PolskaDziś Ameryka decyduje

Dziś Ameryka decyduje

02.11.2004 06:55, aktual.: 02.11.2004 12:04

250 milionów Amerykanów, z wtorku na środę naszego czasu, wybierze swojego prezydenta – najpotężniejszego władcę współczesnego świata. W elekcji wezmą udział także wyborcy mieszkający i pracujący na Opolszczyźnie.

- To historyczne wydarzenie – ekscytuje się Debora Sulzbach, pochodząca ze stanu Arizona nauczycielka angielskiego w opolskiej szkole językowej International House. Deklaruje, że z dumą odda swój głos - za pośrednictwem poczty elektronicznej. Głos na Georga W. Busha.

- Nienawidzę Busha! – mówi bez ogródek Matt La Fontaine, anglista z opolskiej szkoły Speed, zwolennik partii demokratycznej. Te dwie wypowiedzi obrazują, jak głęboko podzielone jest społeczeństwo amerykańskie po rocznej walce wyborczej. Walce, której stawką jest władza nad jedynym supermocarstwem – krajem zajmującym zaledwie 5 procent powierzchni ziemi, lecz wytwarzającym prawie połowę rocznego produktu całej światowej gospodarki. Kampania prezydencka w USA to najhuczniejsze święto demokracji na świecie. Paradoksalnie jednak sama elekcja mało ma wspólnego z demokracją. Wielu Amerykanom tylko wydaje się, że decydują kto zostanie gospodarzem Białego Domu. Tak naprawdę zależy to od kolegium elektorskiego, dla którego wola wyborców nie jest wiążąca. Każdy stan ma w kolegium tylu przedstawicieli, ilu jego kongresmenów zasiada w Izbie Reprezentantów – niższym organie parlamentu USA. Przykładowo Kalifornii – najludniejszemu stanowi, przypada 55 głosów elektorskich, a niewielkim Hawajom - zaledwie 4.

Obowiązuje zasada: zwycięzca bierze wszystko. Kandydat, który wygra wybory w danym stanie, zagarnia poparcie wszystkich tamtejszych elektorów. Ci jednak wcale nie muszą postępować zgodnie z wolą wyborców. W historii zdarzały się już przypadki, że elektorzy udzielali poparcia kandydatowi, który przegrał w ich stanie. To jednak sporadyczne zachowania i jeszcze nigdy nie wypaczyły one rezultatu wyborów.

- A w samym głosowaniu zwykle bierze udział tylko niewielka część społeczeństwa – informuje prof. Agnieszka Muszyńska, Polka od wielu lat mieszkająca w stanie Newada. – W wyborach 2000 roku uczestniczyło zaledwie 20 procent uprawnionych. Tegoroczna frekwencja z pewnością będzie wyższa. W liczącej około 2 milionów mieszkańców Newadzie ponad ćwierć miliona ludzi oddało swój głos przedterminowo – na co pozwala amerykańskie prawo. Ludzie chcą głosować, bo wojna w Iraku oraz całokształt polityki obecnego prezydenta mocno różnią Amerykanów.

- Bush jest zdecydowanym przywódcą. Najlepszym na trudne czasy, w jakich żyjemy – przekonuje Deborah Sulzbach, anglistka z Opola. Innego zdania jest jej kolega po fachu, demokrata Matt La Fontaine.

- Bush ograniczył prawa obywatelskie. Teraz rząd może nawet czytać moje e-maile. A poza tym przez Busha gospodarka USA jest w stanie najgorszym od 15 lat – oskarża. Są jednak i tacy Amerykanie, którzy wyborami się nie podniecają. Należy do nich mieszkający w Opolu Jeff Hanblen.

- Od dziewięciu lat jestem w Polsce. Tu założyłem rodzinę, mam pracę i na razie nie zamierzam wracać do Stanów – mówi. – Dlatego, mimo że na bieżąco interesuję się sprawami Ameryki, nie zamierzam głosować i do walki Busha z Kerrym podchodzę bez emocji.

W samych Stanach emocje sięgną dziś zenitu. Trzeba jednak pamiętać, że niezależnie od wyniku wyborów żadnej rewolucji nie będzie. Mimo, że oparta na kruchym systemie wyborczym, amerykańska demokracja jest bowiem najstabilniejsza na świecie. I w tym właśnie tkwi największa siła Stanów Zjednoczonych, „kraju wolnych, ojczyzny odważnych” – jak głosi hymn USA.

Tomasz Gdula

Co to oznacza dla nas

Prof. Krzysztof Michałek, amerykanista z Uniwersytetu Warszawskiego, specjalnie dla NTO analizuje propozycje kandydatów na prezydenta USA w trzech kluczowych dla Polski sprawach.

STOSUNKI Z POLSKĄ

George W. Bush
- Sojuszników Ameryki, w tym nas, traktuje przedmiotowo. Żąda pełnej i bezwarunkowej akceptacji politycznych poczynań USA. Za jego prezydentury Stany Zjednoczone przestały w swoich koalicjantach dostrzegać równoprawnych partnerów.

John Kerry

  • Proponuje sojusznikom status partnerów. Jego administracja zamierza być bardziej otwarta na nasze postulaty, dostrzegać nie tylko interes USA, ale i Polski. Jeśli te deklaracje zostaną spełnione, zwycięstwo Kerry’ego przyniesie naszemu krajowi więcej korzyści.

WIZY

George W. Bush
- Kwestia zniesienia wiz jest dla prezydenta i jego administracji problemem marginalnym. Nie zależy im na szybkim i ostatecznym załatwieniu tej sprawy. Od kilku miesięcy Bush jest w kwestii wiz dla Polaków bardzo enigmatyczny. Składa niejasne deklaracje, bez konkretów i terminów.

John Kerry
+/- Od Ameryki pod jego rządami możemy oczekiwać zmniejszenia opłat wizowych i końca procederu zawracania Polaków z amerykańskich lotnisk. Kerry nie obiecuje zniesienia wiz, ale przedstawia konkretne propozycje. Ich realizacja może ułatwić nam podróżowanie do Stanów Zjednoczonych.

IRAK

George W. Bush
- Za jego prezydentury nasza gospodarka nie odniosła oczekiwanych korzyści z militarnego zaangażowania Polski w Iraku. Prezydent jest skory do publicznych podziękowań. W kwestii umów na inwestycje w Iraku mówi jednak: to sprawa rynku i zlecenia powinny dostawać firmy najlepsze, niezależnie od tego, skąd są.

John Kerry
+/- Zapowiada, że intratne przetargi będą rozstrzygane proporcjonalnie do pomocy, udzielanej przez dany kraj Ameryce w operacji irackiej. Chęć podmiotowego traktowania sojuszników przez kandydata demokratów pozwala mieć nadzieję, że po jego wygranej z obecności w Iraku Polska odniesie więcej korzyści niż dotąd.

Ludzie mają dylemat

Ks. Frank Kurzaj, pochodzący z Kędzierzyna-Koźla proboszcz parafii Holy Name w San Antonio (Teksas):
- Kampania wyborcza zelektryzowała Amerykanów i podzieliła społeczeństwo. W Teksasie już jej nie widać, bo w ostatnich dniach przeniosła się do stanów, w których wynik elekcji nie jest jeszcze rozstrzygnięty. Mimo to emocje wśród ludzi są duże. Wielu przychodzi do mnie i pyta: father, jak mam głosować? Odpowiadam niezmiennie: to twój wybór i sprawa sumienia. Ponieważ jednak poza statusem materialnym Amerykanom bliskie są wartości chrześcijańskie, przy wyborach mają moralny dylemat. Wybory w USA pozwalają odkryć, w jaki sposób można dotrzeć do serc współczesnych Amerykanów z głębszymi wartościami. Świat wprawdzie postrzega społeczeństwo USA jako bardzo religijne, ale to może być tylko przykrywka. Ludzie w Stanach rzeczywiście są przywiązani do tradycyjnej moralności. To wyraźnie wyróżnia ich na tle zachodniego świata. Niestety, tym wartościom nie hołduje wielki biznes i amerykańska machina propagandowa, czyli media. Tymczasem obaj główni kandydaci są od tej machiny uzależnieni. Dlatego właśnie rdzenny katolik
John Kerry głosi hasła niezgodne z nauką Kościoła – jak choćby równouprawnienie dla mniejszości seksualnych. Z kolei żarliwy chrześcijanin George Bush popiera karę śmierci i prowadzi wojnę – co także jest sprzeczne z religią.

Najbiedniejszy raj na ziemi

Janusz Danielewski, biznesmen z Hawajów, który do USA wyemigrował z Kędzierzyna-Koźla:
- W wielkim skrócie można powiedzieć, że rządy demokratów prowadzą do biedy. Doskonały tego przykład mamy na Hawajach, gdzie demokraci rządzili przez ostatnie 40 lat. W rezultacie Hawaje to dziś najbiedniejszy stan Ameryki, chociaż przyjeżdżają i osiedlają się tu najbogatsi Amerykanie. Hawaje mają najwyższy w USA wskaźnik bezrobocia i najniższy wskaźnik wzrostu gospodarczego. Jednak od 2 lat coś się zmienia. Choć dalej Hawaje są uważane za bastion demokratów, gubernatorem jest republikanka Linda Lingle, która wcześniej była majorem wyspy Maui i za jej czasów ta wyspa przeżywała wielki rozkwit. To pewnie zdecyduje, że ten stan po raz pierwszy chyba w historii zagłosuje na republikańskiego prezydenta.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także