Edmund Klich: Rosjanie kłamali w śledztwie
- Rosjanie kłamali w śledztwie, by ukryć swoją odpowiedzialność za katastrofę smoleńską. Opóźniali nasze prace. Interweniowałem u ministra Tomasza Arabskiego. Bez skutku - mówi Edmund Klich, pierwszy przewodniczący komisji badającej przyczyny katastrofy prezydenckiego Tu-154, w rozmowie z tygodnikiem "Wprost".
08.04.2013 | aktual.: 08.04.2013 10:56
Zdaniem Klicha, to co się wydarzyło 10 kwietnia było katastrofą lotniczą, straszną w skutkach. - Zaniedbania, które doprowadziły do katastrofy, były i po stronie polskiej, i po rosyjskiej, z przewagą po naszej – dodaje Klich.
- Rosyjscy kontrolerzy mieli prawo i obowiązek zamknąć lotnisko. Wystarczyło, by to zrobili, jednak moim zdaniem obawiali się skandalu politycznego - mówi. Dodaje też, że Rosjanie nie przyznali się do tego, choć żądał dodatkowych przesłuchań rosyjskich kontrolerów, ale Moskwa to zablokowała.
Dalej Klich opowiada, że Rosjanie bali się, żeby nie poszło w świat, że kontrolerzy, mając swoje przepisy, nie zastosowali się do nich. - Po lądowaniu jaka-40 lotnisko powinno być zamknięte, a szczególnie po tym, jak mało nie rozbił się rosyjski samolot transportowy ił - mówi Klich. Kontroler Plusnin był przeciwny lądowaniu tupolewa, ale decyzję zmienił obecny w wieży kontroli lotów płk Krasnokutski po telefonie z Moskwy.
- I rzecz najważniejsza: jedni i drudzy mogli uratować samolot prezydencki, nie musiał się rozbić - podkreślił przewodniczący komisji. Wyjaśniając swoje zdanie uszczegółowił: załoga "nie miała wszystkich wymaganych przepisami uprawnień. To raz. Dwa, ten samolot w ogóle nie powinien wystartować z Polski".
Dodał też, że przepisy wojskowe dla lotów z VIP-ami jasno określają, że nie wolno startować, jeśli na lotnisku docelowym nie ma odpowiedniej pogody, której tego dnia nie było. - Jest pewne, bo wystartowali 15 minut po lądowaniu jaka-40 w bardzo złych warunkach. Moim zdaniem widoczność na lotnisku w Smoleńsku wynosiła 500 metrów, a wymagane było co najmniej tysiąc - dodał.