Dziedzic: nikt nigdy nawet nie próbował mnie werbować
Nikt nigdy nawet nie próbował mnie werbować - napisała w oświadczeniu Irena Dziedzic, której nazwisko - jako osoby współpracującej z SB - wymieniono w czwartkowej "Misji Specjalnej".
W programie TVP "Misja Specjalna" podano, że prezenterka telewizyjna Irena Dziedzic w latach 50. była zarejestrowana przez SB pod pseudonimem "Marlena". "Nigdy nikt nawet nie próbował mnie werbować (..) co było i jest do udowodnienia, ale przed odpowiednią instancją" - napisała w oświadczeniu zamieszczonym na swojej stronie internetowej Irena Dziedzic.
Dziedzic zaznaczyła, że kiedy w felietonie radiowym chciała odnieść się do publikacji "Newsweeka", "zdjęto felieton i w trakcie obowiązywania umowy natychmiast wyrzucono z radia".
Chodzi o czerwcowy artykuł "Newsweeka" o lustracji dziennikarzy. W nim po raz pierwszy pojawiło się m.in. nazwisko Ireny Dziedzic w kontekście współpracy ze służbami specjalnymi PRL.
"Takich szybkich wykonawców ma radio, bo cóż może wiedzieć to pokolenie, oprócz tego, że opłaca się być wynajętym" - napisała Dziedzic, która związana była z publicznym radiem w latach 2002- 2006.
"Wszyscy pozostali (których nazwiska wymieniono w "Misji specjalnej") mogą się bronić i bronią na łamach albo antenach, w których działają" - napisała Dziedzic.
Podczas czwartkowej "Misji Specjalnej" w TVP1 podano kilka nazwisk dziennikarzy, którzy mieli być tajnymi współpracownikami SB bądź wywiadu wojskowego. Oprócz nazwiska Dziedzic wymieniono: Krzysztofa Teodora Toeplitza, Daniela Passenta, Andrzeja Drawicza, Andrzeja Nierychły, Wojciecha Giełżyńskiego.
Toeplitz i Passent zaprzeczyli, jakoby byli agentami. Zaprzeczył temu też Nierychło. Z kolei Giełżyński przyznał, że rzeczywiście na przełomie lat 50. i 60. był szantażowany i zgodził się m.in. na pisanie sprawozdań z zagranicznych wyjazdów.