Ewa Łętowska o reprywatyzacji: sądy grzeszą krótkowzrocznością
• Profesor Ewa Łętowska w referacie dotyczącym reprywatyzacji przyznała, że istnieje prawnicze lobby wpływające na wyroki sądów
• Jest to rodzaj patologii, często spotykanej w sprawach angażujących duży kapitał - zauważyła pierwsza polska rzecznik praw obywatelskich
• W swoim referacie opisałam ten ciąg, ku pewnemu zażenowaniu środowiska prawniczego. Oni patrzyli na te sprawy wąsko, a trzeba było spojrzenia "wszerz" - mówi dla WP pytana o tę kwestię prof. Łętowska
Konferencja pt. "Reprywatyzacja w orzecznictwie sądów" była organizowana przez Sąd Najwyższy i odbyła się pod koniec lutego br. w Warszawie. Otworzyła ją prof. dr hab. Małgorzata Gersdorf, Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego. Podczas prelekcji omawiano reprywatyzację w świetle ogólnych zasad prawa, a także kwestie rekompensat za mienie znacjonalizowane po II wojnie światowej. Analizie poddano także orzecznictwo sądów administracyjnych i cywilnych w tej kwestii, w tym m.in. w sprawie gruntów warszawskich.
Całość zamknęło wygłoszenie referatu przez profesor Ewę Łętowską, pierwszą polską rzecznik praw obywatelskich oraz byłą sędzią Naczelnego Sądu Administracyjnego oraz Trybunału Konstytucyjnego. W wystąpieniu wskazała ona m.in. wady systemu reprywatyzacji w Polsce.
"Obecny sposób reprywatyzacji był przy tym wspierany działaniami energicznych, dobrze zorganizowanych pełnomocników stron, używających atrakcyjnego języka dogmatycznego i proponującego wygodne mikrorozwiązania dogmatyczne w pismach procesowych. Przyjęcie ich przez sąd ("przepisanie" w wyroku) - ułatwia orzekanie. Istnienie tego rodzaju dobrze zorganizowanego, prawniczego lobby pro-reprywatyzacyjnego, wykorzystującego możliwości wpływu na interpretację, jest dostrzegane nie tylko w publicystyce prawniczej, ale i bywa też uświadamiane przez (przedstawicieli) Sądu Najwyższego. Tymczasem jest to rodzaj patologii, często spotykanej w sprawach angażujących (jak w tym przypadku) duży kapitał" - czytamy w opublikowanym przez Stowarzyszenie Miasto Jest Nasze fragmencie referatu.
Wirtualna Polska zwróciła się do profesor Łętowskiej z prośbą o przybliżenie okoliczności wygłoszenia referatu oraz zawartych w nim tez.
- Wygłaszałam ten referat w obecności zarówno Sądu Najwyższego oraz Naczelnego Sądu Administracyjnego: oba te sądy nie spisały się, interpretatorsko w tych sprawach. Proszę jednak unikać zarzutów typu "mafia sędziowska", gdyż coś takiego nie istnieje. Sądy po prostu grzeszą krótkowzrocznością - robią swoje i nie zdają sobie sprawy z tego, że ma to reperkusje w postępowaniach, które toczą się w innych miejscach. Wynika to z braku prawniczej wyobraźni. Natomiast adwokatom, którzy zajmują się sprawami reprywatyzacji, zależy na tym, by wyobraźnia sądów była tu jak najwęższa - tłumaczy była sędzia Trybunału Konstytucyjnego. Pytana o przyczyny takiego stanu rzeczy profesor Łętowska odpowiada:
- Jeszcze kilkanaście lat temu zupełnie nie opłacało się obalać decyzji administracyjnych, mocą których lokatorzy nabywali na własność mieszkania. Teraz interpretacja sądów administracyjnych bardzo wąsko zaczęła ujmować przesłanki ograniczające dopuszczalność obalenia dawnych decyzji. Natomiast sądy cywilne jednocześnie orzekają przychylnie dla odszkodowań za utraconą własność. Zderzenie tych dwóch prądów razem doprowadziło do obecnej sytuacji. W efekcie dochodzi do unieważnienia decyzji administracyjnych, które kiedyś były podstawą sprzedaży mieszkań lokatorom. Później adwokat idzie do sądu cywilnego i dostaje za te decyzje odszkodowanie za to, że nie może odzyskać w naturze mienia. Czyli zawsze za reprywatyzację zapłaci gmina: bo albo może oddać w naturze, albo – gdy nie może - zapłaci.
- W swoim referacie opisałam ten ciąg, ku pewnemu zażenowaniu środowiska prawniczego. Oni patrzyli na te sprawy wąsko, a trzeba było spojrzenia "wszerz". Do 2008 roku nie zwracano w Warszawie nieruchomości, które były przeznaczone na cele wspólne, do zaspokajania potrzeb obywateli. Później to chyba zręczni adwokaci wymyślili, a sąd administracyjny to "kupił", że prywatny właściciel też może założyć szkołę, przedszkole lub szpital. Tylko że różnica pomiędzy gminą, a właścicielem była jednak taka, że gmina musi wypełniać własną kompetencję, a właściciel może z własności korzystać w określony sposób, jeśli mu to przynosi zysk. Gmina nie musi kierować się zyskiem. To jest olbrzymia różnica. Adwokaci wyspecjalizowali się w takich sprawach, a sądy to kupowały. I jeszcze jedno: cały opisany "ciąg technologiczny" sprzyja rugom lokatorów i udręce wspólnot mieszkaniowych użerających się z nowymi właścicielami. Tego niestety prawnicy nie dostrzegają wyraźnie. Bo chodzi o podmioty, które nie są traktowane przez sądy
administracyjne jako strony postępowań reprywatyzacyjnych. A moim zdaniem powinni - kończy profesor Łętowska.