Europa znów otworzy się na Łukaszenkę? Wybory w cieniu Majdanu
Tegoroczne wybory na Białorusi zapowiadają się wyjątkowo spokojnie, a ich wynik jest już od dawna znany. Ale wbrew pozorom, ich stawka jest bardzo poważna.
- Teoretycznie te wybory mogłyby być dla białoruskiej opozycji najlepszą szansą od lat - mówi Wirtualnej Polsce Ryhor Astapenia, analityk Centrum Ostrogorskiego. Gospodarka jest w głębokiej recesji, białoruski rubel nieustannie traci na wartości, rezerwy walutowe topnieją do poziomu zagrażającego bankructwem, kurczą się też pensje i dochody Białorusinów (w porównaniu z początkiem roku zmalały średnio o 160 dolarów). Przedsiębiorstwa pracują na pół gwizdka, a kryzys w rosyjskiej gospodarce i niska cena ropy drastycznie obniżyły popyt na białoruskie produkty. Na dodatek, Rosja dąży do budowy bazy lotniczej w Bobrujsku, której nie chcą ani Białorusini, ani sam Łukaszenka.
Spokojna i łatwa kampania
Mimo to, tegoroczna kampania była dla człowieka zwanego niegdyś "ostatnim dyktatorem Europy" wyjątkowo spokojna i łatwa, przez co w niedzielę zostanie wybrany na piątą kadencję. Inaczej niż w 2010 roku - doszło wówczas do masowych protestów zakończonych licznymi aresztami i długimi wyrokami dla opozycjonistów - spokojnie ma być również po wyborach.
- Nikt tak na prawdę dziś nie myśli o protestach. Opozycjoniści skupieni wokół Mikałaja Statkiewicza i Uładzimira Niaklajeua zostali wezwani przez liderów, aby tego dnia wyjechać z Mińska. Nie chcą ryzykować prowokacji - mówi Wirtualnej Polsce Anna Maria Dyner, analityk PISM.
Jak wytłumaczyć tę niezwykłą sytuację? Można to zrobić jednym słowem. To słowo to Majdan. Wydarzenia na Ukrainie odcisnęły duże piętno niemal na wszystkich w Białorusi: zarówno na Łukaszence, jak i opozycjonistach. Nikt nie chce, by podobny scenariusz miał miejsce w ich kraju. Widać to choćby w hasłach wyborczych kandydatów na prezydenta. Slogan Łukaszenki "Za przyszłość niezależnej Białorusi" podkreśla jego wizerunek gwaranta niezależności od wpływów Rosji i Zachodu, zaś hasło głównej oponentki dyktatora, działaczki kampanii "Mów prawdę!" Tacciany Karatkiewicz. - "Za pokojowe przemiany" - mówi samo za siebie.
- Karatkiewicz pokazała się w kampanii jako umiarkowana kandydatka, skupiająca się na konstruktywnej krytyce białoruskich władz. To się Białorusinom spodobało - mówi Dyner. Według ostatniego opublikowanego sondażu niezależnej pracowni NISEPI, kandydatkę opozycji popiera prawie 19 procent wyborców. Jeśli otrzyma taki wynik w wyborach, byłby to najlepszy wynik kontrkandydata Łukaszenki w historii.
To, jaki efekt wywołały wydarzenia na Ukrainie, widać też w samym społeczeństwie. We wrześniowym badaniu NISEPI, ponad 50 procent badanych jako najważniejszą kwestię w nadchodzących wyborach wskazało spokój i stabilność. Demokracja i prawa obywatelskie plasowały się daleko w tyle - tylko ok. 15 procent Białorusinów uznało tę kwestię za bardzo ważną.
- Dzięki temu Łukaszenka może powiedzieć, że owszem, mamy co prawda kryzys i recesję, ale mamy też stabilny kraj. A tego właśnie pragnie większość społeczeństwa - mówi Astapenia.
Gra o przyszłość
To, że wynik wyborów jest już od dawna przesądzony, nie znaczy wcale, że głosowanie nie będzie miało żadnego znaczenia. Wręcz przeciwnie: od tego, jak przebiegną wybory, może zależeć polityczna i gospodarcza przyszłość kraju. Chodzi przede wszystkim o stosunki z Unią Europejską. Łukaszenka ma nadzieję na zbliżenie z UE, zdjęcie unijnych sankcji i wznowienie normalnych stosunków z Europą. Nie wynika to jednak z nagłej zmiany poglądów dyktatora, lecz z pragmatyzmu i potrzeby.
- Białoruś ma wielką nadzieję na uzyskanie kredytów z Międzynarodowego Funduszu Walutowego ze względu na kurczące się rezerwy walutowe. Bez zgody państw unijnych i USA nie może na to liczyć - mówi Dyner. Łukaszenka ma też w zbliżeniu z Zachodem interes polityczny, który pomógłby mu w realizacji kampanijnego hasła. - Byłby to rodzaj przeciwwagi dla relacji z Rosją i próba choćby minimalnego uniezależnienia się od Moskwy - mówi ekspert PISM.
Ta przeciwwaga przyda się również w kontekście rozmów o budowie rosyjskiej bazy lotniczej w Bobrujsku w środkowej Białorusi, co do której - mimo komunikatu ze strony Moskwy mówiącego o uzgodnieniu planów - Łukaszenka otwarcie wyraził swój przeciw. - Warto przypomnieć, że projekt ustanowienia wspólnego systemu obrony przeciwlotniczej powstawał 10 lat. Białoruski prezydent ma już pewną wprawę w negocjowaniu z Rosjanami - zauważa Dyner.
Łukaszenka zdążył wykonać już jeden ważny gest w kierunku ocieplenia stosunków z Zachodem. 21 sierpnia uwolnił wszystkich pozostałych więźniów politycznych, z opozycjonistą Mikałajem Statkiewiczem na czele. Przedstawiciele Unii Europejskiej przyjęli ten gest z zadowoleniem, jednak ostateczną decyzję uzależnili od tego, jak przebiegać będą białoruskie wybory.
- Tak naprawdę obie strony zainteresowane są tym zbliżeniem i widać, że Łukaszence zależy na tym, by tego nie zaprzepaścić - mówi Astapenia. Zdaniem analityka, starania dyktatora są widoczne. - Faktycznie, podczas tej kampanii opozycja nie była tak atakowana jak wcześniej, a nawet pozwolono na demonstrację przeciw budowie bazy. Od tych wyborów może zależeć to, czy ta tendencja zostanie zachowana także i później - dodaje.
Czy oznacza to, że trwające wybory - głosowanie przedterminowe trwa już od poniedziałku, jednak większość ludzi zagłosuje w niedzielę - będą wolne od nadużyć? Na to zdaniem ekspertów liczyć nie należy. Według sondażu NISEPI z końca września, na obecnego prezydenta głosować chce 46 procent białoruskich wyborców. Oznacza to, że Łukaszenka wygrałby - możliwe, że już w pierwszej turze - bez wyborczych fałszerstw. Ale to dyktatorowi nie wystarczy.
- Łukaszenka prawdopodobnie mógłby spokojnie dostać pięćdziesiąt kilka procent głosów i wygrać w pierwszej turze. Kłopot z nim polega na tym, że taki wynik uznałby za porażkę. Stąd to jego zafiksowanie na tradycyjnych 80 procentach, jakie zwykle otrzymuje w wyborach - mówi Dyner.