Etyk dr hab. Paweł Łuków: na Broad Peak zabrakło przewidywalności
- W wysokie góry idzie się po to, żeby wyzywać los. Częścią tego wyzwania jest również wyzwanie wobec samego siebie: czy dam radę. Jeśli wiem, że powyżej pewnej wysokości mogę stracić jasność umysłu lub siłę woli, to się na to przygotowuję, przewiduję. Jak Odyseusz, który obawiając się, że nie podoła sytuacji, rozkazał swojej załodze przywiązać się do masztu - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr hab. Paweł Łuków z Uniwersytetu Warszawskiego. Etyk zaznacza, że z powodu braku takiego przygotowania Adam Bielecki znalazł się w sytuacji, w której cokolwiek by nie wybrał, podejmował gigantyczne ryzyko moralne. – Bielecki stanął wobec czegoś w rodzaju trafu moralnego, ale był to traf trochę przygotowany przez brak przygotowania grupy i ustalenia wspólnych standardów – zaznacza ekspert.
WP: Broad Peak to klasyczna sytuacja moralna, w której los stawia nas przed dylematem: zostanę bohaterem, bo, mimo zagrożenia własnego życia, pozostałem na szczycie ze względu na dobro kolegów, albo – okrzykną mnie świnią, bo tego nie zrobiłem?
- Niezupełnie. W wysokie góry idziemy z określonym celem. Stawiamy więc wyzwanie losowi, prowokujemy go. Mentalnie więc powinniśmy być bardziej niż zazwyczaj przygotowani na to, że może się coś zdarzyć, co nie zależy od nas.
WP: Zdaje się, że nie zawsze o tym myślimy. W raporcie Polskiego Związku Alpinizmu ws. przyczyn tragedii czytamy o znaczących uchybieniach: „Uczestnicy wyjścia szczytowego nie uzgodnili ze sobą podstawowych zasad taktycznych, tzn. zasad postępowania w przypadku słabego tempa wspinaczki (nieprzekraczalna godzina odwrotu), w przypadku drastycznego osłabnięcia któregokolwiek z uczestników ataku wymagającego sprowadzenia oraz nie zostało jasno powiedziane, kto jest liderem wyjścia”.
- Jeśli ktoś idzie w takie miejsce i nie ma scenariusza na czarną chwilę, to bardzo źle to o nim świadczy. Jeśli ktoś wyzywa los, to powinien przygotować się także na najgorszy scenariusz. Chodzi tu o przygotowanie nie tylko techniczne polegające na tym, że ktoś wie, co zrobić, ale głównie w sensie mentalnym, decyzyjnym. Nie jest przypadkiem, że u ludzi, którzy z racji wykonywanego zawodu w tego typu sytuacjach mogą się znaleźć, wyrabia się pewien dryl, niemal mechaniczne zachowanie w okolicznościach, które są przewidywalne lub o których wiadomo z cudzych doświadczeń. Między innymi właśnie dlatego, że wiedzą, iż decydowanie w takich warunkach jest bardzo trudne. Bo najczęściej nie mamy się wtedy zastanawiać, ale – działać zgodnie z wcześniej do znudzenia wyćwiczonym planem.
WP: Sugeruje pan, że na Broad Peak nie było miejsca na los, nieprzewidywalność?
- Sugeruję, że jeśli człowiek świadomie idzie w miejsce, w którym traf rządzi się bardziej niż zwykle – w tym sensie, że prawdopodobieństwo, że coś może pójść nie tak, że mogę być za słaby, mogę się bać, za bardzo pożądać sukcesu itd., jest większe niż normalnie – to powinien podjąć kroki, które zminimalizują szanse zrealizowania się najgorszego scenariusza albo jego konsekwencji. Jeśli ktoś, kto wyzywa los, nie przygotowuje się na kryzys, to równie dobrze mógłby w ogóle nie ćwiczyć przed próbą wejścia na szczyt, licząc, że jakimś cudem się uda. Ale ćwiczy, miesiącami przygotowuje się po to właśnie, żeby się udało i częścią tych przygotowań musi być plan na kryzys. Bo kryzys i zmaganie się z nim i samym sobą jest częścią istoty takich sportów jak himalaizm.
WP: Od zwykłych ludzi nie wymagamy czynów bohaterskich, czy więc mamy moralne prawo wymagać ich od himalaistów, żeby pozostali z kolegami, nawet jeśli czują, że ich własne życie jest zagrożone?
- O tym, co jest bohaterstwem, decydują po części okoliczności i rodzaje relacji, w których pozostajemy z innymi. To, co w stosunku do obcego człowieka byłoby bohaterstwem, w stosunku do własnego dziecka już może nim nie być. Odmowa oddania swojej nerki znajomemu, żeby przeżył najczęściej spotkałaby się ze zrozumieniem, chociaż pewnie i z poczuciem żalu. Ale odmowa oddania nerki własnemu dziecku budziłaby co najmniej podejrzenia, że coś jest z tą relacją rodzicielską nie tak. Wyjście w najwyższe góry świata nie może być wyjściem ludzi, którzy nie mogą na siebie nawzajem liczyć. Przecież każdy z nich może odnieść swój indywidualny sukces dzięki wsparciu pozostałych i dlatego pomoc koledze jest czymś w takiej grupie normalnym, a nie bohaterstwem, nawet jeżeli wymaga poświęceń, które tu na dole mogłoby wyglądać na bohaterstwo.
WP: Etyka mówi tyle, że spełnianie aktów bohaterskich jest czymś dobrym, ale ich niespełnienie, nie jest moralnie naganne. Czy mamy więc moralne prawo obarczać kogoś odpowiedzialnością za to, że nie okazał się bohaterem?
- O tym, jak bardzo wiążą nas pewne normy decyduje także to, jakie pełnimy role. Tak jest choćby w przypadku strażaka czy policjanta. Strażak uchodzi za kogoś, kto powinien wejść w ogień, żeby ratować ludzi. Od osoby postronnej takiego zachowania byśmy nie oczekiwali, ale od strażaka już tak. On sam się zresztą do tego starannie przygotowuje, wiedząc, że w konfrontacji z ogniem może go zdjąć taki strach, który każdego innego skłoniłby do ucieczki. A jego nie powinien.
WP: W codziennych czynnościach też podejmujemy pewne świadome ryzyko, a nikt nie oczekuje od nas bohaterstwa. Na przykład wyjeżdżając samochodem zdajemy sobie sprawę z ilości wypadków na drogach. Jednak w chwili zagrożenia nie myślimy o ratowaniu pasażerów z drugiego samochodu, ale – siebie.
- Różne jest prawdopodobieństwo, że coś może pójść nie tak na drodze niż w górach. Większość z nas wybiera się w podróż samochodem, żeby dojechać, a nie żeby rzucić losowi wyzwanie. W wysokie góry idzie się po to, żeby wyzywać los. Częścią tego wyzwania jest również wyzwanie wobec samego siebie. To znaczy: czy ja dam radę. Jest to wyzwanie dla organizmu, ale też dla motywacji – czy wytrwam, czy pomimo zmęczenia potrafię się zmotywować i dać radę do końca. Częścią tego jest, że się idzie w pewnej grupie, jest się częścią zespołu. Wyjście na tak ekstremalną wspinaczkę to także wyzwanie moralne.
WP: Adam Bielecki w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym” wyznał: „Jak przeczytałem raport, przeszło mi przez myśl i to, że powinienem był zostać na tej górze. Zostać, czyli zginąć. Byłbym teraz bohaterem narodowym. Tamte realia można porównać do wojny. Czy ocenimy jednoznacznie żołnierza, który w sytuacji zagrożenia życia rzucił broń i w panice uciekł? Tak, my tam zaczęliśmy uciekać. Wszyscy, włącznie z Maćkiem. Czy to wystarczy, żeby nas – a właściwie mnie, bo to o mnie jest mowa – jednoznacznie potępić?”.
- Z tych słów wnioskuję, że to była paniczna, bezładna ucieczka. Trochę rozumiem to rozgoryczenie. Wychodzi na to, że przez to, że jemu udało się przeżyć, całe potępienie spada na niego, ale przecież błędy popełniono już na etapie planowania wyprawy, skoro nie było planu działania w sytuacji kryzysu. Ktoś przecież wydał zgodę na ten wyjazd, ktoś go zorganizował.
WP: W raporcie czytamy, że wyprawa została dobrze przygotowana.
- To trochę zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę, że raport równocześnie zarzuca uczestnikom wyprawy, że nie uzgodnili „zasad postępowania w przypadku słabego tempa wspinaczki”, czyli kryzysu. Czy nie uznano za błąd tego, że wspinacze nie mieli planu B, C, a nawet – D?
WP: Czy w ogóle warto budować normy moralne dla sytuacji ekstremalnych, w których nasz umysł może przestać być sobą? Dr n. med. Robert Szymczak w jednym z wywiadów ocenia, że już samo założenie, że atakujemy szczyt razem i razem z niego schodzimy jest błędne, iluzoryczne. Tłumaczy, że pobyt powyżej 6000 m powoduje już powolne wyniszczenie, objawiające się spadkiem masy mięśniowej, obniżeniem wydolności fizycznej oraz zaburzeniami funkcji poznawczych.
- Arystotelik powiedziałby, że trzeba wyćwiczyć w sobie pewne nawyki. Tak jak piloci, którzy ćwiczą na symulatorach, m.in. odporność psychiczną. Chodzi o to, żeby byli tak wyćwiczeni, że jeśli zawiedzie ich siła woli i ogarnie strach, to jednak będą mogli do końca wykonać swoje zadanie. Odnosząc sprawę do himalaistów: z moralnego punktu widzenia nie powinniśmy przyjmować z góry, że w tamtych warunkach człowiek działa jak zwierzę. Czy opinie taka, jak ta powyżej mają sugerować, że powyżej 6000 m nie obowiązują żadne normy moralne? Że ludzie powyżej 6000 m tylko walczą o przetrwanie? Jeśli wiemy, że powyżej 6000 m możemy stracić jasność umysłu i zdolność kierowania sobą i przez to popełnić poważny błąd, także błąd moralny, to albo tam nie idziemy, albo przygotowujemy się na taki kryzys. Odyseusz kazał się przywiązać do masztu, bo bał się, że jego wola go opuści, gdy usłyszy śpiew syren i że nie starczy mu sił, by żeglować dalej. To się nazywa przewidywanie i poczucie odpowiedzialności za samego siebie. Inna
jest sytuacja człowieka, który w sytuacji próby zawiódł, m.in. dlatego, że nie wiedział, co robić, bo nigdy tego nie przewidział, bo nie mógł przewidzieć i dlatego nie starał się przygotować na trudną sytuację, a inna człowieka, który w tej samej sytuacji zawiódł, ale wcześniej dołożył wszelkich starań, żeby nie zawieść. W mojej ocenie na Broad Peak zabrakło przygotowania.
WP: Na czym polega w etyce odpowiedzialność za drugą osobę i gdzie ma ona swoje granice?
- Jestem przekonany, że obowiązek ratowania życia innego człowieka jest zawsze ten sam. W zależności od okoliczności inny będzie jednak stopień odpowiedzialności jeśli zawiedziemy. Jeżeli widzimy kogoś, kto chce żyć i kogo życie jest zagrożone, to zawsze powinniśmy mu pomóc. Jeżeli zdarzy się tak, że ktoś się starał a mu się nie udało, to jego sytuacja będzie moralnie znacząco inna od położenia osoby, która się nie starała.
WP: Możemy powiedzieć, że Bielecki stał się ofiarą trafu moralnego?
Bielecki stanął przed wyborem, w którym cokolwiek by nie wybrał, podejmował gigantyczne ryzyko moralne. Problem tkwi w tym, że to ryzyko wyglądałoby inaczej, gdyby był na nie przygotowany. Więc nie sądzę, że tu było dobre wyjście. Ale on m.in. dlatego był pozbawiony dobrego wyjścia, że wcześniej wszyscy nie uzgodnili, które wyjścia są lepsze. Zabrakło przewidywania i ustalenia podzielanych przez grupę standardów. Także standardów na sytuację kryzysową. A na Broad Peak był kryzys, z którym nie wiedziano, co zrobić. Bielecki stanął wobec czegoś w rodzaju trafu moralnego, ale to był traf trochę przygotowany czy może wzmocniony, właśnie przez brak przygotowania grupy i ustalenia wspólnych standardów.
Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska