Ekspert: akcje ratownicze po wybuchu metanu najtrudniejsze
Akcje ratownicze w kopalni po wybuchu
metanu należą do najtrudniejszych w ratownictwie górniczym -
powiedział były ratownik górniczy -
wiceminister gospodarki Jerzy Markowski. Jak dodał, wynika to z
ekstremalnych warunków pracy ratowników, m.in. groźby kolejnego
wybuchu i bardzo wysokich temperatur.
We wtorek ok. godz. 16.30 w kopalni "Halemba" w Rudzie Śląskiej doszło do wybuchu metanu - na poziomie 1030 m. W strefie zagrożenia znalazło się 23 górników. Oficjalnie potwierdzono śmierć sześciu z nich. Ekipy ratownicze musiały się w środę wycofać z rejonu poszukiwań z powodu groźby wybuchu gromadzącego się metanu. Akcja ratownicza ma być jednak kontynuowana.
Jak podkreślił Markowski, wszystkie akcje związane z ratownictwem górniczym są bardzo trudne. Wpływają na to ciężkie warunki, w których muszą pracować ratownicy - ograniczona widoczność, ciasnota i wysokie temperatury (im głębiej, tym są one wyższe). Najtrudniejsze są jednak - w jego opinii - właśnie akcje prowadzone po wybuchu metanu lub związane z pożarem w kopalni.
Oddychanie staje się prawie niemożliwe. Ratownicy muszą pracować w specjalnych aparatach. Po wybuchu metanu panuje potworna temperatura, powyżej 1040 stopni Celsjusza - to pali wszystko- powiedział Markowski. Żeby sobie z tym poradzić, trzeba wybitnych specjalistów - dodał.
Według Markowskiego, polscy ratownicy należą do najlepszych na świecie. Są to osoby o szczególnych predyspozycjach zdrowotnych, psychicznych, z dużym doświadczeniem, nie ma lepszych. Ja kiedyś nazwałem ich arystokracją górniczą (...) stać ich na nadludzki wysiłek - podkreślił Markowski.
Dodał, że dzięki temu, iż ratownicy pomagają tym, którzy zostali odcięci, pozostali górnicy mają przeświadczenie, że jeśli coś im się stanie, "(ratownicy) pójdą po nich i będą walczyć do skutku". Jak przypomniał, w Polsce ratownictwo górnicze jest trzystopniowe. Każda kopalnia ma swoją drużynę ratowniczą, składającą się z ponad stu osób. Stale pod ziemią, na każdej zmianie, znajdują się dwa zastępy ratownicze: po pięć osób z pełnym wyposażeniem. Oprócz tego funkcjonuje też okręgowa stacja ratownictwa górniczego, w której dyżuruje zawsze pogotowie z jednej kopalni i centralna stacja ratownictwa górniczego, w której pracują najwyższej kwalifikacji ratownicy z różnych specjalności - m.in. chemicznej, wodnej, wyposażeni w specjalistyczny sprzęt.
Pytany o szanse poszukiwanych górników z kopalni "Halemba", Markowski powiedział, że nadzieję trzeba mieć do końca, ale sytuacja nie napawa go optymizmem.
Jako były ratownik i górnik powiem, że trzeba iść. Nadzieja jest, dopóki trwa akcja. Jako człowiek, który ma obowiązek niemnożenia iluzji, bo tego go nie upoważnia nic, a zwłaszcza poziom wiedzy, nie jestem jednak optymistą" - podkreślił. "Ci, którzy potrafiliby przeżyć skutki takiej eksplozji, musieliby mieć olbrzymie szczęście i mam nadzieję, że je mają - dodał Markowski.
Zaznaczył równocześnie, że fala (uderzeniowa po wybuchu) przenosi się prawie tak jak woda, wybierając dla siebie łatwiejsze warunki, czyli bardziej drożne wyrobisko. Tam tych wyrobisk było dużo, była duża ściana z sześcioma chodnikami udostępniającymi. Nikt tak naprawdę precyzyjnie nie wie, gdzie ci ludzie mogą się znajdować. Jest taka nadzieje, że niektórzy byli tam, gdzie ta fala podmuchu nie przeszła lub przeszła z mniejszą siłą, a przynajmniej tam, gdzie nie dosięgła ich temperatura - dodał.