Ekologiczna bomba na dnie Bałtyku. Posłowie alarmują resort gospodarki morskiej

Nie milkną obawy, że znajdujący się na dnie Bałtyku niemiecki tankowiec Franken może poprzez wyciek paliwa w każdej chwili spowodować katastrofę ekologiczną. Ministerstwo gospodarki wodnej z jednej strony uspokaja, że nie ma zagrożenia. Ale z drugiej przyznaje, że problemem są środki na przeprowadzenie podwodnej operacji.

Ekologiczna bomba na dnie Bałtyku. Posłowie alarmują resort gospodarki morskiej
Źródło zdjęć: © East News | East News
Sylwester Ruszkiewicz

Tankowiec "Franken" zaopatrywał flotę niemiecką podczas II wojny światowej. Zbiornikowiec mógł przewozić gigantyczne ilości, prawie 10 tysięcy ton paliw. 8 kwietnia 1945 roku storpedowany przez Rosjan okręt, z częściowo zapełnionymi zbiornikami, osiadł na dnie Bałtyku Zgodnie z ówczesnym stanem prawnym wrak Tankena przeszedł na własność Polaków. Od ponad 70 tankowiec spoczywa w Zatoce Gdańskiej na głębokości 48-72 metrów.

O wraku zrobiło się głośno kilka lat temu. Po ekspedycji badawczej, która weryfikowała stan tankowca okazało się, że przez słoną wodę degradacji ulega konstrukcja okrętu. Szacuje się, że z każdym rokiem korozja pochłania warstwę stali. Po ponad 70 latach od zatopienia okrętu daje to około 7 mm. Konstrukcja, mająca od kilkunastu do kilkudziesięciu milimetrów staje się zatem coraz słabsza, a szczelne do tej pory zbiorniki mogą w każdej chwili uwolnić zgromadzone paliwo.

Jak alarmowali ekolodzy z Fundacji Mare, a także naukowcy z Instytutu Morskiego w Gdańsku sprawa jest bardzo poważna. Z wraku do Morza Bałtyckiego może się dostać nawet 1,5 mln litrów paliwa. To oznaczałoby katastrofę ekologiczną w Zatoce Gdańskiej.

Po alarmie naukowców i ekologów, tematem zainteresowało się Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej. W lipcu 2018 roku powołano zespół, który miał zbadać możliwość oczyszczenia i zabezpieczenia Frankena.

Scenariusz ekologicznej katastrofy

Jakie są ustalenia zespołu? Zapytali o to w interpelacji posłowie z Ruchu Kukiz’15: Paweł Szramka, Maciej Masłowski, Paweł Skutecki. "Uwolnienie tak ogromnej ilości niebezpiecznych substancji ze skorodowanych zbiorników może grozić katastrofą ekologiczną na olbrzymią skalę, która na całe lata zmieni oblicze polskiego wybrzeża, okolicznej flory i fauny, a także radykalnie obniży wpływy płynące z turystyki” – alarmują posłowie.

Jak wynika z odpowiedzi udzielonej 17 września przez wiceministra Grzegorza Witkowskiego z resortu Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej "nie ma zagrożenia katastroficznymi scenariuszami”.

Obraz
© Sejm.gov.pl | sejm.gov.pl

"Wstępne ustalenia zespołu roboczego pokazują, że skala zagrożenia opisana przez Fundację MARE i Instytut Morski w Gdańsku została mocno zawyżona (…) Jak wynika z danych archiwalnych, statek Franken oddał paliwo przed zatopieniem i nie był zaopatrzony w takie ilości paliwa jak wskazano w wyżej publikacjach Fundacji i Instytutu Badania w tym temacie wskazują, że potencjalna maksymalna ilość paliwa wewnątrz lub wokół wraku wynosi pomiędzy 700 do 1500 ton, przy założeniu, że zbiorniki są w dalszym ciągu szczelne" – informuje wiceminister Grzegorz Witkowski.

Resort zaprzecza ustaleniom

"Należy jednak przypomnieć, że zatopieniu statku Franken przez lotnictwo radzieckie (w dniu 8 kwietnia 1945 r.) towarzyszyły dramatyczne okoliczności. Na skutek kolejnych eksplozji radzieckich bomb i amunicji znajdującej się wewnątrz statku, doszło do rozerwania i przełamania kadłuba, rozszczelnienia zbiorników i potężnego rozlewu paliwa lekkiego na powierzchni morza. W efekcie nie wiadomo ile paliwa uległo rozlaniu i spaleniu już w momencie zatopienia, a ile pozostało i uwalniało się stopniowo do środowiska przez okres powojenny – informuje Witkowski.

"Reasumując, katastroficzne scenariusze związane z dużym rozlewem na skutek przełamania skorodowanego wraku nie znajdują potwierdzenia. We wraku nie ma już tzw. paliwa lekkiego, które mogłoby w dużej ilości zostać uwolnione i wypłynąć na powierzchnię morza. Należy jednak podkreślić, że w sytuacji ewentualnego uwolnienia paliwa np. w wyniku wypadku na morzu, Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa jest przygotowana organizacyjnie i sprzętowo do poradzenia sobie z rozlewem rzędu 10 000 ton, czyli znacznie większym niż potencjalnie mogący wystąpić w przypadku wraku Franken" – zapewnia wiceminister Witkowski.

Zapłacić nie ma komu...

Co ciekawe, resort pytany o ewentualne koszty działań dotyczących spoczywających na dnie Bałtyku wraków, przyznaje, że w tej kwestii nie ma porozumienia między państwami obszaru Morza Bałtyckiego.

"Nie ma konsensusu co do koniecznych działań, jakie powinny zostać podjęte przez państwa obszaru Morza Bałtyckiego w zakresie zalegających obiektów, kto jest odpowiedzialny za ich sfinansowanie, ani jak wysokie będą koszty. Warto w tym miejscu podkreślić, że każdy przypadek jest inny. Zatem decyzje o ewentualnym wyciągnięciu wraku muszą być indywidualnie rozpatrzone, przede wszystkim w kontekście szacowania kosztów takiej operacji" – ujawnia wiceminister Witkowski.

Nieoficjalnie, eksperci szacowali, że koszt takich prac może sięgać kilkadziesiąt milionów euro.

Kontrola NIK na Bałtyku

Przypomnijmy, że w kwietniu tego roku sprawą zajęła się Najwyższa Izba Kontroli. Urzędnicy zaczęli przyglądać się, jak polskie służby monitorują zagrożenia ekologiczne wynikające z zalegającego w zatopionych wrakach ropopochodnego paliwa oraz broni chemicznej.

Kontrola NIK obejmuje nie tylko Frankena. Według urzędników, na dnie Bałtyku zidentyfikowano ok. 300 wraków okrętów, w tym ok. 100 w Zatoce Gdańskiej. Te najgroźniejsze to pochodzące z okresu II wojny światowej Stuttgart i Franken.

"Z pierwszego już wydobywa się paliwo. Drugi, z powodu korozji, może się zapaść i w każdej chwili spowodować ogromną katastrofę ekologiczną" – alarmował NIK.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (262)