Eksplozja w Jerozolimie - 11 ofiar zamachu
Potężna eksplozja miała miejsce w rano w autobusie w centrum Jerozolimy, niedaleko oficjalnej rezydencji premiera Izraela Ariela Szarona. W samobójczym zamachu zginęło - obok palestyńskiego sprawcy - dziesięć osób, a ponad 50 - pasażerów i przechodniów - zostało rannych.
W tym czasie Szaron przebywał w swej posiadłości na pustyni Negew. Do zamachu przyznały się Brygady Męczenników Al-Aksy, ugrupowanie powiązane z organizacją Fatah palestyńskiego przywódcy Jasera Arafata.
Samobójca wysadził się w powietrze w zatłoczonym autobusie na ulicy Gazy w centrum Jerozolimy, tuż obok rezydencji szefa rządu. Autobus właśnie odjechał z przystanku. Kierowca powiedział potem w radiu, że nie zauważył w pojeździe żadnej podejrzanej osoby.
Zamachowcem był 24-letni Ali Dżaara, palestyński policjant z Betlejem na Zachodnim Brzegu Jordanu. Ten atak był pierwszym samobójczym zamachem, jaki miał miejsce w Izraelu od 25 grudnia.
Rząd Izraela natychmiast potępił zamach, jednocześnie oświadczył, że atak nie wpłynie na przebieg rozpoczętej w czwartek wymiany więźniów z fundamentalistyczną organizacją Hezbollah - odpowiedzialną za wiele samobójczych akcji antyizraelskich.
"Jeśli ktoś chce ostatecznego dowodu, dlaczego musimy zbudować barierę bezpieczeństwa (oddzielającą Izrael od Zachodniego Brzegu Jordanu), to dzisiejszy atak terrorystyczny jest takim dowodem na potrzebę takiej bariery" - powiedział rzecznik Szarona, Raanan Gisin.
Z kolei władze Autonomii Palestyńskiej potępiły akty przemocy z obu stron.
Bojowe organizacje palestyńskie zapowiedziały dalsze zamachy. Założyciel Hamasu, szejk Ahmed Jasin powiedział: "Izrael rozumie jedynie język przemocy i siły. Jeśli nie odpowiemy tym samym językiem, wówczas nigdy nie skończą się okupacja i agresja".
Dzień wcześniej, w wyniku operacji armii izraelskiej w Strefie Gazy, zginęło dziewięciu Palestyńczyków.