Egzamin z matury
Nowa matura miała wyrównywać szanse i otwierać drogę na wymarzone studia. Panuje bałagan. Uczniowie są wystraszeni, nauczyciele rozgoryczeni, a ministerstwo się boi.
14.04.2005 | aktual.: 11.05.2006 18:35
Dla prawie 317 tysięcy tegorocznych maturzystów rozpoczyna się prawdziwa szkoła przetrwania. Od 18 kwietnia do końca maja każdy z nich stanie (ustny) lub usiądzie (pisemny) od czterech do ośmiu razy przed komisją egzaminacyjną. Co prawda, by zdać maturę, wystarczy zaliczyć cztery przedmioty, i to w stopniu podstawowym, jeśli jednak ktoś marzy o studiach, powinien się zdecydowanie bardziej wysilić.
Ten wysiłek miał się opłacać. Nowa matura według zapewnień resortu edukacji miała zastępować egzaminy wstępne. Uczelnie zastosowały jednak sprytny wybieg, by samodzielnie dokonać selekcji kandydatów. Zgodnie z prawem nie mogą egzaminować z tych samych przedmiotów, które delikwent zdawał na maturze, wprowadziły więc, test predyspozycji" mający sprawdzać ogólną wiedzę kandydata.
Na Uniwersytecie Warszawskim takie testy obowiązują na prawie połowie kierunków. Chodzi o te najbardziej popularne, czyli prawo, psychologię czy ekonomię. Niektóre uczelnie po prostu zignorowały odgórne polecenia. Uniwersytet Jagielloński w ogóle nie będzie honorował nowej matury na prawie i administracji, a na socjologii czy psychologii ważniejszy będzie egzamin uczelniany.
Co ciekawe, decyzji uczelni broni samo Ministerstwo Edukacji. - Gdyby nie wprowadzono innych kryteriów przyjęcia na te najbardziej oblegane kierunki, osób z tą samą liczbą punktów byłoby tak dużo, że nie dałoby się wszystkich przyjąć - tłumaczy Tadeusz Szulc, wiceminister edukacji. Uczniowie i nauczyciele łapią się za głowy. - Po co więc wprowadzono nową maturę, skoro nie daje ona wstępu na studia? - pytają oburzeni.
Uczelnie samosie
Uczelnie chcą same sprawdzać kandydatów, bo nie dowierzają, że wyniki nowej matury będą obiektywne. Komisje na egzaminie ustnym z polskiego mają się składać w większości z nauczycieli ze szkoły maturzysty. - To rodzi podejrzenia, że kandydaci nie będą traktowani równo. Nie można iść na łatwiznę! Zróbmy porządny egzamin, który będzie przepustką na wszystkie kierunki - mówi rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego i przewodniczący Konferencji Rektorów profesor Franciszek Ziejka.
Z zastrzeżeniami rektorów trudno się nie zgodzić. W dodatku maturzysta na ustnym z polskiego ma za zadanie obronić samodzielnie napisaną pracę. Istnieje obawa, że wiele prac wcale nie będzie samodzielnych. Gotowca można z łatwością kupić w Internecie. A udowodnić tego niemal nie sposób.
W rezultacie maturzyści traktują ten egzamin mało poważnie. - A dlaczego miałoby być inaczej, skoro uczelnie go nie uznają? To tylko niepotrzebny stres i kucie - mówi Michał Tracz, maturzysta z warszawskiego Liceum imienia Bolesława Prusa.
Od przyszłego roku uczelnie za każdym razem będą musiały prosić MENiS o zgodę na dodatkowe testy lub nawet rozmowę kwalifikacyjną. Jednak z własnych egzaminów według Franciszka Ziejki całkowicie zrezygnują prawdopodobnie dopiero za trzy lata.
Kalkulator tylko prosty
Zanim jednak kandydaci na studentów przekroczą próg uczelni, czeka ich ciężka przeprawa. Egzamin zdawać będą z marszu - zajęcia zakończą 15 kwietnia, by już trzy dni później zasiąść przed komisją polonistów, a następnie zdawać ustnie język obcy. - Nie dość, że materiał, który kiedyś przerabiano w cztery lata, my robimy w dwa i pół roku, to jeszcze nie mamy żadnej przerwy przed egzaminami - denerwują się. Schody zaczną się 5 maja, gdy zasiądą do egzaminów pisemnych. W ich trakcie nie mogą liczyć na pomoc nauczycieli, bo w komisjach będą zasiadać specjaliści z innych przedmiotów - na przykład na języku polskim matematycy.
Wielu maturzystów zżerają nerwy. - Będziemy mieli tylko jedno podejście. Jeśli powinie się noga, rok studiów z głowy - tłumaczą. Abiturienci nie mogą poprawiać egzaminu w wakacje. W razie wpadki muszą czekać do sesji zimowej.
Nie uspokaja też przebieg matury próbnej, w której się roiło od błędów. - W niektórych zadaniach brakowało danych, na egzaminie z wiedzy o społeczeństwie zagadnienia były inne niż zapowiadane w informatorach, a na historii sztuki dostali na czarno-białym arkuszu pytania dotyczące kolorów - wylicza Iwona Śliwa, dyrektorka liceum w podradomskich Białobrzegach. Komisje się tym nie przejmowały, mówiąc, że głównym celem próbnej matury było "przećwiczenie procedur".
Nauczyciele są rozgoryczeni, bo większość z nich za dodatkową pracę nie dostanie nawet złotówki. - Nauczyciele pracują w ramach umów o pracę - ucina temat Mieczysław Grabianowski, rzecznik MENiS. Dyrektorzy i tak drżą o budżet szkół, bo nowa matura oznaczała spore wydatki. Zdający ma prawo zażądać do prezentacji odtwarzacza DVD, projektora, sztalug, nie mówiąc już o telewizorze czy wideo. Na egzaminach z języków obcych niezbędne są odtwarzacze CD. Szkoły nie dostały na to ani złotówki z budżetu państwa.
O swój los drżą uczniowie niepełnosprawni, którym twórcy nowej matury poskąpili czasu. Niewidomi i niesłyszący maturzyści na pisemnym polskim dostali zaledwie pół godziny więcej niż ich zdrowi koledzy. Na próbnej maturze niektórzy nie zdążyli napisać egzaminu. Również dyslektycy narzekają na brak czasu, a do tego przez błąd Ministerstwa Edukacji odebrano im możliwość złożenia skargi na wynik egzaminu.
Ministerstwo ugięło się dopiero po interwencji rzecznika praw obywatelskich, ale przepisy zmienią się dopiero za dwa lata. Nawet tych, którzy jeszcze niedawno gorąco popierali nową formę matury, irytuje ogrom papierkowej roboty. - Dokumentacja jest naprawdę obszerna. Jakakolwiek pomyłka grozi, że egzamin może zostać unieważniony - mówi Barbara Grzybowska, wicedyrektor Liceum Ogólnokształcącego imienia Boya-Żeleńskiego w Warszawie. Życia nie ułatwiają niejasne przepisy, taki chociażby, że uczeń na egzamin z matematyki może wziąć kalkulator, ale tylko "prosty". Nie wiadomo, co to znaczy.
Uparta pani minister
Ministerstwo i Centralna Komisja Egzaminacyjna zapewniają, że tym razem wpadek nie będzie, ale wśród odpowiedzialnych za przeprowadzenie nowej matury urzędników da się zauważyć lekkie drżenie łydek.
Druk arkuszy egzaminacyjnych odbywa się w pełnej tajemnicy, a na wypadek, gdyby doszło do przecieków, przygotowano tematy zapasowe. - Trema jest, ale wierzę, że będzie dobrze - mówi rzecznik MENiS. - Sam minister edukacji mówi, że ma tremę - denerwuje się Michał Tracz. - A nauczyciele powtarzają, że mają tego wszystkiego dość. Do tego dochodzi bałagan. W rezultacie nie wiem, czy dostanę świadectwo na czas, by złożyć je na uczelni. Wygląda na to, że szykuje nam się życie na wariackich papierach.
Nerwów byłoby dziś z pewnością mniej, gdyby poprzednia minister edukacji Krystyna Łybacka nie zdecydowała, mimo wielu protestów, o przesunięciu terminu wprowadzenia nowej matury, by było więcej czasu na przygotowania. Trzy lata niewiele zmieniły. - Gdyby nie ta polityczna decyzja, dziś bylibyśmy już o wiele mądrzejsi. Dzięki temu można by było poprawić wszystkie niedociągnięcia w nowej maturze - mówi profesor Franciszek Ziejka.
Grzegorz Rzeczkowski