Europa "pierwszą linią obrony". Trump przerzuca finansowy ciężar pomocy na UE
Biały Dom jest gotów rozważyć natowskie gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy - to jedno z najważniejszych ustaleń po spotkaniu Donalda Trumpa z Wołodymyrem Zełenskim i przywódcami krajów UE. Przy czym ciężar wykonawczy spoczywałby głównie na Europie.
Po poniedziałkowym spotkaniu prezydentów Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego, do którego później dołączyli europejscy przywódcy i szefostwo NATO, omawiany był m.in. temat gwarancji bezpieczeństwa, które zachodni sojusznicy mogliby dać Ukrainie.
Widać, że Kijów wyciągnął wnioski z niedotrzymania zapisów Memorandum Budapesztańskiego z 1994 roku. Gwarantowało ono utrzymanie "niezależności i suwerenności istniejących granic Ukrainy", a sygnatariusze zobowiązali się, że nie zastosują "groźby lub użycia siły przeciw integralności terytorialnej bądź politycznej niezależności Ukrainy". W zamian Ukraina pozbyła się broni nuklearnej odziedziczonej po ZSRR. Gwarancje okazały się wyłącznie papierowe, dlatego teraz Zełenski oczekuje konkretniejszych zobowiązań.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Trump do Zełenskiego: Nie jestem zwolennikiem zawieszenia broni"
Donald Trump mówił w poniedziałek o "bardzo dobrych gwarancjach bezpieczeństwa". Mają w tym aktywnie uczestniczyć - z pomocą USA - kraje europejskie, jako "pierwsza linia obrony". Liderzy Unii i NATO wyrazili zadowolenie z gotowości USA do zaangażowania się w zapewnienie ochrony Ukrainie, porównywalnej z klauzulą Artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego.
Wsparcie na już
Wśród poruszonych tematów znalazło się również wsparcie finansowe dla ukraińskiej armii ze strony Europy. Miałoby polegać na zakupach amerykańskiej broni za ok. 90 mld dolarów. To akurat byłaby realizacja planów Donalda Trumpa, który liczy na korzystne kontrakty dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, ale ciężar finansowego wspierania Ukrainy chciałby przerzucić na europejskie kraje NATO.
Taki sposób zakupów amerykańskiego sprzętu sprawiłby, że Trump zmniejszyłby finansowe obciążenie USA. Równocześnie pozwoli to na przyspieszone nasycanie Ukrainy systemami przeciwlotniczymi, antydronowymi i bronią zmechanizowaną, której zaczyna brakować na froncie.
W grę wchodzi m.in. zakup systemów MIM-104 Patriot i pocisków przeciwlotniczych do nich, a także rakietowe systemy przeciwlotnicze krótkiego zasięgu NASAMS. Ukraińcy postulują także o dostawy lufowych systemów artyleryjskich kal. 155 mm i amunicji do nich. Wojska lądowe chciałyby także więcej kołowych i gąsienicowych transporterów opancerzonych.
Pozwoliłoby to choćby w minimalnym stopniu na uspokojenie sytuacji na froncie i ustabilizowanie pozycji w Donbasie. Dzięki temu wzmocniłaby się pozycja negocjacyjna Kijowa, co jest istotne w momencie, w którym Kreml za wszelką cenę każdy sukces na froncie stara się wykorzystać propagandowo.
Siły pokojowe
Wołodymyr Zełenski podkreślił, że Kijów będzie domagał się włączenia do paktu bezpieczeństwa "dwóch elementów", w tym "silnej armii ukraińskiej" dysponującej zachodnim uzbrojeniem, szkoleniem i wymianą informacji wywiadowczych, a także stałym wsparciem "dużych krajów". To stałe wsparcie ma obejmować także pojawienie się sił pokojowych na Ukrainie.
Dotychczas Putin, wielokrotnie wyrażał zdecydowany sprzeciw przeciwko obecności sił pokojowych w Ukrainie, szczególnie tych pochodzących z krajów zachodnich. Jednak po rozmowach na Alasce z nieznanych powodów zmienił zdanie i, wedle słów Trumpa, miał wyrazić zgodę na obecność obcych wojsk. Kreml tych słów w żaden sposób nie skomentował. Jednocześnie Moskwa sygnalizuje, że nie zaakceptuje gwarancji przypominających art. 5, co od razu zawęża pole manewru.
Sami sojusznicy, choć wielokrotnie o tym wspominali, do końca nie są pewni, jakie rozwiązania mieliby przyjąć i wszystko musi zostać jeszcze uzgodnione w czasie wielostronnych rozmów. W ich trakcie trzeba będzie wziąć pod uwagę także stanowisko Rosji, która przebąkuje, że jeśli na Ukrainie miałyby się znaleźć siły pokojowe, to chcieliby także, aby pojawiły się tam chińskie oddziały.
Niewielkie pole manewru
Warianty rozważane w Europie i Stanach Zjednoczonych obejmują przede wszystkim wysłanie "koalicji chętnych" – krajów, które byłyby gotowe wziąć na siebie ryzyko pojawienia się w Ukrainie. Zwykle wymienia się Wielką Brytanię, państwa nordyckie i kraje bałtyckie, ewentualnie część państw UE, które mają doświadczenie w misjach pokojowych.
Żołnierze nie mieliby pełnej swobody działania wobec Rosji, lecz przede wszystkim pełniliby funkcję obserwacyjną, logistyczną i szkoleniową, co przypomina doświadczenia NATO z Bałkanów lat 90. lub misji ONZ w konfliktach lokalnych w Afryce i na Bliskim Wschodzie.
Najczęściej podkreśla się, że taka misja jest możliwa dopiero w momencie "zamrożenia frontu". To dlatego, że wysłanie żołnierzy do strefy aktywnego konfliktu oznaczałoby ryzyko bezpośredniego starcia z Rosją, co może łatwo przerodzić się w konflikt międzynarodowy.
Dlatego obecnie mówi się raczej o przygotowaniach i tworzeniu przyszłych struktur dowodzenia, planowaniu logistycznym, rotacyjnych ćwiczeniach i szkoleniach ukraińskich jednostek z zachodnimi instruktorami, niż o faktycznym wysłaniu regularnych wojsk.
Linia frontu
Problemem może być wyznaczenie linii demarkacyjnej. Strony będą musiały przede wszystkim wyznaczyć środki kontroli, które będą nadzorować jej przebieg. Rosji za bardzo nie podoba się, aby to były siły sojusznicze. Ukraina z kolei nie wyobraża sobie, aby były to oddziały pod egidą ONZ, która w Kijowie uważana jest za skompromitowaną.
Nim to jednak nastąpi, konieczne jest zawieszenie broni. Na to się jednak nie zanosi, ponieważ Putin potrzebuje propagandowej pożywki, którą mógłby wykorzystać nie tylko podczas negocjacji, ale także na wewnętrznym froncie informacyjnym.
Dlatego właśnie Zełenski tak bardzo naciska, aby nim zaczną się rozmowy pokojowe, podpisane zostało zawieszenie broni, a kraje NATO dały Ukrainie gwarancje bezpieczeństwa. Przybliżenie do konsensusu w tej sprawie mogłoby nastąpić podczas zapowiadanego spotkania w trójkącie USA-Ukraina-Rosja.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski