Dzięki nim zapłonął "Łańcuch światła". A wszystko zaczęło się od frisbee
Są w stanie porwać za sobą tłumy. Wyciągnęli młodych na ulicę i osoby, które nigdy wcześniej nie angażowały się w politykę. Postawili wszystko na jedną kartę i zaryzykowali. -
Nawet kolega, któremu za kilka miesięcy miało urodzić się dziecko zrezygnował z etatu i zaangażował się - opowiada Weronika Paszewska.
28.07.2017 | aktual.: 25.08.2017 17:22
Nina Harbuz, Wirtualna Polska: W tłumie protestujących pod Pałacem Prezydenckim usłyszałam, że lepiej chodzić na "Łańcuch światła" organizowany przez Akcję Demokrację, bo zaangażowani są w to młodzi ludzie, niż wysłuchiwać ze sceny przemówień partyjnych liderów.
Weronika Paszewska – dyrektorka i jedna z fundatorek Akcji Demokracji: Zgadzam się z tym i przyznam, że docierają do nas takie głosy, choć pewnie przede wszystkim powinni je usłyszeć politycy, od lat obecni na scenie politycznej. Może to by ich zmobilizowało do zmiany retoryki i zachowania. Po akcji "Łańcuch światła" ludzie pisali do nas na Facebooku i wysłali maile, że nam dziękują za inicjatywę. Ktoś podzielił się informacją, że jego rodzina po raz pierwszy wyszła razem demonstrować. Inna osoba opowiedziała o swoim ojcu, który wcześniej się nie angażował, a tym razem zdecydował się protestować.
To była spontaniczna akcja czy organizowaliście ją od dawna?
Kilka miesięcy wcześniej przygotowaliśmy apel w sprawie sądownictwa, pod którym podpisało się 10 tys. osób. Nie cieszył się wielkim zainteresowaniem ludzi. Mimo to, nie ustawaliśmy w prowadzeniu konsekwentnej kampanii. Zorganizowaliśmy bilbordy w Warszawie, na których przypomnieliśmy słowa Lecha Kaczyńskiego, mówiącego, że popierany przez niego postulat utworzenia Krajowej Rady Sądownictwa stanowił ważny krok na drodze do uczynienia z Polski demokratycznego państwa prawa. Chcieliśmy w ten sposób przypomnieć jak niszczone jest jego dziedzictwo.
Proponowaliśmy pisanie maili do posłów i posłanek w Komisji Sprawiedliwości. Wciąż jednak nie mogliśmy przebić się do szerokiego grona społeczeństwa. W chwili kiedy projekty ustaw przeszły przez Sejm i Senat i dotarło do nas, że jedynie prezydent może powstrzymać zrujnowanie sądownictwa zdecydowaliśmy, że pora wyjść na ulicę. W niedzielę tydzień temu, wraz ze Stowarzyszeniem Sędziów Polskich Iustitia podjęliśmy decyzję o zorganizowaniu protestów i to był strzał w dziesiątkę.
I poszliście za ciosem organizując kolejne w następnych dniach.
Tak, bo wreszcie widzieliśmy, że trafiliśmy do ludzi, że są chętni w tym uczestniczyć. Zorganizowaliśmy 3 demonstracje w tydzień. Wspieraliśmy i zachęcaliśmy ludzi w całej Polsce do inicjowania wydarzeń w ich rodzinnych miastach, dzieliliśmy się know-how, założyliśmy grupę na Facebooku dla organizatorów tych akcji, żeby wiedzieli jak się przygotować. Pomogła nam masa zupełnie nieznajomych osób. W niedzielę na przykład, w naszym biurze zjawiło się nagle 40 osób, w tym trębacze i wiolonczelistka, którzy później zagrali w czasie protestu. Przyszli, bo chwilę wcześniej na Facebooku napisaliśmy, że szukamy muzyków chętnych wystąpić. Pianista, który zagrał pod Sądem Najwyższym też zgłosił się sam. "Łańcuch światła" to była największa akcja od początku naszego istnienia. Opłaciło się, bo dzięki temu mamy dwa weta.
Kim są ludzie działający w Akcja Demokracja?
Przede wszystkim wcale nie jesteśmy już tak bardzo młodzi, jak niektórzy myślą. Nie jesteśmy tymi dwudziestolatkami, którzy teraz nagle zaangażowali się w demonstracje i tłumnie zaczęli uczestniczyć w protestach. Większość z nas jest po trzydziestce, jedna osoba po czterdziestce. A wszystko zaczęło się od telefonu mojego kolegi, którego znałam z drużyny sportowej Ultimate Frisbee. Powiedział mi, że za granicą funkcjonują organizacje, które działają na rzecz sprawiedliwości społecznej, poszanowania praw człowieka, pokoju, ochrony planety i zwiększania demokracji. Zastanawiał się czy taka organizacja miałaby szanse zaistnieć i przetrwać w Polsce i pytał czy byłabym zainteresowana współpracą.
Była pani?
Bardzo, bo te postulaty niezwykle trafiały w moje ideały. Marzyło mi się żeby żyć w kraju, w którym ludzie będą szanowani niezależnie od tego jakiego są pochodzenia, jaką mają orientację seksualną, jak bardzo są zamożni i w którym człowiek z niepełnosprawnością nie jest z góry skazany na życie gorszej jakości. Chciałam działać i mieć wpływ na rzeczywistość.
To czemu nie zaangażowała się pani w politykę?
Chyba jestem na to zbyt wrażliwa. Polityka wymaga kalkulacji, żeby zdobywać społeczne poparcie i władzę, a mnie o wiele bliższa jest postawa obywatelki, która kontroluje to, co robią inni. Poza tym wcześniej pracowałam w organizacjach pozarządowych, ale większość z nich ma mały kontakt z ludźmi, podobnie jak duża część polityków. Trzonem tych organizacji są granty i projekty, a nie ludzie i ich sprawy. To oderwanie od rzeczywistości przeszkadzało mi, więc zdecydowałam się zaangażować w pomysł kolegi.
Akcja Demokracja to praca dorywcza, po godzinach?
Są osoby, które z nami współpracują dorywczo. Robią dla nas video albo zdjęcia na demonstracjach, piszą oprogramowanie. Stały trzon to 6 osób zatrudnionych na etacie, zaczynaliśmy od dwóch. Kiedy kolega od frisbee rzucił pomysł zaczęliśmy spotykać się w kawiarniach, parkach i zbieraliśmy informacje jak się do tego zabrać. Podglądaliśmy dojrzałe organizacje czyli przede wszystkim brytyjską, niemiecką, australijską i amerykańską, ale też całkiem nowe, które zrodziły się w ostatnich 3 latach w Szwecji, Irlandii, Austrii, a także w Indiach i Rumunii. Ale to nie sprawy organizacyjne były w tamtym czasie najtrudniejsze. Każde z nas miało wówczas stałą, dobrą pracę, a żeby dać życie Akcji Demokracji musieliśmy porzucić bezpieczne etaty i zaangażować się całkowicie w projekt. Dwa miesiące dojrzewaliśmy do tej decyzji. Zaryzykowali wszyscy, nawet kolega, któremu za kilka miesięcy miało urodzić się dziecko. Po prostu wszyscy uwierzyliśmy, że to dobry projekt. Pierwsza nasza akcja powstała w 3 miesiące.
Dotyczyła nowelizacji ustawy o ochronie środowiska. Długo nad nią myśleliście?
Zanim wystartowaliśmy zadawaliśmy sobie pytania, co byśmy zrobili gdybyśmy już teraz byli gotowi. Temat wydawał się sensowny, bo akurat to była końcówka procesu legislacyjnego, więc sprawa była paląca i pilna. A ludzie się mobilizują kiedy czują, że mobilizacja jest potrzebna w tym momencie, tu i teraz, natychmiast. Akcję prowadziliśmy z Polskim Alarmem Smogowym, co było dla nas ważne, bo wspierali nas wiedzą. Do tej pory tak robimy, że pisząc apele czy projekty kampanii korzystamy z ekspertów, żeby dobrze je przygotować. Apel do prezydenta podpisało ponad 10 tys. osób. Zanieśliśmy je do Kancelarii Prezydenta wydrukowane na 50-metrowej rolce papieru. Kampania zakończyła się pełnym sukcesem, bo prezydent Andrzej Duda podpisał nowelizację.
A czym się kierujecie wymyślając akcje?
Przed podjęciem działań zadajemy sobie kilka pytań. Po pierwsze, czy możemy wpłynąć na tę sprawę. Po drugie, czy możemy wnieść coś nowego poza tym, co robią w danym temacie inne organizacje, z którymi nie chcemy konkurować, a wspierać je lub uzupełniać. Po trzecie, czy jest to sprawa, która wpisuje się w nasze statutowe wartości. I po czwarte, najważniejsze, czy to jest ważne dla naszych odbiorców. Żeby to zweryfikować zdarza nam się wysyłać maile do losowo wybranej grupy 10 tys. osób z pytaniem, czy to jest dla nich istotny temat i czy powinniśmy wystartować z kampanią. Mają do wybory odpowiedzi: tak, nie, nie wiem. Na podstawie takich krótkich ankiet zdarza nam się podejmować decyzje. To sprawia, że obywatele, czyli aktywiści i aktywistki Akcji mają realny wpływ na to czym się zajmujemy.
Mają też wgląd w zarobki osób zatrudnionych w Akcji Demokracji.
Nasze płace ujawniamy dlatego, że to ludzie zrzucają się, między innymi, na nasze pensje. Przejrzystość buduje zaufanie między nami a tymi 260 tysiącami osób, które tak naprawdę tworzą Akcję Demokrację biorąc udział w naszych działaniach. W zeszłym roku ponad 50 proc. naszego finansowania było pokryte z indywidualnych wpłat. Średnia wartość darowizny wynosi 30 złotych. W przyszłości zakładamy, że całkowicie uniezależnimy się od pieniędzy grantodawców. Szczęśliwie się składa, że te pieniądze, które pozyskaliśmy do tej pory, w żaden sposób nie wiążą nam rąk.
Zna pani organizacje, które utrzymują się długoterminowo wyłącznie z darowizn od indywidualnych osób?
Tak, część organizacji, na których się wzorowaliśmy utrzymuje się w ten sposób. Mieliśmy obawy, że taki model finansowania może nie przekładać się na Polskę, w której filantropia nie jest tak rozpowszechniona, ale pierwsze półtora roku funkcjonowania Akcji Demokracji pokazały, że nasze obawy były nieuzasadnione. Stopniowo zwiększamy procent budżetu z indywidualnych wpłat. Pokazujemy ludziom, że jesteśmy wiarygodną organizacją, robimy sensowne rzeczy, można nam zaufać i dobrze wydamy ich pieniądze. Potrzebujemy czasu, żeby zdobyć zaufanie ludzi.