Festiwal Dialog toczy się dalej
Animatorka piątego festiwalu Dialog Wrocław, Krystyna Meissner, zaprosiła wielu swoich ulubionych reżyserów, którzy bywali najpierw na toruńskim festiwalu Kontakt, a potem także na wcześniejszych edycjach wrocławskiego Dialogu.
20.10.2009 | aktual.: 21.10.2009 10:18
W stolicy Dolnego Śląska pojawili się więc Christopher Marthaler, Luk Perceval, Oskaras Korśunovas czy Eimuntas Nekrośius.
Oni to, między innymi, przewodzili przez lata teatralnej awangardzie. W wyborach dyrektor Meissner zawsze ważne było pytanie, w którą stronę zmierza teatr i czym kusi albo prowokuje widza. Zapraszała spektakle, o których sama chciała porozmawiać, pospierać się z twórcami i publicznością. Hasło tegorocznego Dialogu, "Wobec zła", jakby ogniskowało obawy twórców komentujących naszą rzeczywistość przez pryz-mat swojej wrażliwości. Dominowała europejska klasyka.
Jak się można było spodziewać, największym wydarzeniem był kolaż z trzech dramatów Shakespeare'a: "Koriolan", "Juliusz Cezar" oraz "Antoniusz i Kleopatra", zatytułowany "Tragedie rzymskie", wyreżyserowany przez Ivo van Hove i przywieziony przez Toneelgroep z Amsterdamu. W ubiegłym roku spektakl był entuzjastycznie przyjmowany m.in. na festiwalach w Wiedniu i Awinionie. Wchodzimy jakby do ogromnego studia telewizyjnego, przez które przewijają się permanentnie i debatują przed kamerami politycy, wodzowie wracający z wojen i przywódcy narodów.
Bezlitosne kamery pokazują nam na wielkich zbliżeniach ich każdy gest, grymas złości, łzę i wybuch furii. Widzimy też, jak się do tych potyczek szykują, ile w tym wszystkim cynizmu, zakłamania, fałszu i sztuczności. Podglądamy, jak Antoniusz szykuje się na wojnę, wkłada zbroję, czyli dobrze skrojony garnitur i krawat, by jak najlepiej wyglądać przed kamerami. Momentami można było odnieść wrażenie, że przyglądamy się naszym politykom, którzy przybrali pseudonimy rodem ze starożytności, kłócą się, spiskują jeden na drugiego i wyzywają się, nie wiadomo dlaczego, po holendersku.
Uniwersalność tego totalnego teatru, który przypomina wielką machinę funkcjonującą z precyzją szwajcarskiego zegarka, może zaimponować. Na dole ekranu na pasku dowiadujemy się dokładnie, za ile minut zginie Juliusz Cezar. To wszystko łącznie z krótkimi, parominutowymi przerwami nadaje przedstawieniu niezwykły rytm. By jeszcze głębiej wciągnąć się do tej teatralnej zabawy, możemy swobodnie poruszać się po całej przestrzeni, siadać między aktorami, oglądać wszystko z najbliższej odległości, korzystać w trakcie spektaklu z bufetów, co miało też praktyczną stronę, bo spektakl trwał sześć godzin.
Tu wielki ekran i monitory pomagały nam zrozumieć myśl reżysera, wybrane fragmenty dramatów sprawiały wrażenie, jakby William Shakespeare napisał je specjalnie do tego widowiska, wymyślonego przez van Hove'a.
Obok tak totalnego teatru mieliśmy skromny w środkach, choć też opowiedziany przy pomocy kamer i ekranów, spektakl z Libanu "W poszukiwaniu zaginionego pracownika". Jego twór-ca pokazuje nam gromadzone przez siebie autentyczne wycinki prasowe i opowiada historię ich bohatera, pracownika ministerstwa finansów, który zaginął w tajemniczych okolicznościach. Cały schemat manipulacji układa się na naszych oczach. Wycinek po wycinku.
W duszach grzebali nam twórcy "Idioty" i "Hamleta", dwóch litewskich przedstawień, bardzo rzetelnych aktorsko i, jak w wypadku tego drugiego, bardzo efektownych teatralnie. Niczym nas nie zaskoczyli, bo nie tego po Nekrośiusie i Korśunovasie się spodziewaliśmy. Nie błysnął tym razem "Troilusem i Kresydą" Luc Perceval, który przed laty brylował na wielu europejskich festiwalach.
Jak zwykle na Dialogu mieliśmy bardzo różne stylistycznie teatry. Sporo kontrowersji, i to od zachwytów do pytań, po co przyjechały do Wrocławia, wzbudziły dwa spektakle: rosyjska "Burza" z Magnitogorska w reżyserii Lwa Erenburga i młodzieńcza sztuka Brechta "Baal" z Rotterdamu, którą pokazała Alize Zandwijk.
To był najdzikszy i zrobiony z premedytacją prymitywnymi środkami spektakl, z grubą kreską rysowanymi postaciami, ze znakomitą Fanią Sorel w męskiej roli Baala. Tym też mocniejsze wydało się przesłanie, jak małą mamy tolerancję wobec ludzi od nas odmiennych, wrażliwych i prostolinijnych, jednak sam ten spektakl na początku nas trochę obrzydzał. Natomiast siermiężna, przaśna rosyjska "Burza" z perspektywy tego Dialogu wyglądała trochę jak spektakl bardzo utalentowanych aktorsko amatorów.
Jak na tym festiwalowym tle pokazał się polski teatr? Wśród pięciu przedstawień najoryginalniej wypadł moim zdaniem "Kaspar" Handkego w reżyserii młodziutkiej Barbary Wysockiej. Odbijał się prostotą i temperaturą samego przedstawienia bez teatralnych fajerwerków i popisów. Festiwalowej publiczności w naszej reprezentacji chyba najbardziej podobał się satyrycznie i oryginalnie napisany dramat o niemożliwości porozumienia się Polaków "Między nami dobrze jest".