Ekologiczne życie bez rachunków
51-letni Amerykanin Mike Stritzki nie płaci żadnych rachunków energetyce i gazowni. Nie wydaje też ani grosza na benzynę do swego auta. A jednocześnie jego ogromny dom jest pełen nowoczesnych urządzeń pożerających prąd. Telewizję ogląda na wielkim ekranie plazmowym, a relaksuje się w basenie z podgrzewaną wodą.
31.03.2007 11:55
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dom inżyniera Mike’a Stritzkiego w Hopewell w stanie New Jersey jest pierwszym w Stanach Zjednoczonych, który jest całkowicie zasilany jedynie energią słoneczną. Nadwyżka prądu tworzonego w 56 panelach solarnych wykorzystywana jest do produkowania wodoru. Łatwopalny gaz magazynowany jest w specjalnych zbiornikach jako rezerwa energetyczna na dni pochmurne.
Z prądem i pod prąd
Eksperci twierdzą, że takie rozwiązanie nie ma szans na powszechne stosowanie. Cały system jest zbyt drogi, proces wytwarzania wodoru w warunkach domowych jest nieefektywny, a panele solarne tak naprawdę sprawdzają się jedynie w miejscach o sporym nasłonecznieniu. Nic nie jest za drogie, jeśli chodzi o obronę naszej planety przed zniszczeniem – odpowiada inżynier z New Jersey.
Stritzki nie wybudowałby domu na słońce, gdyby dotacją nie wsparła go Rada Inicjatyw Użyteczności Publicznej stanu New Jersey i nie wyłożyła 250 tysięcy dolarów. Sam dom wraz z wszelkimi instalacjami do uzyskiwania energii "prawie z niczego" kosztował pół miliona dolarów. Stritzki zainwestował w niego 100 tysięcy dolarów własnych oszczędności. Resztę dołożyli sponsorzy.
Posiadłość państwa Stritzkich zajmuje około sześciu hektarów gruntu. Sam dom w stylu kolonialnym ma powierzchnię 325 metrów kwadratowych i cztery sypialnie. Na pomysł budowy mieszkalnego domu w pełni uniezależnionego od dostaw energii Stritzki wpadł w roku 2002. Aż cztery lata zajęło mu przekonanie władz, inwestorów i urzędników, że nie jest szaleńcem, który chce skonstruować bombę wodorową. Niektórzy boją się wodoru. A on wcale nie jest bardziej niebezpieczny od propanu czy innego wysokoenergetycznego paliwa. Tak naprawdę wodór jest bezpieczniejszy – mówi Stritzki.
Styl życia
New Jersey jest położone niedaleko Nowego Jorku, w rejonie, w którym pogoda nigdy nie przypomina kalifornijskiej, a zimy są długie i mroźne. Same panele słoneczne nie nadążyłyby z wytwarzaniem prądu na domowe potrzeby. Energii jest dość w słoneczne dni. Wtedy panele generują 160% zapotrzebowania domu. Stąd pomysł wykorzystywania prądu do produkcji wodoru w urządzeniu, które Stritzki nazywa elektrolizerem. Znajduje się ono w garażu, którego dach pokryty jest ciasno panelami baterii słonecznych.
Elektrolizer zamienia zwykłą wodę w jej podstawowe składniki, czyli w tlen i wodór. Tlen wypuszczany jest do atmosfery, a wodór magazynowany w dziesięciu zbiornikach zewnętrznych po prawie cztery miliony litrów każdy. Zimą wodór ze zbiorników jest przesyłany rurami do ogniwa paliwowego wielkości typowego klimatyzatora ściennego (zamocowanego na zewnątrz garażu), które zamienia wodór z powrotem na energię elektryczną. Same panele słoneczne dostarczają wtedy jedynie 60 procent tego, czego potrzebuje dom i jego mieszkańcy. Reszta energii pochodzi z wodoru.
Ostatnim elementem eksperymentu nazwanego „The New Jersey Genesis” jest samochód Mike’a Stritzkiego, również napędzany ogniwem wodorowym. Inżynier testuje go pod nadzorem wydziału transportu w stanie New Jersey. Auto ma swój własny mały zbiornik na wodór w bagażniku i oczywiście poruszając się po drogach, nie emituje żadnych szkodliwych spalin.
Nie na każdą kieszeń
Inżynier Mike Stritzki już wie, że wszystko, co wymyślił, działa bez zarzutu. Żadnych rachunków dla firm dostarczających energię płacić nie musi. Teraz obmyśla, jak udoskonalić pomysł, aby stał się tańszy w montażu i eksploatacji. Zbiorniki na gaz chce zamienić na ciśnieniowe, wkopane w grunt. Klimatyzację zamierza zasilać energią geotermalną.
Stritzki szacuje, że przy masowej produkcji systemów solarno-wodorowych dla domów cała instalacja nie kosztowałaby więcej niż 50 tysięcy dolarów. Niestety, na razie drogie są same baterie słoneczne, a ta ich liczba potrzebna do zasilania w prąd domu kosztowałaby dzisiaj dodatkowo około 80 tysięcy dolarów. Inżynier podkreśla jednak, że niektóre amerykańskie stany, takie jak choćby właśnie New Jersey, refinansują taką inwestycję do 70 procent kosztów.
Słowo Polskie Gazeta Wrocławska
Adam Synowiec