Dyrektor Trójki: J.Kaczyński rano nie udziela wywiadów
Jarosław Kaczyński nie może liczyć na specjalne względy w Trójce. Jest traktowany jak wszyscy pozostali goście. Nie funkcjonuje rano, dlatego nie przyjechał do radia. W świecie dziennikarskim wszyscy wiedzą, że w godzinach porannych prezes PiS nie udziela wywiadów - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dyrektor Programu Trzeciego Polskiego Radia Krzysztof Skowroński.
W ubiegły piątek "Gazeta Wyborcza" w artykule "Jedzie Trójka do prezesa" zarzuciła Skowrońskiemu uległość wobec prezesa PiS. Nazwała go "ostatnim dyrektorem w publicznym radiu z PiS-owskiego nadania", który "zgodził się przyjechać do Jarosława Kaczyńskiego, by nagrać z nim wywiad", zamiast odbyć rozmowę na żywo w siedzibie Trójki. "Prezes Kaczyński może go uważać za rozmówcę 'bezpiecznego', który nie zada niewygodnych pytań" - mogliśmy przeczytać w tekście.
WP: Joanna Stanisławska:Czy Jarosław Kaczyński może liczyć na szczególne względy w Trójce?
Krzysztof Skowroński: Nie. Jest traktowany jak wszyscy pozostali goście.
WP:
Dlaczego więc, jak pozostali goście, nie przyjechał do radia?
- Dlatego, że Jarosław Kaczyński nie funkcjonuje rano. W świecie dziennikarskim wszyscy wiedzą, że w godzinach porannych prezes PiS nie udziela wywiadów. Nie jest w tym odosobniony, do grona osób, które nie lubią rannych występów należeli także m.in. Zyta Gilowska czy Adam Michnik. Nie ulega wątpliwości jednak, że to ludzie, o których się zabiega, którzy mają coś do powiedzenia. Posiadanie ich głosów w radiu jest czymś ważnym i istotnym, a szczególnie w radiu publicznym, do którego dostęp powinni mieć wszyscy. W ich wypadku można pójść na pewne ustępstwa. Ci rozmówcy stawiają sprawę jasno, albo przyjeżdżasz do mnie i mnie nagrywasz, albo nie masz wywiadu.
WP: Jak często zdarza się Panu wyjeżdżać i nagrywać rozmowy do "Salonu Politycznego”?
- Raz na 5-6 tygodni, w zależności od tego, co się dzieje. To się zdarza rzadko, bo ja nienawidzę nagrywać wywiadów. Uważam, że powinny być na żywo, bo tylko takie wywiady mają temperaturę. Rozmowy, które są nagrywane zawsze są gorsze, bo człowiek ma inny poziom koncentracji, dziennikarz i jego gość mają świadomość, że mogą się pomylić, a ich błąd się potem poprawi.
WP:
Kogo Pan nagrywał ostatnio?
- Rozmowy nie na żywo, jakie robiłem ostatnio, to wywiady z prezydentem Czech Vaclavem Klausem i z Dalajlamą.
WP:
Do kogo, by Pan jeszcze pojechał?
- Do Adama Michnika, Donalda Tuska, tyle tylko, że premier występuje rano, nie ma z tym żadnego problemu. Pojechałbym do rozmaitych osób, jeżeli bym uznał, że wywiad jest ważny. Jeżeli z jakichś powodów, ktoś nie mógłby przyjść rano, też bym pojechał. Warunkiem jest umowa, że robimy tzw. wywiad live to tape, czyli taki, w którego treść druga strona nie może ingerować, nic nie może z niego wyciąć. W Radiu Zet zaczęliśmy robić wywiady na żywo, po to by politycy nie mieli prawa autoryzacji, żeby obywatele mogli dowiedzieć się, co naprawdę myślą ich przedstawiciele, żeby nie było żadnych skreśleń. Do tej zasady stosuję się również, kiedy nagrywam rozmowy w Trójce.
WP:
Czyli w wywiadzie z Jarosławem Kaczyńskim nie było żadnego montażu?
- Trochę go skróciliśmy, bo był za długi. Ale to nie była ingerencja ze strony kogokolwiek z zewnątrz, tylko nasza wewnętrzna decyzja.
WP: Czy nie obawia się Pan, że teraz wszyscy przywódcy głównych partii politycznych, będą żądać żeby do nich przyjeżdżać i ich również nagrywać? Czy gdyby Grzegorz Napieralski o to prosił, przyjechałby Pan?
- A dlaczego miałby o to prosić, nigdy tego nie robił. Natomiast niechęć Jarosława Kaczyńskiego do porannych rozmów, o której mówiłem, jest znana wszystkim dziennikarzom od 1991 roku.
WP:
Długo się Pan starał o wywiad z Jarosławem Kaczyńskim?
- Kilka miesięcy. W połowie grudnia dostałem odpowiedź, że prezes się zgadza na wywiad. Termin został ustalony na środę 8 stycznia na godzinę 19. Zaproponowałem, by Jarosław Kaczyński przyjechał do siedziby Trójki. Nie zgodził się, nie miałem już czasu szukać zastępstwa, więc przystałem na jego warunki.
WP: Pan tak długo czekał na wywiad, a dla „Sygnałów Dnia” Jarosława Kaczyńskiego nagrywano raz na tydzień, raz na dwa tygodnie. Taka tradycja utarła się za czasów, kiedy był premierem i trwała, aż do objęcia funkcji dyrektora Jedynki przez Wincentego Pipkę. Wiedział Pan, że nowy szef Jedynki zażądał wywiadów na żywo?
- Nie wiedziałem o tej sytuacji. Myśliwiecka 3/5/7 (gdzie mieści się siedziba radiowej Trójki - przyp. red.) to oddzielna planeta i my z tej oddzielności korzystamy. Nie mam bezpośredniego telefonu do siedziby PiS, nie jeżdżę na narady i nie wiem jak to wszystko wygląda. W każdym razie mój wywiad z zakazem dyrektora Jedynki nie miał żadnego związku. WP: Czy to prawda, że w Polskim Radiu obowiązuje lista polityków, z którymi się nie rozmawia? Czy w Trójce jest taka lista?
- Nie słyszałem o takiej liście.
WP:
A dlaczego w przeglądzie prasy w Trójce stale pojawia się „Nasz Dziennik”?
- A co w tym dziwnego? To normalna gazeta. W TOK FM też się robi przeglądy prasy z „Naszego Dziennika”.
WP: W czerwcu 2002 roku na czacie Wirtualnej Polski mówił Pan, że „media publiczne są coraz bardziej instrumentem, a nie środkiem przekazywania wiarygodnych informacji i to może zaszkodzić polskiej demokracji”. Czy coś się zmieniło w tej kwestii?
- Bardzo wiele. Wówczas był zupełnie inny kontekst, to było tuż przed aferą Rywina, kiedy media publiczne były zawłaszczone. Teraz nie są zawłaszczone, w Programie Trzecim ze szczególną siłą to widać. Trójka, którą reprezentuję, nie jest niczyim instrumentem. Jest najbardziej wolnym środkiem masowego przekazu, jaki można sobie wyobrazić. Jest wolna od wszelkiego wpływu politycznego. Każdy uważny obserwator tego, co się dzieje w Trójce, niezależnie od tego, czy jest z PO, z PiS-u, czy z jakiejkolwiek innej drużyny, stwierdzi, że jest radiem obiektywnym, z dystansem relacjonującym to, co się dzieje w polityce i nie jest zaangażowana po żadnej stronie.
WP: Jeden z publicystów prowadzących bloga w ramach Salonu24 napisał, że największą zasługą PiS nie jest wcale utworzenie CBA, raportu z WSI czy wyautowanie ze sceny politycznej LPR i Samoobrony, ale obsadzenie Pana na stanowisku dyrektora Trójki, bo przywrócił jej Pan dawny charakter. To dla Pana komplement czy raczej przytyk?
- Nie wiem czy moją obecność w Trójce należałoby rozpatrywać w kategoriach sukcesu PiS, ale faktem jest, że Program Trzeci odbudował swoją potęgę przez dwa i pół roku mojego urzędowania. Trójka stała się radiem nowoczesnym i misyjnym jednocześnie. Pokazaliśmy, że media publiczne mogą funkcjonować w sposób pozytywny. Przygotowujemy programy z ośmiu największych światowych uniwersytetów, współpracujemy z ASP, z teatrem Krzysztofa Warlikowskiego. Trójka otworzyła się na świat, nie drży o swoje miejsce na rynku. Przez te ponad dwa lata udało się osiągnąć bardzo wiele, udowadniając jednocześnie, że radia nie trzeba budować zgodnie ze strategią planistów, zastanawiać się nad targetem, pozycjonować, tylko można je wyzwolić i takie wyzwolone radio ma swoje miejsce, a liczba jego słuchaczy rośnie.
WP:
Trójka nie musi się ścigać się z komercyjnymi stacjami.
- Nie musimy się przejmować czy mamy piosenkę, którą wszyscy pokochają. Trójka jest słoniem, nie jest takim zwierzęciem, które się ściga, ale takim, które wszyscy mogą dostrzec z daleka.
WP: Weekend przyniósł odwołanie prezesów Krzysztofa Czabańskiego i Jerzego Targalskiego. Zaskoczyły Pana te zmiany?
- Zaskoczyć nie mogły, bo prezesi przez ostatnie miesiące byli zawieszeni. Nie wiem jednak, co te zmiany przyniosą. Prezesowi Czabańskiemu jestem wdzięczny za to, że stworzył mi warunki do tworzenia najlepszego radia w Polsce. Uwierzył, że siła radia publicznego może leżeć w tym, że jest to radio otwarte, pełne wyobraźni.
WP: Prezesowi Czabańskiemu zarzuca się, że przeprowadził czystki polityczne w Polskim Radiu.
- Publiczne radio i telewizja to ciężkie, biurokratyczne machiny, które trzeba było odkurzyć. Kiedy Czabański zaczął coś zmieniać, od razu przypięto mu łatkę, że robi czystki polityczne. A on tylko podjął próbę unowocześnienia Polskiego Radia.
WP: A podobały się Panu obraźliwe wypowiedzi prezesa Targalskiego pod adresem Marii Szabłowskiej, czy wypowiedź dotycząca popularności Tadeusza Sznuka o tym, że "jak się puści w obozie koncentracyjnym miły głos, to też ludzie się z nim zżyją"?
- Nie powinien był się w ten sposób wypowiadać, jeśli rzeczywiście tak powiedział. Człowiek na pewnym stanowisku musi się czasem ugryźć w język, nie może obrażać innych. To spawa oczywista. WP: Czy to prawda, że prezes Czabański, zanim został zawieszony, zmienił Panu umowę o pracę i w świetle tych zmian należy się Panu 100 tys. zł odprawy z okresem wypowiedzenia 9 miesięcy?
- Kiedy przyszedłem do Trójki, warunki finansowe, jakie mi zaproponowano były dokładnie takie same, jak mojego poprzednika. Okres wypowiedzenia trwał 6 miesięcy bez obowiązku świadczenia pracy. To ja domagałem się dziewięciomiesięcznego okresu wypowiedzenia.
WP: Jak Pan ocenia zmiany w zarządzie TVP? Bronisław Wildstein pytany o odwołanie prezesa Urbańskiego powiedział, że nic z tych rozgrywek nie rozumie, nie zna ich kulis. Pan je rozumie?
- To jest koniec pewnej epoki w mediach publicznych. To wewnętrzne porachunki w ramach byłej koalicji rządzącej, co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
WP:
Kto powinien zostać prezesem TVP?
- Powinna nim zostać osoba przyzwoita, ktoś, kto chce tworzyć, a nie walczyć. Niestety w mediach publicznych częściej chodzi właśnie o walkę niż o twórczość. Ponadto prezes TVP nie powinien się bać misji, tak jak nie boimy się jej w Trójce.
WP:
Jak Pan rozumie misję publiczną?
- Najlepszą definicją misji publicznej jest otwartość na to, co się dzieje wokół i umiejętność rozmawiania o tym.
WP: Władzę w mediach publicznych przejęły Samoobrona i LPR. Co przyniosą te zmiany?
- Te zmiany pokazują, że nadchodzi czas nowego rozdania, nowej ustawy o mediach publicznych, nowych wyborów rad nadzorczych i zarządów. Byłoby dobrze, gdyby się to dokonało nie przeciw komuś, ale za zgodą wszystkich. Chciałbym wierzyć, że politycy pójdą po rozum do głowy i stwierdzą, że media publiczne są wartością dla demokracji, dla Polski, i że należy je odpolitycznić. Szansa na to leży w samoograniczeniu się polityków, bo bez tego prawo będą traktować jak fikcję, mogą dowolnie wszystko zapisać, a zrobić i tak inaczej. Jeżeli powiedzą sobie: dobrze, od tej chwili jesteśmy kulturalni, chcemy stworzyć silne, niezależne media publiczne - wówczas będzie to punkt wyjścia do zmian.
WP: Myśli Pan, że przy okazji prac nad ustawą medialną dojdzie do takiej zmiany świadomości polityków?
- Myślę, że nie. To będzie porozumienie między Platformą, PSL a SLD. Wahadło wychyli się w drugą stronę, wracając do stanu, który był jeszcze gorszy niż obecny.
WP:
To jak należałoby zreformować media publiczne?
- W zgodzie, przy porozumieniu wszystkich sił politycznych. Reforma mediów publicznych wymaga od polityków dorosłości, odejścia od własnych interesów. Muszą usiąść przy stole i normalnie ze sobą pogadać, a tematem ich rozmowy powinny media publiczne, a nie podział stołków. Niestety już dziś wiadomo, że pod kurtyną rozmów o nowej ustawie medialnej jest druga rozmowa o posadach. Jeżeli ta druga rozmowa okaże się ważniejsza, za 3-4 lata przyjdzie nowa zmiana do publicznego radia i telewizji i narzuci swoją dominację. A tymczasem zawłaszczanie mediów publicznych nie przekłada się na popularność partii, czy na wynik wyborów. SLD miał 100% dominacji w mediach, a przegrał wybory, o PiS-ie mówiło się, że dominował - też przegrał, Platforma dominacji nie ma, a ma 60% poparcia. To wszystko jest bardzo szkodliwe dla mediów, w takich warunkach nie można nic budować.
WP: Jak Pan ocenia propozycje zmian w ustawie medialnej, np. w kwestii abonamentu? Platforma chce jego zniesienia do 2010 roku. Czy utworzenie w jego miejsce Funduszu Zadań Publicznych, który zasilany byłby wpływami budżetowymi z podatku VAT od działalności medialnej, to dobry pomysł?
- Jestem zwolennikiem abonamentu. Nic tak nie stanowi o sile mediów publicznych, jak abonament. Warto zapłacić te kilkadziesiąt złotych rocznie, żeby mieć dostęp do informacji najwyższej jakości. Tworzenie dodatkowych ciał urzędniczych w postaci funduszu zablokuje media publiczne. Już jedna biurokracja, czyli KRRiT wystarczy. Media potrzebują wolności. To wszystko może skończyć się wielką katastrofą. Szkoda mi publicznych mediów, szkoda mi Trójki.
WP:
Z publiczną telewizją jest jeszcze gorzej.
- TVP jest ciężko rannym wielorybem, który od dawna nie znajduje sobie miejsca, własnej formuły. Błędem jest też, że nie buduje swojego środowiska dziennikarskiego. Telewizja publiczna powinna otworzyć swoje podwoje dla młodych ludzi, po to, by ich kształcić. Te młode kadry powinny potem mieć możliwość pracy w komercyjnych mediach, ale nagrodą dla nich powinien być powrót do telewizji publicznej. „Wiadomości” powinny być najbardziej prestiżowym miejscem dla reportera, a publicystyka w TVP - dla dziennikarza. Tymczasem dzisiaj młodzi ludzie wolą pracować w TVN, Polsacie, byle ominąć media publiczne, boją się, że TVP są non-stop zmiany, że ktoś im narzuci w materiale swoją linię polityczną. To wszystko trzeba zmienić.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska