Edmund Klich: jestem zszokowany! Co robiła komisja Millera?!
Jestem zaskoczony tą informacją, jak pewnie większość Polaków. To szokujące! Nie miałem żadnych podejrzeń, że na wraku tupolewa mogą znajdować się materiały wybuchowe. Gdybym posiadał takie informacje natychmiast zgłosiłbym je do odpowiednich organów. Zawiadomiłbym premiera i komisję Jerzego Millera - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską płk Edmund Klich, były akredytowany przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym. Były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych nie zostawia suchej nitki na komisji Jerzego Millera: - Albo nie badali wraku, albo nie badali go precyzyjnie. To poważne zaniechanie!
30.10.2012 | aktual.: 06.11.2012 14:24
Płk Edmund Klich pytany o to, czy docierały do niego wcześniej informacje o tym, że na poszyciach foteli oraz w części skrzydła prezydenckiego tupolewa, który rozbił się 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem, mogą znajdować się liczne ślady trotylu oraz nitrogliceryny, mówi, że nie. - Nie miałem żadnej wiedzy na ten temat. Gdybym posiadał takie informacje natychmiast zgłosiłbym je do odpowiednich organów. Zawiadomiłbym premiera i komisję Jerzego Millera - mówi płk Klich. Dodaje, że on sam "de facto, jako specjalista, badaniem tupolewa się nie zajmował".
Pułkownik mówi, że Rosjanie nic mu na ten temat nie wspominali. - Jak napisałem w swojej książce "Moja czarna skrzynka", polecałem polskiej grupie inżynierów zbadanie wraku i oni odmówili mi tego - mówi Edmund Klich, który krytycznie ocenia działania komisji kierowanej przez Jerzego Millera: - Albo nie badali wraku, albo nie badano go precyzyjnie, bo gdyby badania inżynieryjne prowadzono dokładnie, ślady materiałów wybuchowych zostałyby wykryte. To poważne zaniechanie, a przecież do czegoś ta komisja została powołana - mówi były akredytowany przy MAK.
Na pytanie, czy możliwe jest, że polscy specjaliście nie odnaleźli podczas badania wraku w Rosji, żadnych śladów materiałów wybuchowych, mówi: - Nie wiem, czy ten wrak w ogóle badali, nie ma informacji, z których wynikałoby, że grupa inżynieryjna polskiej komisji prowadziła jakiekolwiek badania wraku. Może prowadzono, ale jeśli nawet, to mało skutecznie. Chyba że ukryto pewne fakty, o co nikogo nie posądzam. Trudno sobie wyobrazić, że mogło dojść do takiej manipulacji - dodaje Edmund Klich.
Klich podkreśla, że Rosjanie nigdy nie odmawiali polskiej prokuraturze dostępu do tupolewa i pewnie nie utrudnialiby badań komisji Millera: - Polscy biegli z prokuratury tygodniami badali wrak, dzięki czemu doszło do ustalenia obecności mikrośladów materiałów wybuchowych. Komisja miała te same możliwości, co prokuratura, a jeśli nie miała, mogła wymóc ten dostęp na szczeblu rządowym. Gdyby odpowiedni nacisk był, Rosjanie na pewno by tego nie odmówili - wyjaśnia.
"Rzeczpospolita" przywołuje wypowiedź prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, który w kwietniu, w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" powoływał się na badania rosyjskie: - Rosjanie badali wrak i wybuch wykluczyli (...) Śledztwo może się zakończyć, zanim Rosjanie nam oddadzą wrak i skrzynki."
Klich przyznaje, że nie przekonuje go taka argumentacja prokuratora generalnego. - To tak samo jak ja bym polecił inżynierowi badać wrak, a on by mi odpowiedział, że będzie czekał na ustalenia rosyjskie. Albo chcemy mieć swoje badania, bo po to była polska komisja, albo zdajemy się na MAK. Tym bardziej, że sprawa nabrała wydźwięku politycznego i nie ufaliśmy Rosjanom. Przypomnę, że wielokrotnie podważałem ustalenia MAK i żądałem wyjaśnień, dokumentów, których nigdy nie otrzymałem. Niestety nie miałem żadnego wsparcia ze strony rządu czy komisji. Gdybym takie miał, sprawa może wyglądałaby inaczej - podsumowuje pułkownik.
Edmund Klich mówi, że odpowiedzialność za tempo prac komisji Jerzego Millera, a tym samym jej jakość, spoczywa na tych, którzy "wymuszali" zakończenie prac: - Było ciśnienie, by komisja jak najszybciej skończyła pracę, wydała raport. Komisja niestety nie potrafiła się oprzeć takim naciskom.
Były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych zapytany o to, czy dopuszcza możliwość, że mogło dojść do zamachu, mówi: - Na tym etapie byłbym daleki od takiego stwierdzenia. Jest za wcześnie by tę informację łączyć z teoriami o zamachu.
Edmund Klich pytany o to, czy istnieje możliwość powołania na tym etapie międzynarodowej komisji, która jeszcze raz zbadałaby okoliczności katastrofy smoleńskiej odpowiada: - Obawiam się, że żadni poważni eksperci lotniczy, poza kilkoma, którzy zrobią wszystko, by zaistnieć, nie będą chcieli brać w tym udziału, mieszać się w politykę.
Z doniesień „Rzeczpospolitej” wynika, że ślady trotylu i nitrogliceryny odkryła grupa prokuratorów wojskowych i biegłych, która półtora miesiąca temu została wysłana do Smoleńska. 11-osoba ekipa była wyposażona w najnowocześniejszy sprzęt pozwalający na wykrycie najdrobniejszych śladów materiałów wybuchowych. Jak pisze gazeta śledczy na razie nie są w stanie jednoznacznie stwierdzić skąd ślady znalazły się na wraku. Brana jest pod uwagę m.in. hipoteza, czy środki nie są pozostałościami z II wojny światowej, które wcześniej znajdowały się na miejscu katastrofy.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska