt. Ale muzyki nie narzuca. – Dawniej puszczałem tylko pościelówy. Aż pewnego razu przyszła piękna ruda dziewczyna, która zażyczyła sobie heavy metal. I taką klasę pokazała przy tym łomocie, tak kręciła długimi włosami... Bo pierwsza sesja jest nieprzewidywalna jak pierwsza miłość. Nie ma dwóch podobnych zachowań kobiety rozebranej, czasem płaczą, „że im się tak dobrze zrobiło”, a zdarza się, że w trakcie sesji mają „uniesienia”. Czasami... wypróbowują odporność. – Już wszystko było – mówi aluzyjnie Jerzy Kośnik. – Normalny facet by tych sytuacji nie wytrzymał. Zresztą trzymanie w ręku aparatu jest rewelacyjną ochroną.
Na portrecie w ramce, wśród kwiatów leży szczupła blondynka. Sylwia okazała się tak urocza, że wzięli z panem Jerzym ślub. Ale trudno żyć z fotografem od aktu. – Pierwsza żona nie zniosła tej ilości kobiet wokół mnie. Męczyło ją nawet to, że po sesji piły u mnie herbatę. Postawiła warunek: „Albo przerzucisz się na architekturę, albo odchodzę”. I odeszła, bo nie umiałem się przerzucić. To byłoby zbyt nudne. Niektórzy porównują ten zawód do ginekologa, ale nie sądzę. To musi być straszne całe życie wpatrywać się w jedną część ciała kobiety! Niedawno odbyłem z jednym podróż do Międzyzdrojów. Rozmawialiśmy jak zawodowcy i na końcu przytaknął, że mam więcej możliwości.
Coś więcej tylko po pracy...
„Teraz noga, nie, może tak, o fajnie, zatrzymaj!”. Jakby ktoś z boku słuchał tych rozmów podczas sesji, pomyślałby, że coś między nimi jest. Ale Robert Zuchniewicz nigdy wtedy nie jest sam. Po jasnym studiu kręci się sztab ludzi. Autor okładek do „Playboya”, „CKM” i wielu tzw. sesji beauty nie lubi słowa akt. Nagość tak, fotografia erotyczna też, ale nie akt. – Dziwi mnie ta postawa polskich „artystów od aktów”, których prace nie chodzą w żadnych gazetach, a oni zżymają się, że jak pani nie jest zamazana i nie czarno-biała, to już nieartystyczne. A ludzie są różni. W Stanach są galerie dla tych, którzy lubią fotografować drzewa, dla romantycznych, tych, co wolą duże piersi albo małe. Przystojny facet koło czterdziestki, typ, który może peszyć, zaprzecza, by na widok rozebranej Renaty Gabryjelskiej czy Martyny Wojciechowskiej, które uwiecznił dla „Playboya”, nie mógł się skupić przy pracy. – Choć to jest zawsze na pograniczu flirtu, zafascynowania. Gdy fotograf jest detalistą, a nim jestem, trzeba się
pilnować, bo spodoba się palec i już można wokół tego palca się zakręcić emocjonalnie. Miałem parę razy takie sytuacje. Ale w każdym zawodzie to się może zdarzyć. Przecież tramwajarz też może poznać dziewczynę w czasie jazdy i umówić się na piwo po pracy. Jak fotograf. Ale po tylu latach w 80% wyczuwa się, czy dla niej to tylko jeden schodek wyżej do układów.
Zdarzyło się Zuchniewiczowi widzieć podczas sesji nagle obudzony u gwiazd ekshibicjonizm:
– Kiedyś robiłem zdjęcia na plaży bardzo znanej modelce. Czerwoniutka mówi, że nigdy się nie rozbierała. Miała chłopaka, ale widocznie gasili wtedy światło. Nagle zerwała podkoszulek i zaczęła biegać wokół mnie. Często gwiazdy najpierw uciekają się rozbierać do przymierzalni, potem palą przy oknie papierosa na golasa. Ale z gwiazdami jest tak, że lepiej obchodzić się jak z jajkiem. Raz rozebrała się do sesji bardzo znana dziennikarka, a nowy asystent syknął do kogoś: „Kicha”. Dostała piany. Gdy pracownik banku zazdrości mu fajnej roboty, odpowiada: „Ty też masz fajnie, bo cały czas pieniądze”. Czym się różni od zwykłego faceta, który bierze na pulpit te naoliwione dziewczyny z „Playboya” i mówi „Wow, ta jest moja, biorę ją”? – Zawodowo zajmuję się upiększaniem, prywatnie wiem, że one nie chodzą po świecie naprawdę. Generacja 25-letnich grafików, która weszła do gazet, zostawia im tylko głowę, skórę obciąga lateksem, a resztę bierze z banku. Pokolenie cyfrowej estetyki, dla których Marilyn Monroe to gruby
ramol, kształtuje dziś męskie wzorce.
Dziewczyny z metalowych szafek
Andrzej Miłosz zawsze wyczuwa, gdy robi się gorąco. Fotograf porno, nie sztuki wyrafinowanej, nawet próbował tej pierwszej, ale to były dla niego właśnie te Himalaje. – My, pornografowie, tylko reprodukujemy, bez psychologii, która wskazuje na istnienie wartości wyższych niż to, co widać...
A w studiu czasem robiło się gorąco... – Trzeba być idiotą, żeby nie czuć, co się dzieje, jak ona pozuje, patrzy... Niedawno fotografowałem dziewczynę, która bardzo mi się podobała, ale nie zdradzałem tego. Może miałem coś w oczach? Scena wymagała poświęcenia: ona siedziała na łóżku okrakiem, a ja fotografowałem ją od dołu. Nagle tak spojrzała... ale nie w obiektyw, tylko na mnie. Oderwałem oko od wizjera i wtedy coś zaiskrzyło. Po powrocie do domu pod Kaliszem, zadzwoniła, że się zakochała. Traf chciał, że akurat kopnęła mnie małżonka, więc skorzystałem. 50-latek z bródką, który pracował dla najlepszych gazetek na świecie, dziś jest naczelnym łowcą talentów w polskim „Nowym Wamperze”. Ale nie szuka „talentów”, same dzwonią. Głównie z prowincji. Któraś posyła dziecko do pierwszej klasy, inna nie ma na czynsz i ogłoszenie w gazecie, że za „talenty” można zarobić 400 zł od sesji, spada jak z nieba. W Polsce modelki fotografii erotycznej to kobiety zdesperowane. – Talenty nie są wyrafinowane – przyznaje Miłosz.
– Miałem nawet dziewczynę, która ważyła 160 kg. Przebić się obiektywem do tego, co mnie interesowało, było sztuką, ale zrobiłem to z desperacji, skoro już przyjechała. Właściwie wysłał ją chłopak, bo go kręciło, że stanie przed obiektywem. I zrobiła furorę. Zamówienia na nią powtarzały się cyklicznie. Miłosz rozbiera dziewczyny pomalutku: – Wkładam jej długopis w usta, sadzam na biurku, jedno ramiączko. Pokazuję, że jestem zadowolony, potem drugie ramiączko, aż do rosołu. U nas to niezbyt skomplikowane. Musi być jak najwięcej widać. Nie tak jak Anglicy, którzy lubią ją oglądać na tle pięknych mebli, w stroju sekretarki, na łóżku z poduszkami. Upust namiętności Polaków, głównie tych, którzy mają w pracy metalowe szafki, jest prymitywny – nie przerywając rozmowy, każdą przechodzącą dziewczynę rozbiera wzrokiem. – 17 lat w tym zawodzie. Nie ulega wątpliwości, że to wypacza. Ale żadnych pąsów już człowiek nie dostaje. Braku ochoty na te sprawy też nie. Do niedawna w domu była żona i wystarczała w zupełności.
Zresztą jedyna modelka, która mnie uwiodła.
• Subtelny akt jeszcze nikomu nie zaszkodził. Jerzy Kośnik zachęca, by uwieczniać urodę, póki czas. – Wie pani, jak piorunująco działa na faceta, gdy pani domu stoi obok niego ubrana i pokazuje swój akt na ścianie?! Bo tę dziewczynę ze zdjęć ma obok siebie. Jest realna, w przeciwieństwie do tej z „Playboya”, gdzieś daleko w Ameryce.
Edyta Gietka