Finał kampanii prezydenckiej w USA
Na finiszu kampanii przed wtorkowymi
wyborami prezydenckimi w USA wciąż trudno było przewidzieć, czy
prezydent George W. Bush otrzyma mandat na drugą kadencję, czy też
rządy w Białym Domu obejmie kandydat Demokratów, senator John Kerry.
01.11.2004 | aktual.: 01.11.2004 20:29
W niedzielę i poniedziałek Bush i Kerry ponownie zabiegali o głosy w kilku kluczowych stanach, które prawdopodobnie odegrają rolę przysłowiowego języczka u wagi z powodu równo rozkładających się między obu kandydatów preferencji wyborców.
Bush odwiedził Ohio, Florydę, Pensylwanię i Wisconsin. Na wiecach, jak poprzednio, podkreślał swoją przywódczą rolę w wojnie z terroryzmem, chwalił się sukcesami w ściganiu terrorystów z Al- Kaidy i przedstawiał kampanię w Iraku jako nieodłączną część tej wojny.
Na Florydzie Bush spotkał się w Miami m.in. z tamtejszymi Kubańczykami, zapewniając ich, że jego administracja będzie kontynuować naciski na reżim Fidela Castro, aby Kuba odzyskała wolność. Imigranci kubańscy mocno popierają prezydenta. W Miami atakował też Kerry'ego za liczne wolty i wahania, szczególnie w sprawie Iraku.
Kerry też starał się umocnić trzon swojej bazy wyborczej, przemawiając na Florydzie w kościołach murzyńskich. Afroamerykanie w prawie 90% głosują z reguły na kandydatów demokratycznych i od ich frekwencji w wyborach może zależeć końcowy wynik.
W swoich przemówieniach senator z Massachusetts koncentrował się w ostatnich dniach na problemach krajowych. Wypominał Bushowi stagnację na rynku zatrudnienia, wzrost za jego kadencji liczby Amerykanów nie posiadających ubezpieczenia medycznego, i powiększający się deficyt budżetu.
W ostatnich dniach kampanii wspierał Kerry'ego były prezydent Bill Clinton. W niedzielę agitował za senatorem w rodzinnym stanie Arkansas.
W "wahających się" stanach telewizje emitowały w niedzielę i poniedziałek ostatnie ogłoszenia reklamujące obu kandydatów. Sztaby obu kampanii wydały na nie łącznie 60 milionów dolarów.
Z najnowszych sondaży nadal nie można przewidzieć wyniku głosowania 2 listopada. Większość wykazuje minimalną przewagę Busha, mieszczącą się jednak w granicach błędu statystycznego.
Według sondażu "New York Timesa" i telewizji CBS News, prezydent powinien wygrać wybory w stosunku 49 do 46%. Sondaż telewizji CNN i Instytutu Gallupa wskazuje na przewagę Busha 49 do 47%, a według sondażu ośrodka Pew Research Center, Bush prowadzi 48 do 45%.
Tylko sondaż telewizji Fox News daje zwycięstwo Kerry'emu, ale minimalnie, bo w stosunku 47 do 46%. Niezależny kandydat Ralph Nader we wszystkich sondażach nie zbiera więcej niż 1% głosów.
Według sondażu "New York Timesa", aprobata dla poczynań Busha jako prezydenta wynosi obecnie 49%; oznacza to wzrost o 5% w porównaniu z okresem sprzed dwóch tygodni. Urzędujący prezydenci z aprobatą mniejszą niż 50 procent zwykle przegrywają wybory.
Z badań opinii publicznej wynika, że Ameryka nadal jest dość wyraźnie podzielona kulturowo i politycznie. Bush może najbardziej liczyć na głosy konserwatystów, protestanckich fundamentalistów, wojskowych, mieszkańców terenów wiejskich i stanów południowych. Popiera go większość białych mężczyzn.
Elektorat Kerry'ego to przede wszystkim czarni Amerykanie, liberałowie (w kwestiach społeczno-kulturowych), członkowie związków zawodowych, Latynosi i mieszkańcy wschodniego i zachodniego wybrzeża. Senator ma też więcej zwolenniczek wśród kobiet niż Bush.
Przed wtorkowymi wyborami nasilają się obawy, że znowu -podobnie jak w wyborach w 2000 r. - dojdzie do sporu o wynik głosowania. Jak się oczekuje, terenem konfliktu, oprócz ponownie Florydy, może być tym razem Ohio, gdzie wciąż głosuje się za pomocą osławionych kart do dziurkowania.
Mnożą się też podejrzenia o oszustwa przy rejestracji wyborców wysuwane głównie przeciwko Demokratom. Ci ostatni, z kolei, oskarżają Republikanów o "zastraszanie" demokratycznych wyborców z mniejszości rasowych i imigranckich.
Oprócz prezydenta, we wtorek Amerykanie wybierają także członków obu izb Kongresu oraz władze lokalne i stanowe.
Stawką w wyborach do 100-osobowego Senatu są 34 mandaty. Senatorowie bowiem wybierani są na kadencje sześcioletnie, w związku z czym co dwa lata odbywają się wybory do około jednej trzeciej składu wyższej izby Kongresu.
Obecnie w Senacie zasiada 51 senatorów republikańskich i 48 demokratycznych. Z 34 wspomnianych mandatów będących przedmiotem pojedynku wyborczego, tylko w 9 wypadkach siły są wyrównane; w pozostałych wynik uważa się za przesądzony.
Uwagę przykuwa m.in. głosowanie w stanie Południowa Dakota, gdzie zagrożony jest mandat przywódcy demokratycznej mniejszości Toma Daschle; rywalizuje z nim były republikański kongresmen John Thune.
W Karolinie Północnej o fotel senatora ubiega się były szef kancelarii prezydenta Clintona, Erskine Bowles. W Illinois zdecydowanym faworytem jest demokratyczny polityk Barak Obama - będzie on pierwszym w historii USA czarnoskórym senatorem.
Na Alasce w trudnej sytuacji jest urzędująca republikańska senator polskiego pochodzenia Lisa Murkowski. Została ona mianowana na stanowisko przez swego ojca, który przekazał jej mandat, kiedy 2 lata temu wybrano go na gubernatora stanu. Demokratyczny rywal senator Murkowski, Tony Knowles, w kampanii wyborczej wysunął oskarżenie nepotyzmu.
Zdaniem obserwatorów, Republikanie powinni raczej zachować kruchą większość w Senacie.
W Izbie Reprezentantów wszystkie miejsca są przedmiotem walki wyborczej - 435 kongresmanów wybieranych jest na kadencje 2-letnie. Republikanie mają większość w stosunku 227 do 205.
Analizy układu sił w wyborach w poszczególnych stanach wskazują, że Partia Republikańska niemal na pewno zachowa w izbie swoją dominację. Przyczyniły się do tego korzystne dla Republikanów zmiany granic okręgów wyborczych w Teksasie przeforsowane przez republikańskie władze tego stanu.
Tomasz Zalewski