Ekspert o katastrofie: być może było o jedną osobę za dużo
- Piper navajo był produkowany w wersji specjalnej dla spadochroniarzy. Niewykluczone więc, że ta maszyna była certyfikowana do przewozu takiej ilości osób. Problemem mogła okazać się temperatura - wraz z jej wzrostem, spada gęstość powietrza, a z nią ilość siły nośnej, którą wytwarza skrzydło. Być może w tych warunkach te 12 osób na pokładzie, to było o jedną za dużo - mówił w programie "Minęła dwudziesta" w TVP Info Roman Peczka z "Przeglądu Lotniczego".
Pytany, czy hipoteza o tym, że na skutek gwałtownego manewru, skoczkowie przesunęli się w jeden punkt samolotu, zmieniając tym samym środek ciężkości, gen. Gromosław Czempiński powiedział: - Jest taka możliwość. Oznaczałoby to jednak, że osoby, które znajdowały się w maszynie nie były właściwie poinstruowane, co należy robić po wejściu na pokład. Trudno mi sobie wyobrazić, że instruktorzy, którzy znajdowali się na pokładzie, nie potrafili nad tym zapanować.
– Pilot nie potrafił zrównoważyć samolotu. Może to oznaczać, że wszystko przebiegło bardzo gwałtownie. To jest trudne do wyobrażenia, że pilot nie potrafił wyrównać i wylądować, chociażby „po prostej”, czyli gdziekolwiek – uszkadzając maszynę w jakimś polu. Powinno być możliwe nawet w przypadku utraty jednego z silników – dodał gen. Czempiński.
O powściągliwość w komentarzach na temat wypadku lotniczego pod Częstochową apeluje natomiast Krzysztof Szopiński z Areoklubu Polskiego. Ekspert przypomniał, że mamy za mało informacji na temat przebiegu lotu, by ferować wyroki.
- Wyjaśnienie przyczyn katastrofy zostawmy komisji badającej wypadki lotnicze - mówi Krzysztof Szopiński. Wszelkie nasze spekulacje są nie na miejscu, teraz jest chwila zadumy i ciszy - apeluje ekspert. W wypadku samolotu pod Częstochową zginęło 11 osób, jedna w stanie ciężkim trafiła do częstochowskiego szpitala wojewódzkiego. Na podkładzie samolotu znajdowali się skoczkowie spadochronowi. Nie wiadomo z jakich przyczyn samolot spadł na ziemię i zapalił się.