Feministki zarażają
Mam nadzieję, że premier mojego rządu nie zawiedzie mnie dzisiaj i po raz kolejny udowodni, że potrafi znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Skoro świętował z górnikami 4 grudnia, z babciami 21 stycznia, z przyszłymi maturzystkami podczas studniówki a z polskimi prawosławnymi w prawosławne Boże Narodzenie, nic nie stoi na przeszkodzie, by z wielkim bukietem czerwonych goździków pojawił się 8 marca w jakimś kobiecym gronie. Istnieje nawet cień szansy, że odwiedzi feministki. Takich niebezpieczeństw nasz premier się nie boi, co udowodnił kilka dni temu, gdy spotkał się z zarażonymi ptasią grypą łabędziami.
08.03.2006 | aktual.: 08.03.2006 07:37
O tym, że feminizm jest jak ptasia grypa, dowiedzieliśmy się w sobotę od „młodych polskich patriotów“, którzy chcąc pokazać swoją dezaprobatę dla obrońców praw kobiet, pokazali się na manifie ubrani w higieniczne maseczki i gumowe rękawiczki, by nie zarazić się feminizmem. Ten jakże subtelny dowcip daje do myślenia i odkrywa sensy, o których jego autorzy zapewne nie mieli pojęcia.
Zacznijmy od tego, że feministki skazane są na drobiowy dyskurs. Jeśli nie godzisz się na to, by być kurą domową, jesteś zapewne głupią gęsią, brzydkim kaczątkiem albo przemądrzałą papugą (co na jedno wychodzi). Zepchnięcie dyskursu na temat praw kobiet do kurnika sprawia, że słowo feministka najczęściej używane jest w sformułowaniach typu „ale ja w ogóle nie jestem feministką“. Osoby (dowolnej płci), które mają feministyczne poglądy (a będąc myślącą osobą trudno ich w pewnym choćby stopniu nie mieć), bronią się jak mogą przed posądzeniem o feminizm, by nie wyszło na jaw, że nie golą nóg. Pewien czołowy prawicowy publicysta powiedział rok temu w telewizorze, że feministki zasługują ze strony społeczeństwa (w domyśle – zdrowego) na litość, gdyż (uwaga!): „są to kobiety, które mają z reguły za sobą przykre doświadczenia z mężczyznami“. Trudno mi sobie wyobrazić, jak przykre doświadczenia z mężczyznami ma za sobą ów publicysta, skoro wobec wielomilionowej publiczności nie waha się wypowiadać tak głębokich
myśli.
Jednak stosunek do feministek, podobnie jak wykształcony w dobie epidemii ptasiej grypy stosunek do drobiu, ma dwa oblicza: pobłażliwe i przerażone. Feministki wzbudzają litość, ale również strach (choć oczywiście żaden prawdziwy pogromca drobiu nie przyzna się do tego). Strach ten wynika nie tyle z tego, jakie feministki mają poglądy (bo znajomość tychże pozostaje u większości społeczeństwa na poziomie nie przewyższającym poziomu zaprezentowanego przez wspomnianego publicystę), a z tego, że w ogóle mają one jakieś poglądy. Nagle się okazuje, że to nie my ich (oskubiemy i na rożen), a one nas (wirusem H5N1). Drób, który przestaje być bezbronny, wzbudza wśród pogromców drobiu panikę.
Kiedy H5N1 otoczył naszą ojczyznę, w jakiejś wyjątkowo przerażonej (choć jednocześnie dbającej o pozory pobłażliwości) głowie narodził się pomysł przeprowadzenia próbnego drobiobójstwa – zagazowania wszystkich kur na wybranym terenie w celu sprawdzenia skuteczności metod walki z okrutnym wirusem. Analogicznie przy pomocy gazu chcieliby walczyć z feministkami „młodzi polscy patrioci“. Jak inaczej bowiem interpretować wznoszone przez nich pod adresem uczestników manify hasło: zrobimy z wami, co Hitler z Żydami?
Warto jednak zauważyć, że strach (zarówno przed ptasią grypą, jak i przed feminizmem) rodzi się z niewłaściwego rozpoznania. Kury nie zostały uzbrojone w H5N1, by dokonać zemsty na ludzkości za Dzień Niepodległości, KFC i rosół po niedzielnej sumie. Feministki nie po to próbują się przebić do polskiej debaty publicznej, by zniszczyć polską rodzinę, pokazywać wyzywający makijaż, jeździć na traktorach, nosić wąsy, wprowadzić przymusową aborcję, zostać prymasem i wzbudzić litość prawicowego publicysty.
I tu wreszcie należy zwrócić uwagę na różnice między ptasią grypą i feminizmem. Otóż o ile kura nie jest z reguły świadoma, że dysponuje wirusem i wcale jej nie zależy na tym, by „sprzedać“ go innym kurom, o tyle człowiek, jeśli zda sobie sprawę, że jest feministką, pragnie zarazić prezentowanymi przez siebie ideami innych. Wstępne objawy zakażenia zdradził niedawno poseł PiS Tadeusz Cymański, gdy zaproponował dla kobiet pracujących w domu pewne rozwiązania emerytalne, do których wcześniej bezskutecznie próbowała przekonać Magdalena Środa. Oczywiście jedna jaskółka nie czyni ptasiej grypy. Zasadnicza część naszej klasy politycznej (i to zarówno po prawej, jak po lewej stronie) wydaje się niestety skutecznie zaszczepiona.
I tu dochodzimy do sedna. Otóż feminizmem nie da się zarazić, tak jak ptasią grypą, przez bezpośredni kontakt z nosicielem (nawet jeśli ten kontakt polega na rzucaniu w nosiciela jajkami)
. Gumowe rękawiczki „młodych polskich patriotów” były zupełnie zbędne. Zakażenie im nie grozi. Feminizm przenosi się poprzez kontakt intelektualny.
A... i jeszcze chciałem zasugerować, żeby premier Marcinkiewicz, jeśli rzeczywiście postanowi obdarzyć Kazimierę Szczukę goździkami, powstrzymał się od całowania jej w rękę. Może oddać. Dlaczego? Bo kura przeszła przez ulicę.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska