Fenomen "Tańca z gwiazdami"
Niedzielny wieczór, zbliża się godz. 20. W wielkiej hali, gdzie kiedyś lakierowano traktory, zamienionej na studio telewizyjne, 300 widzów czeka na znak moderatorki. - Ooo, widzę, że trzeba państwa trochę rozweselić.
16.10.2006 13:33
A będzie bardzo rozrywkowo, bo dziś jive. Pot będzie się lać strumieniami, proszę wysoko trzymać nogi, bo może do państwa dopłynąć! - woła Barbara Gosztyła. Rzeczywiście, w hali, choć wielkiej i wysokiej na ponad 10 m, jest dość duszno, potężne reflektory nie tylko świecą, ale i grzeją. Nie wolno robić zdjęć ani nagrywać, zmieniać miejsc w czasie programu, wchodzić na parkiet. Wolno - witać pary krzykiem i machaniem marynarami.
- Pary szukają państwa wzrokiem. Jak jurorzy mówią niemiłe rzeczy, to wasze uśmiechy ratują sytuację. Moja ręka w górę - i od razu państwa brawa. Moja ręka w dół - przerywamy brawa, żeby prowadzący mógł coś powiedzieć!
Na razie widzowie muszą być cicho. Trwa nagrywanie jednego z motywów muzycznych, a potem zapowiedzi lektora: "Dziś dla was zatańczy już tylko siedem par. Jedna z nich po raz ostatni. Która? Zdecydujecie sami". Za piątym razem reżyser mówi: - Mamy to. Prowadzący, Hubert Urbański, z udaną ulgą łapie się za serce.
Córki wszystkich prezydentów
Przed ekranami telewizorów siedzi zaś widownia 20 tys. razy liczniejsza niż w hali Ursusa. Jak wynika z badań ABG Nielsen, czwartą edycję programu ogląda średnio 6,07 mln widzów. Dla porównania tegoroczne relacje wizyty papieża Benedykta XVI w TVP 1 oglądało średnio 3,9 mln. W kategorii "finały" papież jednak wypadł lepiej - uroczystość pożegnania Benedykta XVI przyciągnęła przed ekrany 8,3 mln osób, rekordowy zaś jak dotychczas finał trzeciej edycji "Tańca" - "tylko" 7,5 mln widzów.
Te 6,07 mln osób, które podziwia obecną edycję, to wprawdzie wyraźnie mniejsze grono niż w edycji poprzedniej, ale znacznie liczniejsze niż w pierwszej i drugiej. Najbardziej jednoznaczny wniosek płynący z tych zestawień oglądalności jest taki, że chętniej oglądamy "Taniec z gwiazdami" wiosną niźli jesienią - bo żadnych innych tendencji nie da się uchwycić. W każdym razie czwarta edycja spełnia oczekiwania dyrekcji TVN i dlatego pewne jest już, że wiosną przyszłego roku zobaczymy piątą. Udział w niej zostanie najprawdopodobniej zaproponowany m.in. córkom Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska (tak liczny udział córek pierwszych obywateli jest specyfiką polskiej wersji tego programu). - Jurorzy pozostaną ci sami. Ludzie lubią oglądać tę czwórkę - mówi Agnieszka Koniecka z TVN, producentka "Tańca z gwiazdami".
A piąta edycja zapewne nie będzie ostatnią, bo "Tańcowi z gwiazdami" sprzyja demografia - największą grupę widzów stanowią emeryci i renciści, a ponieważ Polska się starzeje, to grono będzie coraz liczniejsze. Pierś a sprawa polska
Ten program, wymyślony dwa lata temu w Wielkiej Brytanii i sprzedany do 22 państw, od Kanady i Meksyku przez kraje Europy i Izrael aż po Australię i Nową Zelandię, wszędzie przyciąga tłumy przed telewizory. W swej ojczyźnie rekordowy finał zgromadził 11 mln widzów. W USA w relacji do liczby ludności mniej, bo zaledwie 17 mln, ale tam oferta telewizyjna jest tak bogata, że trudno zdobyć uznanie telewidzów. Miliony widzów, to i miliony wpływów. Przychody TVN z pierwszej i drugiej edycji łącznie wyniosły ponad 26 mln zł. Przychód z trzeciej, rekordowej, to aż 25 mln zł. Czas reklamowy w trakcie "Tańca z gwiazdami" jest pięć-sześć razy droższy niż przed programem i po nim. Przerwy na reklamy są zaś stosunkowo krótkie, by widzowie w ich trakcie nie chcieli zbyt chętnie przełączać się na inne kanały, co stanowi zmorę wszystkich nadawców. W dodatku żeby jeszcze bardziej zmylić telewidza, jedna z trzech przerw reklamowych bywa wyraźnie krótsza od pozostałych, co dodatkowo zniechęca do przełączania kanałów, bo grozi
tym, że niezdyscyplinowany oglądacz przegapi znaczną część tańca, który trwa przecież tylko półtorej minuty.
- Poziom oglądalności samych reklam w przerwach "Tańca z gwiazdami" jest wyższy niż wielu programów na innych stacjach. Ludzie nawet podczas reklam nie odchodzą od telewizora - potwierdza Agnieszka Koniecka.
Do wpływów z reklam i plansz sponsorów dochodzą jeszcze głosy telewidzów. Producenci programu nie chcą podać dokładnych liczb. - Mogę powiedzieć, że w czasie programu otrzymujemy dziesiątki tysięcy telefonów i SMS-ów - mówi producentka. Jeden telefon to koszt 3,89 zł, jeden SMS - 3,66 zł.
Wbrew pozorom, choć wszystko to sprawia, iż program jest opłacalny, to jednak nie przynosi on jakichś gigantycznych zysków. "Taniec z gwiazdami" jest bowiem bardzo kosztowny. Co tydzień przy każdym odcinku pracuje ponad 150 osób. Orkiestra, obsługa planu, operatorzy, stylistka, kosmetyczki, porządkowi - wymieniać można długo.
- Wszyscy powinni być zgrani po mistrzowsku: orkiestra, uczestnicy, obsługa techniczna, każda czynność musi się dziać w odpowiednim momencie. To duży program, ale robiłem już większe widowiska na żywo, jak choćby festiwal teatralny Malta w Poznaniu czy Orkiestrę Jurka Owsiaka. Tam nie było próby generalnej, przy "Tańcu z gwiazdami" zaś mamy i próby w sobotę, i próbę generalną o 14 w niedzielę - mówi Wojciech Iwański, reżyser programu. Każdy krok tańczącej na parkiecie pary obserwuje aż 11 kamer. Operatorzy pracują wedle dokładnej partytury, mają rozpisaną kolejność ujęć, której powinni się trzymać. - Aktorzy to jednak nie tancerze profesjonalni, zdarza się że wypadają z rytmu, wykonują figury w innym kierunku. Wszystko się wtedy zmienia, dlatego oprócz pilnowania partytury operatorom potrzebna jest czasem twórcza improwizacja, przecież program idzie na żywo - tłumaczy reżyser.
Kiedy więc Małgorzacie Foremniak w "Finale finałów" wymknęła się pierś z mocno wydekoltowanej sukni, to gdyby nawet producenci programu chcieli, nie zdołaliby tego ukryć przed kamerami, a więc i przed publicznością.
- To oczywiście był przypadek, który zdarzył się akurat w chwili, gdy jedna z kamer była skierowana w to miejsce. Część kamer zawsze obserwuje tancerzy, więc widzowie i tak zobaczyliby, co się stało, być może w innym ujęciu czy pod innym kątem - mówi Wojciech Iwański. Należy jednak sądzić, że pierś aktorki w każdym ujęciu wyglądałaby atrakcyjnie. W rozmowie po zakończeniu tańca Małgorzata Foremniak odegrała lekkie zmieszanie, choć jako artystka mająca w swym dorobku sceny mocno rozbierane, oczywiście nie przejęła się tym, sympatycznym przecież i sprzyjającym lepszej oglądalności zdarzeniem.
Niezależność Czarnej Mamby
Pewien element erotyzmu jest zaś dodatkowym elementem przyciągającym widzów. Dzielnie rozdmuchują to brukowce, specjalizujące się w pikantnych zdjęciach z programu, oraz tzw. pisma kobiece, wymyślające historyjki o romansach uczestników. Z ich życzliwym zresztą współudziałem, bo gwiazdy i gwiazdki tańczące w programie wiedzą przecież, że im więcej się o nich pisze, byle bez pomylenia nazwisk, tym lepiej. Najwyższe chyba honorarium zapłacił jeden z brukowców za fotografię Anety Kręglickiej w bardzo mocnym wykroku. Do zdjęcia dopisano oczywiście standardową bajeczkę, jak to partner życiowy naszej miss cierpi katusze, obserwując ją obściskiwaną w tańcu przez innego mężczyznę itd.
Producenci programu zdecydowanie zaprzeczają jednak jakimkolwiek sugestiom, że współpracują z brukowcami i kolorowymi pisemkami w tworzeniu skandalizującej otoczki wokół "Tańca z gwiazdami". Przeciwnie, zapewniają, że starają się tonować elementy sensacji. Przecież nie bez powodu osoby zatrudnione przy programie podpisują zobowiązanie do zachowania w tajemnicy tego, co widzą i nad czym pracują. - Nie ma żadnego podkręcania atmosfery i współpracy z tabloidami, one same bardzo się interesują programem i próbują kreować wokół niego atmosferę - oświadcza Małgorzata Dworakowska z zespołu prasowego TVN. Powinniśmy też być pewni, iż jurorzy są absolutnie niezależni w swoich sądach i nikt im nie sugeruje, że np. byłoby lepiej, gdyby córka prezydenta nie odpadła za wcześnie, bo to mogłoby obniżyć oglądalność.
- Najlepszym dowodem na absurdalność takich opinii jest to, że Marysia Wałęsówna już odpadła. Ola Kwaśniewska w poprzedniej edycji tańczyła zaś świetnie i zasłużenie zyskała dużą sympatię widzów - twierdzi Agnieszka Koniecka.
- Proszę spojrzeć choćby na Czarną Mambę (Iwona Pavlović). Przecież widać, że ona nie przejęłaby się żadnymi podobnymi sugestiami, a jej oceny są całkowicie niezależne - dodają niektórzy pracownicy "Tańca".
Widok spod dachu
Większej oglądalności mogłoby też zapewne sprzyjać ujawnianie nieoczekiwanych zdarzeń mających miejsce w trakcie realizacji "Tańca z gwiazdami". Tu jednak, nawet w programie "Kulisy tańca z gwiazdami", producenci są dość powściągliwi. Zresztą takich zdarzeń było niewiele.
Z pewnością przypadek najbardziej niezwykły to awaria systemu sterowania reflektorami pod dachem hali, w niedzielę 8 października. Podczas przerwy reklamowej ustawiono dziesięciometrową drabinę, jeden z pracowników wspiął się na górę i bez zabezpieczenia zasiadł na kratownicy wiszącej pod dachem, do której zamontowane były reflektory. W czasie krótkiej przerwy niewiele można było poradzić, więc obsługa wbiegła na parkiet, w ostatniej chwili zabrała drabinę, a ów dzielny człowiek został na kratownicy i do końca programu ręcznie kierował snopy światła na tańczące pary.
- Byli państwo świadkami niezwykłego zdarzenia - podsumował kierownik planu. W jednej z poprzednich edycji podczas deszczu zaczęła zaś kapać woda na parkiet, więc trzeba było wejść na górę i zatamować przeciek. Program "Kulisy tańca z gwiazdami" wprawdzie nie idzie na żywo, ale mimo to przez montażowe sito przedostał się dowcip Huberta Urbańskiego, który zaproponował przyznanie kuli inwalidzkiej najgorszej parze tanecznej. Oburzyło to niektóre środowiska osób niepełnosprawnych. Dr Dorota Podgórska, pełnomocnik rektora Uniwersytetu Łódzkiego ds. osób niepełnosprawnych, uznała słowa prowadzącego za "chamstwo, które uraża ludzką godność" i zaproponowała ironicznie, by poszerzyć zestaw "śmiesznych nagród" o białą laskę dla tego, kto najbardziej depcze partnerce po nogach. Reżyser Wojciech Iwański jest zaskoczony tak burzliwą reakcją i rozdmuchaniem całego zdarzenia. - Przecież te słowa nie zostały powiedziane specjalnie. Był to spontaniczny, bardzo średni żart, może nawet wygłup, ale nikt nikogo nie chciał
obrazić. Sam jeszcze niedawno chodziłem o kuli i w żaden sposób nie poczułem się dotknięty. Symbolem inwalidztwa jest wózek, z tego oczywiście nikt z nas nie ośmieliłby się żartować.
Widzowie dyskutowali też nad innym dowcipem prowadzącego (co dobrze pokazuje, jak silną percepcję społeczną ma "Taniec"), kiedy to, wskazując futerko na pelerynie Kingi Rusin, będącej po rozstaniu z Tomaszem Lisem, stwierdził: - Norki? Bo lis to na pewno nie jest... Najwięcej dyskutuje się jednak o tym, o czym prawie niczego nie można się dowiedzieć, czyli o zarobkach. Nieoficjalnie wiadomo, że zawodowi tancerze dostają ok. 2 tys. zł za odcinek, a oprócz tego ich zyskiem jest wyjście z anonimowości, więcej propozycji pracy, a więc i gaże wyższe nawet dwukrotnie. Obowiązuje jednak zasada, że występują oni najwyżej w trzech edycjach z rzędu, by sami nie stali się za dużymi gwiazdami - dlatego nie oglądamy teraz np. Rafała Maseraka. Podobne są dochody jurorów, dla których występ w porze najlepszej oglądalności także stanowi znakomitą reklamę. Gwiazdy i gwiazdki otrzymują zaś średnio ok. 10 tys. zł za odcinek, ale różnice są tu spore. Najwięcej miała wynegocjować Aleksandra Kwaśniewska, bo organizatorom
szczególnie zależało właśnie na jej starcie. Wiadomo, że gdyby ona nie wystąpiła, to na udział nie zdecydowałaby się też córka Lecha Wałęsy.
Największe zaś profity czerpią chyba z programu dwie pracownie w Warszawie i Radomiu, szyjące kostiumy dla uczestników. Tu ceny są naprawdę wysokie, bo do każdego tańca jest inny kostium, a krawcy muszą szybko i dokładnie realizować artystyczne wizje Doroty Williams: - W poniedziałek spotykam się z uczestnikami, ustalam pomysł stroju, potem przymiarki, w środę pracownie zabierają się do szycia. Charakter stroju oczywiście wynika z charakteru tańca, inne są do tańców standardowych, inne do latynoamerykańskich. Materiały są elastyczne: lycra, atłas, satyna, muszą się świecić, dobrze przylegać do ciała. Butów zaś nie zmieniamy, każdy ma dwie pary do "standardu" i do "łaciny". Słodki smak sukcesu
Lista tych, którzy chcieliby wziąć udział w "Tańcu", jest znacznie dłuższa niż tych, co - z różnych powodów - odmówili.
- Są osoby, które zrobiłyby wszystko, żeby wystąpić w programie. Zwłaszcza panie, bo widzą, że "Taniec z gwiazdami" im nie zaszkodzi - szczupleją, pięknie wyglądają, uczą się tańczyć. Składam moim szefom listę kandydatów, dyskutujemy, z kilku osób wybierana jest jedna. Decyduje wszystko - wiek, wygląd, charakter, to, czy ktoś pasuje do pozostałej dziewiątki - wyjaśnia producentka.
Wśród osób, które odmówiły, są m.in. Agnieszka Dygant, Edyta Górniak, Małgorzata Kożuchowska i Artur Żmijewski. Wśród chętnych - bardzo liczne grono aktorów serialowych i prezenterów pragnących skorzystać z dźwigni popularności, jaką daje ten program. Przecież niemało "gwiazd" tak naprawdę stało się nimi dopiero po udziale w "Tańcu". Kto wcześniej słyszał np. o Olivierze Janiaku czy Jakubie Wesołowskim?
- To ten program tworzy gwiazdy. Ma już taką markę, że osoby, które się w nim pojawiły, dziś jedne z najjaśniejszych gwiazd, jak np. Kasia Cichopek, wcześniej były znane zwykle z jednego serialu, teraz są gwiazdami w całym kraju - mówi Agnieszka Koniecka. Aktorzy z wyrobioną marką, którzy są rozpoznawalni, mają dużo pracy i dobrze zarabiają, nie odczuwają potrzeby zabiegania o popularność poprzez start w "Tańcu". Widzą zresztą, że to wymaga sporego wysiłku, wytrwałości i rezygnacji z wielu obowiązków zawodowych. To cztery godziny dziennie wyczerpującego treningu, zajęta cała niedziela i duża część soboty.
Słodki smak sukcesu wyrównuje jednak wszystko z nawiązką, co widać w dawnej hali Ursusa po zakończeniu programu. Tabuny fotoreporterów krzyczących: - Kochani, jeszcze chwileczkę, bardziej w naszą stronę, to naprawdę ostatnie ujęcie!; nastolatki podsuwające kartki po autograf; ojcowie i matki rodzin proszący o wspólne zdjęcia. Słowem - sława.
Andrzej Dryszel