Dziennikarze się biją, policja nie widzi
Jeżeli zostaniesz pobity w centrum Gdańska, nie licz na szybką pomoc funkcjonariuszy. Nie zareagują, nawet jeśli bandyci będą cię okładać na ich oczach - przed kamerą miejskiego monitoringu, z której obraz trafia bezpośrednio do komisariatu przy ul. Piwnej - czytamy w "Dzienniku Bałtyckim".
Reporterzy "Dziennika" udawali bójkę na ul. Długiej. Na wprost nich była kamera umieszczona na budynku poczty. Ostra wymiana ciosów nie sprowokowała jednak stróżów prawa do interwencji. Zareagowała jedynie starsza kobieta.
- Zostawcie tego biednego chłopaka. Uciekajcie, bo wezwę policję! - straszyła. Nie spełniła jednak swojej groźby, bo jak poinformowali nas później policjanci, nikt nie zgłosił im tej sprawy. Mundurowi w ogóle nie dowiedzieliby się o zdarzeniu, gdybyśmy im o tym nie powiedzieli.
- Przeglądałem tę taśmę i nie widziałem zajścia. Co prawda byli tam wasi reporterzy, ale samej bójki kamera nie zarejestrowała - mówi Roman Borowczak, komendant II komisariatu w Gdańsku.
- Tak. Po prostu była zwrócona w inną stronę - mówi jeden z policjantów.
Straż Miejska, która wspólnie z policją obsługuje monitoring w mieście, również umywa ręce.
- Muszę poznać szczegóły zdarzenia - mówi Mariusz Kowalik, rzecznik SM.
Reporterzy "sprowokowali" też inną bójkę, tym razem przy hali targowej. Funkcjonariusze nie mieli szans się wykazać, bo na ratunek napadniętemu ruszyło kilku przechodniów. Pani Krystyna Szczęsna z Gdańska, zaczęła nawet okładać jednego z nas pięściami.
Kiedy do akcji włączył się pan Andrzej Czapliński, z przerażeniem musieliśmy wyjawić całą prawdę.
- No to macie szczęście. Bandziorów nie lubimy - stwierdził mężczyzna.
Ulica Długa, godz. 11.30. Dwóch mężczyzn podchodzi do chłopaka siedzącego na ławce pod pocztą. Zaczynają się z nim szamotać, wyrywają mu komórkę. Później dochodzi do kilku ciosów w twarz, brzuch i duszenia. Tak wyglądała prowokacja reporterów "Dziennika", którzy udawali bójkę przed kamerą monitorującą ulicę Długą. Nie zatrzymał ich ani patrol policji, ani Straży Miejskiej.
Podchodząc do ofiary, szepczemy:
- Wyrwij mu komórę...
Słyszy to dziewczyna z sąsiedniej ławeczki. Przyciska do piersi swój telefon.
Zaczynamy. Jeden z nas chwyta za telefon, drugi przytrzymuje siedzącego.
- Co jest, co jest? - dziwią się przechodnie.
Symulujemy mocne ciosy, próbujemy dusić leżącego kolegę. Kiedy jeden z nas na chwilę się odwraca, widzi kilkunastu gapiów. Stoją w niewielkim oddaleniu, jak na jakimś wydarzeniu sportowym.
- Uciekajcie, policja idzie! - ostrzega jeden z nich. Kobieta w średnim wieku jest bardziej stanowcza.
- Za chwilę zadzwonię po policję!
Ignorujemy ją i odchodzimy dopiero po kilku minutach. Przez cały czas znajdujemy się w zasięgu kamer monitorujących. Policji ani śladu...
Akcję powtarzamy na Podwalu Staromiejskim za halą targową. Starszy mężczyzna siedzący na ławce udaje, że nie widzi naszych zamaszystych ciosów. Nagle czujemy jednak uderzenia w plecy. Jednego z nas, dwumetrowego mężczyznę, pięściami i teczką na papiery okłada drobna kobieta.
- Policja! - krzyczy.
Między nas wkracza mężczyzna w średnim wieku. Od razu widzimy, że to nie przelewki. Szybko przerywamy "bicie" i tłumaczymy, że jesteśmy reporterami "Dziennika".
- Dziwiłam się, że z początku nikt nie zareagował. Ludzie patrzyli z taksówek, mijali was - mówi Krystyna Szczęsna. - Nie byłam przekonana, że to dzieje się naprawdę, ale nie myślałam o tym, kiedy pana biłam.
- Czasami reagujemy, kiedy widzimy, że chłopcy z budowlanki dręczą swoich kolegów - dodaje Emilia Barudin, kobieta wzywająca policję.
(pedr, greg, mart)