Trwa ładowanie...
28-06-2006 06:00

Emerytki, które rozdają szczęście

Przychodziła do mojego domu w Falenicy pani, taka opuszczona. Zawsze mówiła, że jestem dla niej ważna, jestem jej siostrą. Tak mnie traktowała... Ona już nie żyje. Ciągle mi jej brakuje, ciągle wydaje mi się, że tu przychodzi, że się myje, że ją karmię. Takie przeżycia z ludźmi uświęcają, stajemy się lepsi – wspomina pani Teresa Kraus. Choć jest już na emeryturze, nie nudzi się ani nie spędza całych dni przed telewizorem. Czas wykorzystuje pomagając innym, tym najbardziej potrzebującym. Pani Teresa nie jest jedyna - wolontariat staje się sposobem na emeryturę coraz większej liczby kobiet.

Emerytki, które rozdają szczęście
d37i734
d37i734

Człowiek potrzebuje człowieka

Pani Teresa ma ponad 60 lat, ale w pracę na rzecz innych angażowała się odkąd pamięta. Znaleźć się tam, gdzie można pomóc potrzebującym, zwłaszcza starszym, którzy sami nie dają sobie rady w życiu, to była dla niej potrzeba duchowa. Bo, jak mówi, człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Nawet, gdy pracowała zawodowo (jako technik chemik w Państwowym Zakładzie Higieny) i wychowywała dzieci, wolny czas spędzała pomagając siostrom miłosierdzia w grupie charytatywnej działającej przy parafii. - Zajmowałam się kuchnią i wszystkim, czym się trzeba było zająć. Rozdawałam posiłki, zmywałam naczynia...– wymienia. - Przychodziło bardzo dużo osób, biednych, którzy spędzali z nami całe dnie. Brudni, zawszeni... Zajmowaliśmy się nimi, pomagaliśmy się myć. Wychodzili odnowieni, w czystych ubraniach. To była trudna praca. Dlaczego ją wykonywała? - Bo największa wartość w życiu to drugi człowiek, to dar – mówi z przekonaniem.

Pomaganie drzemało od zawsze także w pani Teresie Klimek. Młodemu, staremu, każdemu, kto tylko potrzebował. – Może to kwestia wychowania, jakie odebrałam?- zastanawia się. Była kobietą pracującą (technik ekonomista), wychowywała dziecko, ale bez większego problemu godziła to z niesieniem pomocy. - Miałam sąsiadkę, starą, biedną. Jak zostawało mi jedzenie, to jej dawałam- opowiada. – Druga pani była nie chodząca. Kupiłam od niej swoje pierwsze mieszkanie. Jej własne dzieci jej nie chciały, oddały do domu starców. Pisała do nas listy, piękne rzeczy nam opisywała. Nazywała nas swoimi dzieciakami, a na mojego syna mówiła wnuczuś.

Pani Teresa zawsze czuła, że ludzie jej potrzebują, czekają na nią. - Komuś sprawiam przyjemność, chce mu się żyć. A to niewiele kosztuje, prawda? – upewnia się. Jest rencistką, ma chore serce i osteoporozę, ale szybko zaznacza, że objawy nie są aż tak silne, żeby jej dokuczały, więc o tym nie myśli. Przecież może z siebie jeszcze coś dać!

Nie kryje, że do zorganizowanego wolontariatu przystąpiła także dla samej siebie. Trzy lata temu przeprowadziła się do Warszawy. Nie znała tu nikogo i dowiedziała się, jak może doskwierać samotność. - To okropne uczucie, nie miałam do kogo buzi otworzyć. Zimą czasem nawet przez trzy tygodnie z domu nie wyszłam- opowiada. Wtedy dowiedziała się o stowarzyszeniu „mali bracia Ubogich”, w którym wolontariuszami i podopiecznymi są ludzie starsi.

d37i734

Do stowarzyszenia trafiła także pani Klara Fijewska, emerytowana aktorka. Ma 88 lat i mimo wieku niesłabnący zapał do niesienia pomocy! Kiedyś powiedziała w towarzystwie, że skoro nie pracuje już w teatrze, to mogłaby zostać lektorką. Bardzo żałowała, że ten zawód już nie istnieje. Wtedy znajoma zaproponowała jej czytanie na głos starszemu, niedowidzącemu panu. Spotykali się dwa razy w tygodniu, po dwie godziny, przez trzy lata. On słuchał, ona czytała, głównie Norwida. Dziś mówi o nim „mój przyjaciel”. Kiedy starszy pan nagle zmarł, pani Klarze zaczął doskwierać brak pracy. Zwierzyła się z tego wnuczce, która znalazła w Internecie stowarzyszenie "mali bracia Ubogich". - Zawsze lubiłam ludzi starszych. Nie obchodziło mnie, ile kto ma lat, interesowała mnie wzajemność dusz, dążenie do lepszego życia- opowiada. - Jeśli starsi byli gdzieś w pobliżu, to udzielałam się, rozmawiałam z nimi.

Od Halinki do Irenki

Osamotnienie to częsty powód podejmowania działalności w wolontariacie. Pani Joanna Heering w pomoc innym zaangażowała się dopiero po śmierci męża. Wcześniej nie miała z tym nic wspólnego, ale trzy miesiące po tym, jak została sama, doszła do wniosku, że przecież może jeszcze z siebie coś dać, zająć się czymś pożytecznym. Wybrała opiekę nad starszymi, bo właśnie od nich sama doznała najwięcej serca, od swoich babć.

Swoją pierwszą podopieczną pani Joanna „dostała” po Bożym Narodzeniu. Pani Halinka ma 73 lata i widzi jedynie same kontury. – Na początku bałam się, że może się mnie obawiać. Przecież ona prawie nie widzi! Zawsze może przyjść ktoś, kto zrobi jej krzywdę, a ona się nie obroni. Obawiałam się też pobytu sam na sam, że będzie się zastanawiać, czego ta baba chce– opowiada pani Joanna. - Byłam więc mile zaskoczona, że Halinka od razu mnie polubiła, zaufała mi. Po prostu potrzebowała kogoś takiego.

A pani Joanna potrzebowała Halinki. - Chciałam się dowartościować tym, że jeszcze coś dla kogoś robię. Jak człowiek jest zupełnie sam, to życie jest puste. Trudno jest dbać tylko o swoje przyjemności, przyjemnie jest dbać o kogoś – tłumaczy. Gdy są w Warszawie, pani Halinka dzwoni i prosi o pomoc – o zaprowadzenie do lekarza, wyjście po zakupy. Albo po prostu o zwykłą wizytę towarzyską. - Rozmawiamy o wszystkim – mówi pani Joanna. - Pani Halinka wspomina. Sama również w zeszłym roku została wdową. Komentujemy także to, co się na bieżąco dzieje. Robimy wszystko, na co mamy ochotę. Do niczego się nie zmuszamy.

d37i734

A na pewno nie do kilkudniowych wyjazdów nad Bug na działkę pani Halinki. Tam towarzyszą sobie non-stop. Trzeba jechać PKS-em, a potem taksówką, ale warto – świeże powietrze, przyroda, która daje niesamowitą radość... Tylko te komary! Pani Halinka sama pielęgnowała działkę przez 30 lat, wszystko jest tam posadzone jej ręką, kwiaty, krzewy i drzewa, piękne, ozdobne. Teraz pomaga jej pani Joanna, pieli grządki, żeby nie zmarniało. Osiem razy dziennie zakrapia jej też oczy, przygotowuje posiłki, które wspólnie jedzą. Ale zastrzega, że pani Halinka sama umie sobie radzić, nie jest niedołężna. - Nie pozwala mi sprzątać. Bierze odkurzacz i na kolanach jedzie, rączką sobie bada, czy już jest czysto – opowiada pani Joanna.

A jak ma wolne od Halinki to... biegnie do Irenki. - Jest przesympatyczną osobą, tylko źle znosi samotność. Uwielbia rozmawiać– opowiada pani Joanna. – Poznałyśmy się w stowarzyszeniu i zaprzyjaźniłyśmy. Jest zupełnie niewidoma. Kiedyś zadzwoniła i tak jej było smutno... Zapytałam, czego jej trzeba i od razu pojechałam i załatwiłam. Bardzo się cieszy, kiedy mnie widzi. Potrzebuje tych wizyt.

Jaka zupka? Jaka suróweczka?

Swoją podopieczną ma także Teresa Klimek. Odwiedza ją w domu pomocy społecznej. – Moja pani jest niewidoma. Ma 90 lat, ale jak na swój wiek jest przewspaniałą osobą. Tyle w niej dobroci, taka zrównoważona, nie rozkapryszona– zachwyca się pani Teresa. - Widzę, że jestem jej przydatna, a człowiek chce być potrzebny komuś do końca życia. Mogłaby mówić i mówić i mówić. Chyba jej tego brakuje. Tej osoby drugiej przy sobie.

d37i734

Podopieczna pani Teresy uwielbia spacery. Sama, wiadomo, nie wyjdzie - nie widzi i mogłaby się potknąć. A panie, które pracują w domu pomocy, nie mogą sobie pozwolić, aby z każdą osobą spacerować. Więc robi to pani Teresa. - Jej sprawia przyjemność nawet taka drobna rzecz, jak jej opowiem, co jest na obiad– opowiada._ - Panie przynoszą talerzyki, kompociki, wszystko ładnie, ale gdyby przy każdym się zatrzymały i opowiadały, to następni jedliby zimne. Więc ona jest szczęśliwa, jak przy niej siedzę i może się zapytać: „a jaka dziś zupka, a jaka suróweczka”? Albo prosi, żeby jej porcję podzielić, bo jest za duża._

Witając się panie dają sobie buzi. Staruszka mówi: „oj jak czekałam”, wyciąga ręce i chce przytulić panią Teresę. Ta odwzajemnia serdeczności. Na pożegnanie to samo. - Ściskam ją i wiem, że jak pójdę do domu, to ona wspominając to będzie się cieszyć. Nigdy nie mogłabym zostawić mojej pani, odejść, ogromnie bym ją zraniła - mówi.

Podopieczna pani Klary Fijewskiej nie może nawet wychodzić z domu. Ma dużo ciężkich chorób, nie jest w stanie sama chodzić, grozi jej zapaść. Pani Blanki nawet na krok nie odstępuje opiekunka - kobieta mieszka z nią w ciasnym mieszkaniu, śpi w jednym pokoju, czasem może tylko wyjść do sklepu, ale pozostały czas spędzają we dwie. Chyba, że wpadnie pani Klara lub jej koleżanka. - Podziwiam ją, bo to niewola– opowiada pani Fijewska. - To niesamowite, jak ta schorowana, starsza pani potrafi z każdą opiekunką nawiązać kontakt. Blanka te babki dokształca, pobudza w nich chęć do czytania. Jest bardzo serdeczna, użycza im swoich strojów.

d37i734

Pani Blanka pokochała panią Klarę. Ze wszystkiego się jej zwierza. Nie odtrąca z resztą nikogo, nikim nie gardzi. - Mimo niezbyt dużego powodzenia w życiu to bardzo ciekawa osoba, utrzymuje się na poziomie miłej, światowej kobiety – opowiada pani Klara. Przed pierwszym spotkaniem nie denerwowała się, bo, jak mówi, ma łatwy kontakt z ludźmi. Zachowała wiele cech od młodości, radość życia, wiarę. Krzyża mamy dość – to jej filozofia, dzięki której łatwo wchodzi w różne środowiska. Zapisała się do nawet adwentystów, bo zauroczyło ją pewne kazanie.

Zanim trafiła do pani Blanki przez pół roku była wolontariuszką w szpitalu, na oddziale dla dzieci chorych na raka. Mali pacjenci cieszyli się na jej widok, uśmiechali, ale ich rodzice i lekarze patrzyli z boku. - Byłam traktowana jak powietrze, czułam brak zaufania, łączności - wspomina. - Nie miałam gdzie palta powiesić, czułam mróz, nie wiem, czym powodowany. Ale chodziło o dzieci, więc przychodziła, bo zapominały o bólu, śpiewały razem z nią, klaskały. A potem były wakacje. Pacjenci, z którymi się zaprzyjaźniła, wyjechali. Doszła do wniosku, że nie ma już sensu tam wracać. Przesunęła swoje uczucia w inną stronę. Zapisała się do „małych braci Ubogich”. Tu jej chęć pomocy została doceniona.

Jesteś moją córką, nie przestanę walczyć

Na swoją podopieczną czeka jeszcze pani Teresa Kraus. W tym czasie pomaga młodej alkoholiczce. Kobieta żyje w strasznej biedzie, dzieci oddane do domu dziecka. Panią Teresę odwiedza w jej domu, a ta nie ma żadnych oporów, aby ją wpuścić. - Ona jest mi najmilsza, ta Małgosia– twierdzi pani Kraus. - Jest w wieku mojej córki i ciągle jej powtarzam: „jesteś moją córką i nie przestanę o ciebie walczyć!” Strasznie jestem do niej przywiązana i jest mi jej tak strasznie żal, że ona sobie z tym alkoholizmem nie może poradzić... Pani Teresa razem z koleżanką wysyłają Małgosię na terapię, zapraszają do grupy AA, pilnują, żeby przychodziła... ale nikomu nie można pomóc wbrew woli. Niedawno Małgosia przyszła do pani Teresy tak pijana, że ledwie szła. Wtedy usłyszała: „musisz iść”. Pani Teresa odprowadziła ją do domu. Małgosia nie mogła iść, wzięły samochód.

d37i734

Pani Teresa z alkoholikami ma już doświadczenie. - Kiedyś wracając do domu zobaczyłam na podwórku pijaną kobietę. Obok niej wisiało świeże pranie. Ona kręciła się wokół niego. Była tak pijana, a to, co powiesiła, takie bielusieńkie!- opowiada. - Zainteresowałam się nią, poszłam porozmawiać.Kobieta długo nie pozwalała sobie pomóc. Pani Teresa pomyślała, że może przy Panu Bogu się uda. Zaprowadziła Halinkę do księdza, do spowiedzi. A potem było Boże Ciało i wtedy kobieta postanowiła, że więcej się nie napije. I faktycznie, nie zrobiła tego do dziś. Jest trzeźwa ponad 10 lat. - Zadbana, moja Halinka– cieszy się pani Teresa. – Cały czas się przyjaźnimy. Nie wolno się bać takich ludzi.

Wszystkie panie przyznają, że poza osobami ze stowarzyszenia nie znają innych emerytów zaangażowanych w wolontariat. Ich rówieśnicy wolą zajmować się własną rodziną, samymi sobą._ - Koleżanki dziwią się. Mówią: „że ty jeszcze masz ochotę, tyle siły”_ – opowiada pani Kraus. - Same jednak nie wykazują zainteresowania, żeby spróbować. Pani Teresa zachęca je opowiadając o swoich przeżyciach, radościach, wyjaśniając, kim są ludzie, którym pomaga, że odwzajemniają się miłością. Tyle tylko może. - Jak dzwonię do Sosnowca, z którego przyjechałam do Warszawy, niektórzy mówią: „taaak...” To wygodne koleżanki, które same chciałyby taką pomoc otrzymać – wyjaśnia pani Klimek. - Ale są i takie, które mówią: „no to pięknie!” Gdy jednej z nich opowiedziałam o mojej działalności, wyczułam nutę smutku, że tam ta pomoc nie jest rozwinięta i nawet gdyby chciała, nie miałaby możliwości pomóc.

Skąd czerpać siłę do niesienia pomocy? - Wierzę w Boga, wierzę w życie wieczne, wierzę, że mam anioła stróża– wyjaśnia pani Klara.-_ Życie nie polega tylko na radościach i smutkach ciała. Trzeba wierzyć w siłę sprawczą, każda religia nazywa ją inaczej. Wtedy łatwiej jednocześnie zaufać egzystencji, uwierzyć, że będzie dobrze..._ I przekazywać tę wiarę innym. Największe marzenie pani Klary to wprowadzenie w życie hasła „umieramy zdrowo i radośnie”. Taka filozofia, jej zdaniem, dałaby dużo odwagi, dużo ulgi i radości ludziom starszym, którzy raptem odsunięci od życia społecznego, rodzinnego, sami idą w cień, sami zaczynają się garbić, kuleć i chorować. - Gdyby taka myśl podtrzymywała wartość, sens i radość życia, mniej byłoby chorób i śmierci– uważa pani Klara. - Jak się widzi, co wkoło się dzieje, to trzeba to swoje szczęście rozdawać!

Bogumiła Szymanowicz, Wirtualna Polska

d37i734
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d37i734
Więcej tematów