Dżins o smaku pomarańczy
Z chwilą kiedy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych opadała żelazna kurtyna, a Mur Berliński był rozbierany cegła po cegle nikt nie przypuszczał, że w piętnaście lat później Europa ciągle będzie zmagać się z podobnymi problemami.
27.03.2006 | aktual.: 27.03.2006 10:38
Kraje, które były satelitami, ale nie republikami Związku Radzieckiego, odzyskały pełną niezależność i z lepszym lub gorszym skutkiem przeszły na ustrój demokratyczny. Przestawiły też swoją gospodarkę z centralnie planowanej na rynkową i uniezależniły się, przynajmniej pozornie, od siebie. Powstała Grupa Wyszechradzka, zaczęła rozwijać się współpraca międzynarodowa. Aż wreszcie w 1997 roku Polska, Czechy i Węgry, jako pierwsze z państw dawnego Układu Warszawskiego, zostały przyjęte do NATO, a w kilka lat później, razem z innymi krajami, także do Unii Europejskiej.
Jednak w dawnych republikach sowieckich, Ukrainie i Białorusi, sytuacja polityczna i społeczna jeszcze ciągle dojrzewała. Jako pierwsza z zimowego snu zaczęła budzić się Ukraina, gdzie opozycjoniści w 2004 roku doprowadzili do rewolucji. Rewolucji pokojowej, nazywanej na całym świecie pomarańczową. Po zwycięstwie w wyborach opozycjoniści doszli do władzy i rozpoczęli proces pełnej demokratyzacji Ukrainy połączony z urynkowieniem gospodarki kraju.
Sytuacja jednak stała się patowa, gdyż już w kilkanaście tygodni po wyborach dotychczasowi sojusznicy, Julia Tymoszenko i Wiktor Juszczenko, rozpoczęli wzajemne obrzucanie się oskarżeniami. Ukraińska droga do demokracji, wolności i zachodniej Europy rozpoczęła się od walki o władzę i stanowiska. A przecież właśnie pod hasłem zniesienia tych obyczajów i w imię dobra Ukrainy i wspólnego dobra jej obywateli odbywała się cała rewolta.
Obecnie na Ukrainie odbywają się wybory parlamentarne. Pierwsze przeprowadzane w pełni demokratycznie, a jednak według sondaży największe szanse na zwycięstwo ma obecna opozycja z Wiktorem Janukowyczem na czele. Co najbardziej paradoksalne, to ci sami ludzie, którzy od władzy zostali odsunięci zaledwie kilkanaście miesięcy temu. Czy więc rewolucja na Ukrainie miała sens i czy przyniosła pożądane skutki? Społeczeństwo jest niezadowolone ze sposobu i tempa przeprowadzania reform, rozwój gospodarczy zatrzymał się, a na ukraińskiej wsi ludność dalej bieduje. W obliczu takich informacji nie dziwi fakt, że w badaniach preferencji wyborczych ludzie opowiadają się za powrotem do starej, może nieco skostniałej, ale sprawdzonej władzy. I choć dopiero najbliższe dni pokażą jak mocno sztandary rewolucji wyblakły, to już teraz można przypuszczać, że sok z pomarańczy dawno wyciekł, a pozostały tylko przeschnięte skórki, których termin przydatności do spożycia jest coraz krótszy.
Drugi jeszcze ciągle mocno trzymający się reżim to rządy Aleksandra Łukaszenki na Białorusi. Jednak tej sytuacji nie można w żaden sposób przyrównywać do sytuacji na Ukrainie z zimy 2004 roku, gdyż władza na Białorusi posiada o wiele większy posłuch, a i sami obywatele są dużo bardziej przekonani do swojego przywódcy. On sam natomiast wie jak robić z tego użytek. Pomimo zmasowanych protestów opozycji i społeczności międzynarodowej, niedawne wybory prezydenckie, w których Łukaszenko zdobył druzgocącą przewagę nad innymi kandydatami, zostały uznane za ważne i w najbliższym czasie odbędzie się jego zaprzysiężenie na trzecią kadencję.
Prezydent Łukaszenko przygotowywał się do tego skrupulatnie już od dawna, wprowadzając jakiś czas temu odpowiednie zmiany w białoruskim ustawodawstwie, które dotychczas nie zezwalało na sprawowanie tego urzędu przez więcej niż dwie kadencje. Co prawda w czasie powyborczych protestów w Mińsku gdzie na jednym z głównych placów miasta zgromadziło się kilka tysięcy protestujących Łukaszenko nie odważył się użyć wojska, ale po kilku dniach cierpliwości zdecydował się jednak na zakończenie demonstracji, likwidując w środku nocy obozowisko opozycjonistów przy użyciu specjalnych jednostek policji.
Wszyscy uczestnicy protestów, w tym także obcokrajowcy, trafili do aresztu i w trybie pilnym zostaną osądzeni, co odbędzie się już w najbliższych dniach. Jak widać władza na Białorusi trzyma się dobrze. Na tyle dobrze, żeby wyczekiwać ze spokojem na rezultaty ukraińskich wyborów, bowiem zwycięstwo partii Janukowycza będzie zapewne dla Łukaszenki żelaznym argumentem w walce z herezją opozycjonistów. Tym bardziej, że według oficjalnej linii polityki w Białorusi już od czasu rozpadu ZSRR panuje demokracja i wolność identyczne z tymi, jakie są na zachodzie.
W całej tej sytuacji zastanawia rola Wielkiego Brata, Stanów Zjednoczonych, które wydarzenia w Europie śledzą zawsze z wielką uwagą. I o ile w wypadku Ukrainy, gdzie zwycięstwo opozycjonistów było nieomalże od początku przesądzone, USA intensywnie angażowało się zarówno w lobbing na rzecz demokracji na Ukrainie, jak i w bezpośrednie wsparcie opozycjonistów, o tyle w wypadku dżinsowej rewolucji administracja prezydenta Busha tajemniczo milczy, wydając jedynie ciche pomruki wyczekiwania na dalszy rozwój wypadków. W przeciwieństwie do Rosji, która jako jedno z pierwszych państw uznała białoruskie wybory za zgodne z wszelkimi wymogami i pogratulowała prezydentowi Łukaszence wyboru na kolejną kadencję. Nie tylko z resztą w tej sprawie Moskwa wyraża swoje zdanie stanowczo i dobitnie. Wystarczy bowiem przypomnieć sobie kryzys gazowy jaki miał miejsce z początkiem tego roku, który przez wielu ekspertów został odczytany jako wyraz niezadowolenia Rosji z pomarańczowej rewolucji.
Ciekawe jaki finał znajdzie ta rewolucyjna rozgrywka. Jeśli bowiem na Ukrainie zwycięży dawna władza będzie to też znak, że żadnej wiosny ludów na Białorusi w tym roku nie będzie. Jeśli jednak duch reform na Ukrainie utrzyma się nadal, to być może uleci on i nad Białoruś. Wtedy z kolei może dojść do sytuacji, w której opozycjoniści, w walce o demokrację i drugą Ukrainę, sprawią że zamiast kroplami wiosennego deszczu ulice Mińska będą spływać kroplami krwi przelewanej przez białoruskich obywateli.
Łukasz Wieczorek