Dwa ruchy wydały Kreml. Pucz Prigożyna "wielką fikcją" ze scenariuszem
W sklepach brakuje chleba, na stacjach benzynowych są ogromne kolejki, ale nikt nie panikował. Dla miejscowych czołgi Grupy Wagnera pod siedzibą wojska, były atrakcją. W mieście zapanowała złośliwa radość: wreszcie władza dostanie za swoje - mówi w rozmowie z WP Jelena Romanowa, korespondentka niezależnej "Nowoj Gaziety".
W piątek wieczorem szef Grupy Wagnera Jegwienij Prigożyn rozpoczął swój pucz. Po kilkunastu godzinach - w sobotę - zaczął marsz na Moskwę, a pierwszym miastem, w którym pojawili się wojskowi był Rostow nad Donem. Stamtąd Prigożyn wysłał do całej Rosji jasny sygnał: chce wymiany wojskowych na szczytach. Nagle, przed godziną 20 czasu polskiego, Prigożyn odwołał marsz na stolicę Rosji.
Tatiana Kolesnychenko: Jaka jest sytuacja w Rostowie nad Donem? Czuć napięcie, panikę?
Jelena Romanowa: Nie jestem w tej chwili w mieście, ale monitoruję sytuację z pomocą rodziny i przyjaciół, którzy nadal są w Rostowie. Od zeszłego wieczoru rozmawiałam z 20 osobami i mogę powiedzieć, że obecnie sytuacja jest umiarkowanie spokojna.
W sklepach brakuje chleba, ale jest to związane z tym, że wjazdy do miasta są zablokowane, a większość dostawców znajduje się w obwodzie. Są też ogromne kolejki na stacjach paliwa.
Ludzie próbowali wyjechać z miasta?
Jeszcze dziś rano gubernator zwracał się z prośbą, aby ludzie nie wychodzili z domów bez potrzeby, a tym bardziej nie próbowali opuszczać miasto. Wiadomo, że na wyjazdach są prowadzone bardzo szczegółowe kontrole. A na trasie M4 "Don", którą wojska Prigożyna przesuwały się w kierunku Moskwy, były ogromne korki.
Zawsze w lecie panuje tam tłok, bo prowadzi ona na południe kraju. Teraz samochody, które się tam znalazły, nie były przepuszczane ani w jednym, ani w drugim kierunki. Niektórzy ludzie są zablokowani na drodze jeszcze od zeszłego wieczora.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ale nawet pomijając to, w Rostowie nad Donem nie ma chętnych, by wyjeżdżać z miasta. Nikt nie siedzi też w bunkrach. W centrum miasta wciąż można spacerować. Dla niektórych miejscowych sprzęt wojskowy jest wręcz jak atrakcja. Wchodzą na czołgi, żeby się sfotografować.
W pewnym momencie spory tłum zgromadził się koło sztabu Południowego Okręgu Wojskowego, który faktycznie dowodzi wojną w Ukrainie i wtedy wagnerowcy, ubrani w wojskowe mundury i białe opaski, ich rozgonili. Sam budynek sztabu, a także Obwodowy Zarząd Wojsk Pogranicznych Federalnej Służby Bezpieczeństwa oraz siedziba MWS, zostały otoczone. Dookoła budynków ustawiono sprzęt wojskowy, ludzi w kominiarkach - uzbrojonych w karabiny maszynowe.
Więc cała akcja rozgrywa się w centrum miasta, a na jego obrzeżach praktycznie nic się nie dzieje.
Jak ludzie postrzegają tę sytuację? Opowiadaj się za którąś ze stron?
U ludzi jest twarde przekonanie, że ta sytuacja ich nie dotyczy. To są porachunki wojskowych. Ale odnoszę wrażenie, że dominującą emocją jest złośliwa radość. Ot, władza wpędzała nas w wojnę, a teraz sama ponosi tego konsekwencje. Ludzie kupili popcorn i zajęli miejsca w pierwszych rzędach, żeby z bliska zobaczyć cały ten cyrk. Wojskowi się rozpierzchli, siłowe struktury się schowały.
Czy wagnerowcy napotkali jakiś sprzeciw?
To jest właśnie największe pytanie: gdzie są stróże prawa, którzy przecież tak dzielnie rozpędzali każdy protest, każdy wiec w tym mieście. A teraz, kiedy do miasta wkroczyła armia uzbrojonych ludzi w celu przewrotu, zniknęli. Nie jest jasne, gdzie jest policja i oddziały specjalnego przeznaczenia, jak OMON.
Nie widać było ich w mieście, bo są zdolni walczyć tylko z cywilami. Wojskom Prigożyna nikt nie stawiał oporu. Spokojnie minęły blokposty, wjechały do centrum miasta i otoczyły strategicznie ważne budynki.
Co mówią pani źródła? Czego można się spodziewać w najbliższym czasie?
Ani wojskowi, ani pracownicy struktur siłowych nie podejmowali się rozmów. Ich telefony zostały wyłączone. Myślę, że to dowód, że ich szeregach zapanowała panika i pogubienie - oni sami nie wiedzieli, co robić. Przypuszczam, że ich kierownictwo uciekło z miasta, nie oddając żadnych nakazów.
Nikt nie ma złudzeń, że Prigożyn i jego banda nie wjechali do Rostowa, żeby zmieniać tu władzę. Nie będą atakować ratusz, czy wyznaczać nowego gubernatora. Nie o to w tym wszystkim chodziło. To była próba przewrotu wojskowego, który miał jedno żądanie - obalić ministra obrony. Więc osaczenie sztabu Południowego Okręgu Wojskowego było demonstracją siły.
Patrząc na to wszystko, nie mogę wyzbyć się wrażenia, że jest to jedną wielką fikcją.
Dlaczego?
Rosyjskie władze na nic nie reagowały tak szybko i obficie, jak w tej sytuacji. Nawet kiedy Białogród był bombardowany - albo gdy do Szebekino wkraczały obce wojska, Putin nie powiedział ani słowa. A tym razem w propagandowych mediach jest wielkie poruszenie. Od wczoraj są wydania specjalne, a Putin rano występuje z przemówieniem do wojskowych.
Jak na naprawdę sytuację krytyczną, Putin zachowywał się zbyt aktywnie. To nie podobne do niego, bo prawdziwe problemy ignoruje, chowa się, udaje, że nic się nie dzieje. Więc to wywołało u mnie wielkie podejrzenie, że cała ta sytuacja była wielką inscenizacją z dosyć dziwnym scenariuszem.
Nawet jeśli Prigożyn doszedłby do Moskwy, czy próbowałby osaczyć Kreml? Rozstrzelać Szojgu? To są bzdury. Proszę sobie przypomnieć 2016 rok i z góry skazany na niepowodzenie pucz w Turcji. Jak z tego wyszedł Erdogan?
Jeszcze bardziej umocnił swoją władzę, urządzając masowe represje.
Dokładanie na taki scenariusz liczy Putin. Chce wyjść z tej sytuacji zwycięzcą, ojcem narodu i otrzymać prawo przeprowadzić czystkę w wojsku.
Putin bardzo boi się wojska i struktur siłowych. Od inwazji na Ukrainę narosła tam olbrzymia frustracja. Oczywiście mógłby zrobić czystkę i bez tej szopki, ale w czasie wojny mogłoby to wywołać duże niepokoje.
Teraz będzie miał zręczny pretekst, aby wprawić w ruch maszynę represji. Putin nie może pokonać Ukrainę, ale może wyjść zwycięzcą w małej, wewnętrznej wojnie.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski