Fala negatywnych komentarzy po śmierci Jana Kulczyka. Skąd bierze się hejt w internecie?
W nocy z wtorku na środę zmarł jeden z najbogatszych Polaków, Jan Kluczyk. Robert Zieliński, dziennikarz śledczy TVN 24, napisał na Twitterze: „odszedł jedyny Polak, który prowadził globalne biznesy. I jestem pewien, że w Moskwie strzeliły korki od szampanów”.
Korki strzeliły nie tylko w Moskwie. Po śmierci biznesmena pojawiła się lawina negatywnych komentarzy, z których „typowy paser”, „oligarcha”, „cwaniaczek” i „moczymorda” to jedne z łagodniejszych. Zamieszczane są także bardziej rozbudowane wpisy, jak choćby ironiczne „święty Jan od autostrad”, „złodzieje teraz na piedestały…przecież to bandyta”, czy „człowiek, który pierwszego miliona nie ukradł, jedynie dostał od taty - oficera służb specjalnych PRL”.
To nie pierwszy raz, kiedy po śmierci znanej osoby pojawia się fala negatywnych komentarzy, zwłaszcza na portalach społecznościowych. Pod koniec czerwca szerokim echem odbiła się sprawa gigantycznej fali hejtu po śmierci Martyny Ciechowskiej, blogerki modowej o pseudonimie Maddinka. Na Facebooku zakładano nawet specjalne grupy, w których prześcigano się w zawodach na najbardziej nienawistne komentarze pod jej adresem: „w końcu zdechła”, „widocznie zasłużyła na śmierć”, „puste dziewuszysko, nie jest mi jej żal”, „no i jeszcze ten plebejski gust”. O ile, jak się później okazało, część z nich była elementem zorganizowanej akcji, o tyle za wieloma nienawistnymi wpisami stały prawdziwe osoby.
Wydaje się, że współcześnie nikt nie jest w stanie uniknąć internetowych hejtów. Nawet lubiana w showbiznesie aktorka Anna Przybylska po śmierci w październiku zeszłego roku padła ofiarą obraźliwych komentarzy. Niektórym nie pasowała jej działalność reklamowa: „kosmetyki marki Astor wywołują raka?”, innym ona sama: „szkoda dzieci, jej wcale”, „żadna z niej była aktorka”.
Jak twierdzi doktor Julita Koszur z Uniwersytetu SWPS, nie ma znaczenia, kim była dana osoba, czy to był znany biznesmen, czy była blogerka, czy młody chłopak, który popełnił samobójstwo. - Te trzy przypadki uwidoczniły zjawisko nienawiści, które w moim odczuciu wynika z przekonania o anonimowości - dodaje. Ofiarą padają zarówno znani, jak i mniej znani ludzie. Kolejne przypadki nienawistnych wpisów sprawiają, że możemy już mówić o pewnej modzie na odzieranie zmarłych z godności. Zwłaszcza wśród nastolatków. To młodzi ludzie bowiem są w wielu przypadkach autorami obraźliwych komentarzy. Psycholog rodzinny Monika Dreger mówi Wirtualnej Polsce: jest coraz więcej agresji wśród dzieci w ogóle, a w internecie czują się szczególnie bezkarni.
Mimo że wydaje się, iż Polacy wiodą prym w internetowej mowie nienawiści, podobne przypadki, jak sprawa Dominika z Bieżunia, zdarzają się nie tylko u nas. Jesienią 2012 roku 15-letnia Kanadyjka Amanda Todd popełniła samobójstwo, po tym jak padła ofiarą cyberprzemocy. Po jej śmierci na Facebooku pojawiły się obraźliwe posty i zdjęcia. Ich autorzy jednak w wielu przypadkach nie pozostali bezkarni. Media pisały o pracowniku pewnej kanadyjskiej sieci odzieżowej, który został zwolniony przez swojego pracodawcę za publikowanie negatywnych komentarzy o śmierci Amandy Todd, a także o nastolatku z Nowej Zelandii, którego krótko po wulgarnym wpisie przesłuchiwała policja.
Wielu zastanawia się, kto normalny pod własnym imieniem i nazwiskiem, publikuje takie rzeczy. Wydaje się, że nie ma racjonalnego wytłumaczenia. Dr hab. Mirosław Pęczak z Uniwersytetu Warszawskiego podaje trzy główne przyczyny mowy nienawiści w internecie: po pierwsze wylewając żółć w wirtualu człowiek myśli, że coś sobie załatwi, a więc jest to forma rekompensaty niepowodzeń w życiu. Po drugie internauci przez wyrazisty hejt chcą zaistnieć, a mowa nienawiści jest dla nich formą autoprezentacji. Po trzecie wreszcie jest to odprysk szerszego zjawiska społecznej mentalności Polaków. Obserwacje doktora Pęczaka potwierdza Jan Gołebiowski z Uniwersytetu SWPS: na hejtowanie w internecie wpływa przede wszystkim anonimowość i to, że nie ma bezpośredniej konfrontacji z drugą osobą.
Hejterzy do profilowych zdjęć pozują ze swoimi dziećmi albo ze zwierzętami. Pracują w renomowanych firmach i studiują na dobrych uczelniach. Sądzą, że w mediach społecznościowych są całkowicie anonimowi i bezkarni. Nie do końca. Niedawna akcja „Hejty na Fejsie”, w ramach której publikowane były zdjęcia osób odpowiedzialnych za najbardziej wulgarne internetowe komentarze, udowodniła, że nikt w internecie nie pozostaje anonimowy. Warto o tym pamiętać, gdy następnym razem zaleje nas fala hejtu.
Amanda Siwek, Wirtualna Polska