Działacz PiS przebrał się za penisa - Palikot się wściekł
Michał Rachoń przeszedł do historii. Dzięki niemu po wpisaniu w Google nazwiska Putin pojawia się premier Rosji na polowaniu na tygrysy, podczas łowienia ryb w Bajkale i wielki członek z napisem "Putin". Za jego happening wściekł się Janusz Palikot, który uznaje, że ma wyłączność na używanie penisa w polityce.
13.09.2009 | aktual.: 12.10.2009 15:28
Michał Rachoń, prywatnie bratanek Janusza Rachonia, senatora Platformy Obywatelskiej i byłego rektora Politechniki Gdańskiej, do niedawna był "firmową" twarzą sopockiego PiS. Bez znaczenia było, że nie mieszka w tym mieście, tylko w Warszawie. Tam pracuje jako dyrektor komunikacyjny w firmie reklamowej. Teraz na wspomnienie jego nazwiska na twarzach jego partyjnych kolegów pojawia się wstydliwy rumieniec. Rachoń nie jest już twarzą PiS, kojarzy się ze zgoła inną częścią ciała.
A było to tak. Kiedy 1 września wczesnym popołudniem premier Federacji Rosyjskiej Władimir Putin rozpoczął oczekiwane z niepokojem przemówienie na Westerplatte, agencje podały wiadomość, że przed Grand Hotelem, gdzie kwaterował rosyjski gość, doszło do incydentu. Pojawił się tam osobnik przebrany za penisa, w którym rozpoznano działacza PiS krzyczącego: "Putin morderca". W sprawę wmieszały się służby porządkowe, zaniepokojone, bo gdzieś obok z hukiem pękł balon niesiony przez towarzyszącego Rachoniowi kolegę.
Rachoń sam siebie nazywa wywrotowcem. Po happeningu z Putinem i penisem przyznał na blogu, że go trochę poniosło. Tłumaczył, że miało być inaczej. Bo penis nie miał chodzić, tylko latać. Ale nie udało się napełnić helem odpowiednio dużego balonu, by go uniósł. Więc on sam musiał wejść w to penisowe ubranko i jeszcze trzymać na barkach dziewczynę, żeby urządzenie manifestacyjne prezentowało się na sztywno.
Anatomiczna manifestacja miała wedle Rachonia być odpowiedzią na podobną akcję, jaką agenci Putina przeprowadzili w ubiegłym roku wobec opozycyjnego kandydata na prezydenta, byłego szachowego mistrza Garriego Kasparowa. Na jego konferencji pojawił się wówczas zdalnie sterowany model helikoptera z przyczepionym wibratorem.
Być twardym, nie miękkim
Po tej historii Sopot podzielił się na tych, którzy są wstrząśnięci i zmieszani, i na tych, którzy są ubawieni tym wydarzeniem. Zwłaszcza przeciwnicy polityczni PiS zacierają ręce i układają już hasła w stylu: 3xP, czyli PiS, Putin i penis. Albo: kogo wystawi PiS na prezydenta w mieście? Może penisa? W internecie pojawiają się wierszyki: ma Kraków lajkonika, kolędnicy turonia, Wąchock sołtysa, a Sopot Rachonia. Albo wpisy już dużo mniej przyjazne jak: "Pisiorek przebrał się w strój organizacyjny".
Do Rachonia napisał mail nawet Janusz Palikot. Opublikował go jeden z tabloidów. Poseł PO, który niegdyś wsławił się wymachiwaniem wibratorem na konferencji prasowej, pouczył młodego działacza PiS, że jest jedynym, który ma prawo używać penisa w celach politycznych. A happening Rachonia jest żałosnym plagiatem jego osiągnięć.
- Jeśli chcesz Pan zrobić karierę w polityce, musisz Pan zapamiętać moje słowa... Otóż panie Rachoń, żeby robić za członka, trzeba być twardym, a nie miękkim. A Pan jesteś cienias i mięczak. I dlatego jako penis jesteś Pan zupełnie niewiarygodny. Nie to co ja. Więc do nauki młody działaczu. Może cię wtedy prezes doceni.
Michał Rachoń kontruje na dzień dobry. - Ale dlaczego mamy rozmawiać o penisie, a nie o Putinie?
Woli więc mówić o trudnej polityce polsko-rosyjskiej. A mówić potrafi. Nie potrafi jednak ocenić, ile na tej ostatniej akcji zyskał, a ile stracił. Wie, że poniósł wizerunkowe straty. Ale z drugiej strony uważa, że udało mu się przeprowadzić akcję, która na długo zostanie w pamięci. I to na całym świecie. Tego jest pewien. Dla niego nie jest istotne, czy Putin o tej jego manifestacji wiedział, czy nie. Wystarczy mu, że jak się wpisze nazwisko premiera Rosji w Google, to widać nie tylko Putina strzelającego do tygrysa czy łowiącego ryby w Bajkale, ale też fotografię wielkiego sztucznego penisa z napisem "Putin".
Rachoń burzy się na podciąganie tej akcji pod PiS. Jest członkiem tej partii, owszem. Ale to była inicjatywa całkiem prywatna. Jego i kolegów, którzy do Prawa i Sprawiedliwości nie należą. Poinformował jednak o niej wcześniej wszystkich przełożonych w hierarchii partyjnej. Kary się nie boi. Podjął ryzyko i tyle. - Moja partia jest sroga, ale sprawiedliwa - kończy.
Zawiedziony żołnierz
Rachoń już wcześniej dał się w Sopocie zapamiętać. To on najgłośniej domagał się odwołania Jacka Karnowskiego, kiedy Sławomir Julke zarzucił prezydentowi Sopotu składanie propozycji korupcyjnych. I kiedy pod sopockim ratuszem stali Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski i Arkadiusz Mularczyk, Rachoń biegał między nimi, podając megafon temu, który akurat zabierał głos. Urzędnicy sopockiego magistratu pamiętają, jak w tamtym czasie zaglądał do ratusza z kamerą lub aparatem fotograficznym, próbując przyłapać "układ sopocki" na gorącym uczynku.
Dla młodych działaczy z PO, Rachoń jest człowiekiem bez politycznego kręgosłupa. Przypominają, że wcześniej próbował się przykleić do Platformy. Pracował też u Ryszarda Krauzego przy organizacji turniejów tenisowych. A potem, już w szeregach PiS, walczył z układem, do którego Jarosław Kaczyński zaliczył tego właśnie Krauzego.
Największy awans osiągnął za czasów premierowania Jarosława Kaczyńskiego. Po dymisji Ludwika Dorna został rzecznikiem prasowym jego następcy w MSWiA Janusza Kaczmarka.
Kaczmarek wspomina, że był pod wrażeniem jego kreatywności. Jedyna rzecz, jaką uznał za naganną, to zbyt długie włosy Rachonia. Myślał, że kiedy zaproponuje ścięcie, usłyszy protest. Ale nie. Postrzyżyny odbyły się bez szemrania.
Po dymisji Kaczmarka, Rachoń natychmiast odciął się od swojego byłego już szefa. Napisał na blogu: "Co ma zrobić żołnierz, którego zawiódł generał?" Były minister odpisał mu wtedy: "Strzelić sobie w łeb, jeśli jest człowiekiem honoru".
Dzisiaj Kaczmarek mówi, że ze zdumieniem obserwuje, jak polityka zdominowała myślenie Rachonia. - Po ostatnim happeningu bardziej pasuje do partii krasnali, niż do poważnego ugrupowania - komentuje.
Ktoś musiał to wziąć na barki
Michałowi Rachoniowi w tej akcji i w wielu innych wcześniej towarzyszył Jakub Świderski. W Sopocie są niemal nierozłączni. Złączeni jedną ideą, zwaną dzisiaj parciem na szkło. Chociaż oni twierdzą, że z tym parciem to nieprawda.
Świderski działał trochę inaczej. Najpierw był radnym sopockim z PO. Ale usunięto go z partii, oficjalnie za niepłacenie składek, a nieoficjalnie za to, że "nie można było się z nim dogadać". Teraz niektórzy mówią, że chciałby się przykleić do PiS. Ale i wśród działaczy tej partii uchodzi za nieobliczalnego. To człowiek o anarchistycznym zacięciu. Palił kukły Andrzeja Leppera. Lubi się przykuwać do krzeseł ku chwale ojczyzny, a konkretnie w obronie kina Polonia. Walczy z płotami na terenie studenckiego kampusu.
Świderski na sugestię, że wszystko, co robi, idzie na konto sopockiego PiS, odpowiada: - To co zrobić? Iść z tym do sądu? Uważa, że to nie on przykleił się do PiS, tylko PiS do niego. Z Michałem Rachoniem happeningi organizują już wspólnie od dziesięciu lat. Ten z Putinem też był ich wspólny. - Partia nie ma tu nic do rzeczy - twierdzi.
Zresztą za pół roku już nikt nie będzie o tym pamiętać. A Rachoń zrobił, jego zdaniem, to, co inni w jego partii by chcieli, tylko nie mieli odwagi. - Więc jak można byłoby go za coś takiego karać? - dziwi się głośno Świderski.
Wiedział, że muszą coś zrobić, żeby zaprotestować przeciwko Putinowi. Wcześniej wyczuwał taki zawód w Trójmieście, że do Polski przyjeżdża rosyjski przywódca i nikt nic nie robi. Więc wziął ten problem z Michałem na swoje barki.
Po co mu happeningi? To się nieco wyjaśnia, kiedy pytam o to, gdzie pracuje. - Nie pracuje - odpowiada. Studiuje i przygotowuje pracę doktorską. - Te happeningi to łączenie idei z czymś pożytecznym - mówi. Bo z jednej strony jest walka, a z drugiej zbiera materiały do doktoratu. Na ulicy? A jakże. Bada reakcje ludzi i dziennikarzy na pewne zjawiska - kończy.
Sopocka specyfika
Jeden z sopockich działaczy PO twierdzi, że nie ma sopockiego PiS. Jest Rachoń, a potem długo, długo nic. Jak trzeba zadymy, przypomnienia, że sopocki PiS żyje, to wkracza Rachoń i wszystkim kręci. A Rachoniem kręci góra. Co do góry, to zdania są podzielone. Dla jednych to europoseł Jacek Kurski, dla innych poseł Zbigniew Kozak. Pojawia się też nazwisko byłej europoseł Hanny Foltyn-Kubickiej. To w jej biurze znajdowała się siedziba sopockiego PiS. Teraz to lokum stracili. I są bezdomni na razie.
Pełnomocnikiem PiS w Sopocie jest Aleksandra Jankowska, która mieszka w Gdyni. Nie ma zadatków na trybuna ludowego. Na jednej z ubiegłorocznych konferencji prasowych, podczas gorącego lata walki z "sopockim układem", to Rachoń podrzucał jej głośno pytania, niczym koła ratunkowe. Dzisiaj ona o tym happeningu z Putinem i penisem mówi: Idiotyczny wybryk. Będzie się za nim ciągnąć jeszcze długo.
Jankowska opowiada, że przeżyła szok. Była na wakacjach i przyjechała już po 1 września. Z mediów dowiedziała się o tej akcji partyjnego kolegi. - To błąd osoby, która się uważa za dobrego PR-owca - powtarza.
Ale już po chwili tłumaczy, że mamy takie czasy - jak ktoś macha wibratorem albo przebiera się za penisa, to media go wtedy zauważą.
Ryszarda Wojciechowska
Polecamy w wydaniu internetowym www.polskatimes/Sopot: Krajobraz w sopockim PiS-ie po ... wielkim penisie