Egipt po przemianach? "Demokracji nie ma, policja nadal jest brutalna"
Cztery lata temu, po masowych protestach, aresztowano Hosniego Mubaraka. Mieszkańcy kraju nad Nilem wiwatowali i byli pełni nadziei na przyszłość. Wiele z nich zostało straconych. - Nie ma demokracji, policja nadal jest brutalna, ekonomicznie nawet się pogorszyło - ocenia w rozmowie z WP Michał Lipa z Polskiej Akademii Nauk. Za kraty trafiają zwolennicy opozycji i dziennikarze, podczas gdy klan byłego prezydenta zostaje powoli oczyszczany z zarzutów. Ale jednak po Arabskiej Wiośnie coś się zmieniło - młodzi Egipcjanie mają teraz świadomość "mocy sprawczej". Czy znów wprawią w ruch koło przemian? - Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że szykuje się przyszła rewolucja - mówi Patrycja Sasnal z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
To zdjęcie ekspresowo obiegło internet. Fotografię zrobioną przez Islama Osmanę udostępniały i media, i kolejne osoby na portalach społecznościowych. Widać na niej mężczyznę obejmującego w pasie kobietę. Stara się ją utrzymać z całych sił. Młoda Egipcjanka nie jest ubrana w tradycyjny strój: ma spodnie, pomalowane na czerwono paznokcie i głębszą czerwień na swetrze i twarzy - własną krew. Chwilę wcześniej została postrzelona w plecy. Chwilę później nie będzie już żyć.
Zdjęcie wykonano w Kairze 24 stycznia tego roku, w wigilię czwartej rocznicy wybuchu protestów Arabskiej Wiosny w Egipcie, które doprowadziły do upadku prezydenta Hosniego Mubaraka. Widoczna na nim 32-letnia Szaimaa al-Sabbagh - lewicowa aktywistka, poetka, matka kilkuletniego chłopca - chciała razem z grupą ok. 35 innych osób złożyć wieniec kwiatów upamiętniający ofiary rewolucji. Nic więcej. Mimo to do akcji wkroczyły służby bezpieczeństwa. Nie ma pewności, kto strzelał - to oficjalna wersja. W sieci można znaleźć jednak inne fotografie i wideo ukazujące zamaskowanych policjantów w miejscu, gdzie zginęła Szaimaa. Ale władze twierdzą, że używano tylko gazu łzawiącego. I przerzucają winę: broń mógł mieć ktoś z protestujących.
Dzień wcześniej w Aleksandrii zginęła 17-letnia Sondos Reda Abu Bakr. Od Szaimy al-Sabbagh różni ją nie tylko wiek i miejsce, gdzie straciła życie. Po starszych zdjęciach nastolatki widać, że nosiła się bardziej konserwatywnie niż lewicowa aktywistka, chowając dokładnie włosy pod hidżabem. Ale obie Egipcjanki łączy coś ważnego: Sondos Reda Abu Bakr również została zastrzelona podczas opozycyjnego marszu, tyle że zwolenników zdelegalizowanego Bractwa Muzułmańskiego. I, podobnie, jak w Kairze, nadal trwa śledztwo ws. jej śmierci. Choć przekazy mediów i organizacji praw człowieka mówiły jasno: tego dnia policja używała śrutówek, a od takiej broni zginęła dziewczyna.
W 2011 r. podczas 18 dni protestów zginęło około 800 osób. Cztery lata, dwie rewolucje i czterech przywódców później, na egipskich ulicach nadal przelewana jest krew. Służby bezpieczeństwa wciąż oskarża się o brutalność, a opozycja twierdzi, że jest tępiona. Co się stało z nadziejami Arabskiej Wiosny?
Trzy hasła
- Były trzy hasła rewolucji 2011 r.: aisz, hurrija, adala igtimaijja, czyli chleba, wolności i społecznej sprawiedliwości - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Patrycja Sasnal, ekspertka PISM, która przebywa obecnie w Egipcie, i dodaje: - Chleb jest. Nigdy go zresztą nie brakowało. Od rządów Gamala Abdela Nasera dbano przy pomocy subsydiów na żywność, by ludzie nie byli głodni. Wolności raczej nie ma: dziennikarze i aktywiści siedzą w więzieniach. Równości społecznej też nie ma. Analityczka PISM wyjaśnia, że społeczeństwo egipskie jest głęboko podzielone na klasy. - Jest Egipt A i B, z naturalną gettoizacją, bo tam gdzie chodzą bogaci, nie chodzą biedni i odwrotnie - wyjaśnia.
Z kolei Michał Lipa z Centrum Badań Bliskowschodnich IKŚiO PAN, współautor książki "Porewolucyjny Egipt", przypomina, że choć cztery lata temu Egipcjan zjednoczył sprzeciw wobec autorytarnego reżimu, który uosabiał Mubarak, nie było wśród nich zgody co do tego, jak ma wyglądać przyszły charakter państwa. - Takiej zgody być nie mogło, ponieważ protestowali zarówno przedstawiciele warstw średnich, jak i robotnicy; sekularyści, stanowiący mniejszość, oraz islamiści. (…) Wszyscy domagali się jakiejś formy demokracji, ale nie zastanawiali się już nad tym, co będzie, gdy wybory wygrają ich przeciwnicy - komentuje ekspert. Jak dodaje, buntowano się przeciwko "opresyjnej machinie państwowej, brutalnej i bezkarnej policji, skorumpowanym sądom", pojawiały się też hasła zwalczania nierówności ekonomicznych. - W zasadzie żaden postulat, oprócz dymisji Mubaraka, nie został spełniony, choć obecny prezydent próbuje niekiedy działać na rzecz biedniejszych - wyjaśnia Lipa.
Koło przemian
Wielkich zmian, niestety, nie przyniosło żadne z politycznych tornad, które w ostatnich latach przeszły przez Egipt. I liczba mnoga nie jest tu przypadkowa. Dla przypomnienia, 13 lutego 2011 r. aresztowano Hosniego Mubaraka. Stery rządów przejął po nim marszałek Muhammad Husajn Tantawi. Władza Rady Wojskowej się przedłużała, co nie uspokajało nastrojów. W końcu doszło jednak do wyborów - w maju kolejnego roku. Wygrał je związany z Bractwem Muzułmańskim Mohammed Mursi (51 proc. głosów). Nie rządził długo, bo nieco ponad rok, nim kolejna zawierucha - druga rewolucja - zmiotła go ze stołka. "Nowy faraon", jak nazwano Mursiego, został obalony po masowych protestach latem 2013 r., dzięki ruchowi Tamarrud i poparciu armii, na której czele stanął gen. Abd Fattah al-Sisi. Władza trafiła do kolejnego przejściowego przywódcy, a w czerwcu 2014 r. oficjalnie wybrano na prezydenta (96 proc.) właśnie Sisiego. Koło się zamknęło.
"W ciągu ostatnich czterech lat polityczny klimat i państwowe media w Egipcie zmieniły kierunek ze świeckiego autorytaryzmu Mubaraka, przez świecki liberalizm rewolucji 2011 r., islamizm z demokratycznie wybranym w 2012 r. rządem Braci Muzułmańskich, z powrotem do świeckiego autorytaryzmu poprzez zamach stanu Sisiego w lipcu 2013 r." - komentował amerykański serwis Vox, który porównywał rządy Sisiego do Mubaraka. I nie chodziło tylko o to, że obecny prezydent, podobnie jak kierujący krajem przez trzy dekady Mubarak, to wojskowy, który zrzucił mundur dla polityki.
- Obecny system wydaje się być nawet bardziej opresyjny, przy czym ograniczanie swobód politycznych odbywa się w imię bezpieczeństwa - ocenia Lipa. Ekspert przypomina, że np. Bracia Muzułmańscy funkcjonowali za rządów Mubaraka jako stowarzyszenie, podczas gdy dziś są traktowani jak terroryści. - Działacze opozycji świeckiej, a już szczególnie aktywiści lewicowych i liberalnych organizacji oddolnych, borykają się z trudnościami nieustannie - dodaje.
A słowa eksperta potwierdzają ostatnie wyroki egipskiego sądu. 4 lutego tego roku na karę dożywocia i grzywnę 17 mln funtów egipskich (ok. 2 mln dol.) skazany został Ahmed Douma, egipski bloger i aktywista zaangażowany w protesty w 2011 r. Ten sam wyrok usłyszało 229 innych współoskarżonych. Po obaleniu Mubaraka Douma i inni buntowali się przeciwko przetrzymywaniu władzy w rękach wojskowych.
Dwa dni wcześniej, 2 lutego, zapadł z kolei wyrok dla zwolenników zdelegalizowanego Bractwa Muzułmańskiego - 183 kary śmierci. A to nie pierwszy taki masowy proces, który kończy się najwyższym wymiarem kary. Według oskarżenia w sierpniu 2013 r. grupa zaatakowała posterunek policji - zginęło 16 funkcjonariuszy. Krótko wcześniej służby brutalnie spacyfikowały dwa obozy protestacyjne popierających związanego z Bractwem Mursiego. Zginęły wówczas setki ludzi.
Co ciekawe, oba wyroki wydał ten sam sędzia: szef trybunału w Gizie, który lubi pojawiać się na sali rozpraw w ciemnych okularach - Mohamed Nagi Szehata. On też stoi za karami dla trzech dziennikarzy Al-Dżaziry w zeszłym roku, co stało się powodem krytyki na świecie jako ograniczenie wolności słowa (czytaj więcej)
.
Czy w takim razie Sisi to po prostu Mubarak 2.0? Odpowiedź nie jest jednak prosta.
- Nawet Mubarakowi było trudno udowodnić, że jest bezpośrednio odpowiedzialny za to, co wydarzyło się na Placu Tahrir i za śmiertelne ofiary. Pewnie i Sisiemu nie można dowieść ścisłego połączenia z tym, co dzieje się na ulicach i w sądach - mówi Patrycja Sasnal. Jednocześnie ekspertka przyznaje, że w Egipcie panuje pewna autocenzura i gorliwość na rzecz tzw. głębokiego państwa. - Tworzą je instytucje, które czerpią korzyści z obecnego systemu. To armia, wielki biznes, sędziowie. (…) Wiedzą, że rewolucja, która przyniosłaby większą równość społeczną i zlikwidowała nepotyzm, korupcję, spowodowałaby też, że stracą oni uprzywilejowane pozycje. Podejmują więc decyzje, które gwarantują im przetrwanie - wyjaśnia Sasnal, ale zaznacza też, że od 2011 r. świadomość "mocy sprawczej" wśród młodych Egipcjan jest żywa.
To właśnie ich aktywizm może w przyszłości znów wprawić w ruch koła przemian. Atmosfera strachu
Mimo oskarżeń, że pod rządami Sisiego Egipt wraca do "mubarakowskich standardów", władzy obecnego prezydenta nic nie grozi. Przynajmniej na razie. To także wynik sytuacji w regionie i rosnących w siłę zbrojnych islamskich ekstremistów.
- Ataki na Synaju i atmosfera strachu przed ekstremizmem religijnym sprzyjają Sisiemu w ugruntowaniu jego popularności wśród społeczeństwa - potwierdza Sasnal. Ekspertka zaznacza, że prezydent, jak i inne prominentne osoby, często przyrównuje Bractwo Muzułmańskie do Państwa Islamskiego (IS). - To porównanie pojawia się notorycznie w radiu, prasie, telewizyjnych programach talk show, a jest pewnym nadużyciem. Bractwo Muzułmańskie reprezentowało islam środka, nie salaficki czy dżihadystyczny, jak IS w Iraku i Syrii lub terroryści na Synaju. Sisi korzysta więc z tej sytuacji zagrożenia, ale na dłuższą metę nie będzie można tak ciągnąć egipskiego wózka - dodaje.
Lipa zauważa z kolei, że radykalizacja ruchu islamistycznego i upowszechnienie się przemocy jako metody walki politycznej "są efektem decyzji i działań podejmowanych przez tych, którzy rządzili Egiptem po dymisji Mubaraka". - Obecna sytuacja jest bardzo zła, a na Półwyspie Synaj toczy się coś, co przypomina małą wojnę domową. W tych okolicznościach faktycznie trudno o łagodność, co odpowiada tym, którzy preferują siłowe rozwiązywanie problemów. Demokracja i wolności obywatelskie mogą poczekać. Teraz liczy się walka z terrorystami - mówi.
Analityczka PISM ocenia jednak, że władze egipskie w końcu będą musiały się zmierzyć z nie mniej trudnym, co religijni ekstremiści, wrogiem - problemami gospodarki. Sasnal podaje jeden z przykładów: - Trzeba zlikwidować subsydia na paliwo - litr ropy kosztuje teraz poniżej złotówki. Jak to zrobić, by nie sięgać do kieszeni Egipcjanina? Miliony samochodów jeżdżących po egipskich miastach staną. Ludzie się na pewno oburzą.
Egipt ma też poważne problemy z dostawami energii elektrycznej. Pomoc zaoferowała ostatnio Rosja. Podczas odwiedzin w egipskiej stolicy prezydenta Władimira Putina ogłoszono, że Moskwa pomoże Kairowi wybudować pierwszą w Egipcie elektrownię atomową (czytaj więcej)
.
Wyczekiwanie
Sasnal ocenia, że Egipcjanie znaleźli się w momencie zawieszenia i wyczekiwania. To m.in. z tego powodu nie wróży wysokiej frekwencji w najbliższych, marcowych wyborach parlamentarnych. - Wiele partii zadeklarowało, że zbojkotuje głosowanie. Inne się wahały, czy brać w nim udział. To jednak nie ma znaczenia, bo na dłuższą metę to Sisi, prezydent, ma największe prerogatywy i decyduje o kierunku, w którym kraj się rozwija. To będą trochę marionetkowe wybory - mówi.
Także Lipa zwraca uwagę, że wielu opozycjonistów zrezygnowało z udziału w wyborach. - Natomiast dawni koledzy Mubaraka i jego syna Gamala tworzą dziś partie polityczne, więc obstawiałbym (wynik wyborów - red.) na członków dawnego reżimu - ocenia.
Pod koniec stycznia, a dokładnie dzień po rocznicy wybuchu Arabskiej Wiosny w Egipcie, z więzienia wyszli dwaj synowi Mubaraka, których proces o korupcję ma zostać powtórzony. Unieważnienie wyroku ws. sprzeniewierzenia państwowych pieniędzy dotyczy też byłego prezydenta. Z zarzutów wydania rozkazu stłumienia protestów Mubarak został już oczyszczony w zeszłym roku.
Przed obecnymi egipskimi władzami stoi wiele niełatwych wyzwań. Jeśli jednak przemiany okażą się zbyt bolesne lub, co gorsza, w ogóle nie nastąpią, a mieszkańcy znad Nilu poczują, że wraca "stare", mogą sobie przypomnieć o drzemiącej w nich sile.
Sasnal podkreśla, że większość Egipcjan to osoby poniżej 25 roku życia. - Młodzi rozumieją, na czym polega zepsucie systemu. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że szykuje się przyszła rewolucja. Nie wiadomo tylko, kiedy wybuchnie - ocenia.
Małgorzata Gorol, Wirtualna Polska