PolskaEkspert ds. marketingu politycznego: Kaczyńskiemu puszczają nerwy

Ekspert ds. marketingu politycznego: Kaczyńskiemu puszczają nerwy

Wykorzystanie przez PiS litery „W” na plakatach zachęcających do wzięcia udziału w referendum ws. odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz było błędem - mówi dr Norbert Maliszewski, ekspert ds. marketingu politycznego. – To samobój. PiS zamiast punktować błędy prezydent stolicy, skutecznie odwrócił uwagę warszawiaków od realnych problemów miasta – ocenia dr Maliszewski.

Ekspert ds. marketingu politycznego: Kaczyńskiemu puszczają nerwy
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk

26.09.2013 16:13

W ubiegłym tygodniu Prawo i Sprawiedliwość ruszyło z kampanią referendalną pod hasłem: „W, jak Warszawa”. Na plakatach partyjnych uwagę przykuwa wielka czerwona litera „W”, która ma zachęcać do pójścia na referendum, a jednocześnie budzi kontrowersje. Wielu uczestnikom Powstania Warszawskiego i mieszkańcom miasta, hasło „W, jak Warszawa”, ewidentnie kojarzy się z godziną „W” – początkiem Powstania, co jest ewidentnym nadużyciem.

Prezes PiS tłumaczył, że wcale symboliki powstańczej nie zawłaszczył, bo litera "W" to symbol Warszawy, całych dziejów miasta, "wszystkiego, co w tych dziejach było dobre, wielkie, to jest symbol dążenia do budowy wielkiej Warszawy, które prezentował prezydent Starzyński”. Szef PiS zwrócił się także do wszystkich, którzy mają "poczucie godności tej warszawskiej, ale także polskiej", by wzięli udział w referendum 13 października.

Czy rzeczywiście? Argumentacja prezesa brzmi – według Norberta Maliszewskiego, eksperta od marketingu politycznego – mało wiarygodnie. W efekcie, na tej jednej literze, PiS wiele straci. – Zamiast punktować błędy Ratusza, wskazywać na butę Hanny Gronkiewicz-Waltz, korki, chaos inwestycyjny, skupiają uwagę publiczną na sobie. Mieszkańcy, którzy dotąd byli sfrustrowani sytuacją w mieście, krytykowali prezydent, już o tym nie myślą. Zastanawiają się, czy wykorzystanie litery „W” było etyczne i zasadne – mówi dr Maliszewski.

Ekspert dodaje, że ten „samobój” PiS doprowadzi do ostatecznej „przegranej” z PO w stolicy. – PiS postawił na wyrazistą kampanię lojalnościową, opartą na wielkich hasłach – patriotyzmie, godności, walce z wrogiem. W ten sposób chciał zmobilizować do pójścia na wybory swój żelazny elektorat. Efekt może być jednak odwrotny – wielu wyborców innych partii zrezygnuje z udziału w referendum. Warszawiacy dostrzegają bowiem, że PiS, wykorzystując powstańczą symbolikę, chce zbić kapitał polityczny. I to im się nie podoba – mówi.

Jedynym wyjściem z kłopotliwej sytuacji byłoby – zdaniem Maliszewskiego - wycofanie się z referendalnego hasła. - Platformie nie zależy na podgrzewaniu atmosfery w stolicy, organizowaniu kampanii. PiS zaś powinien pokazywać co boli warszawiaków, pozwolić na to, by kampanią zajęła się ponadpartyjna Warszawska Wspólnota Samorządowa i inne oddolne organizacje - akcentuje ekspert.

Dr Norbert Maliszewski podkreśla, że to nie pierwszy raz, gdy PiS, mimo prowadzenia na początku, strzela sobie w stopę na półmetku, gdy zwycięstwo jest już na horyzoncie. - Myślę, że pod koniec kampanii prezesowi puszczają nerwy. Jest tak zdeterminowany, że w końcówce powie coś, co w efekcie jest zbyt mocne, bulwersujące lub kontrowersyjne. PiS wiele by zyskał, gdyby Jarosław Kaczyński złagodził język lub do minimum ograniczył udział w kampanii referendalnej. Natomiast PiS sam PiS – jeśli chce się angażować w kampanię - powinien wyjść na ulice Warszawy, organizować akcje koncentrujące się na konkretnych problemach, np. w miejscu budowy metra czy przedszkolach – podsumowuje dr Maliszewski.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1223)