Dyrektor szpitala twierdzi, że lekarze nie chcą dyżurów za 2400 zł. Wiemy dlaczego
Dyrektor szpitala w Międzylesiu dr Jarosław Rosłon powiedział, że lekarze nie chcą pracować, mimo że proponuje im 100 złotych za godzinę dyżurowania. Medycy wyjaśnili nam, czemu odrzucają tę propozycję. - Na Izbie Przyjęć jest tylko jeden lekarz, na którego w trakcie dyżuru czeka nawet 200 pacjentów. Pełniłam taki dyżur, kilku pacjentów do reanimacji na raz. Gdyby nie pomoc pielęgniarek i anestezjologa z innego oddziału, jeden z nich by zmarł... Ja nie chcę mieć na sumieniu życia pacjentów, niezależnie od pieniędzy - mówi Małgorzata*, lekarka pracująca w szpitalu.
16.10.2017 | aktual.: 28.05.2018 14:53
Dr Jarosław Rosłon narzeka na brak lekarzy w międzyleskim szpitalu. Dlatego zdecydował się zaproponować wysokie stawki za dyżury, jak powiedział w RMF proponuje lekarzom nawet 100 złotych za godzinę dyżuru. W kontekście protestu głodowego medyków, którego jednym z celów jest podwyższenie płac lekarzom rezydentom, taka płaca wydaje się być propozycją nie do odrzucenia. A jednak lekarze nie chcą tej pracy.
- Skoro dyrektor skupił się na proponowanej stawce, to ja też od niej zacznę. Od tych 100 złotych trzeba odliczyć podatki, składki na ubezpiecznie. Wychodzi około 55 złotych. Do tego, stawka dotyczy tylko dyżurów na Izbie Przyjęć, na oddziale wynosi kilkanaście złotych. Co więcej, wyższą stawkę można otrzymać tylko, jeśli pracuje się powyżej 48 godzin tygodniowo - wylicza Małgorzata, lekarka związana ze szpitalem w Międzylesiu. Podkreśla też: - Poza tym jeśli przyjdzie się na dyżur to albo trzeba się liczyć z tym, że zostaną mu odjęte od pensji pieniądze za nieobecność kolejnego dnia, bo niby lekarz musi zejść po dyżurze, ale z drugiej strony opuszcza dzień pracy.
Małgorzata podkreśla, że kwestią kluczową są nie pieniądze, a zdrowie pacjentów. I samych lekarzy, dla których wspomniane dyżury są równoznaczne ze stanem fizycznego wyczerpania. - Na Izbie Przyjęć jest tylko jeden lekarz, na którego w trakcie dyżuru czeka nawet 200 pacjentów. Pełniłam taki dyżur, kilku pacjentów do reanimacji na raz. Gdyby nie pomoc pielęgniarek i anestezjologa z innego oddziału, jeden z nich by zmarł... Ja nie chcę mieć na sumieniu życia pacjentów, niezależnie od pieniędzy - wyjaśnia w rozmowie z WP.
Lekarka mówi też, że w szpitalu jest problem ze specjalistami. Przykładowo: radiolog kończy pracę o 14:00, jeśli pacjenci pojawiają się po tej godzinie to nie ma szans, żeby mieli wykonane USG. Podobnie ortopeda - od 14:30 nie ma go w szpitalu, jeżeli potrzebne są bardziej zaawansowane badania czy zabiegi pacjenci są odsyłani do innych szpitali. - Warunki do pracy są trudne. Ludzie nie chcą się tam zatrudniać, albo odchodzą po niedługim czasie - podkreśla Małgorzata.
Rezydenci pokazują zarobki
Do słów dyrektora Rosłonia odnieśli się też protestujący rezydenci, bo to w ich kontekście padła jego wypowiedź. Na swojej stronie na Facebooku wrzucili zdjęcia pasków, jednego z rezydentów dyżurującego w międzyleskim szpitalu. Wynika z nich, że za godzinę pracy rezydent otrzymuje 19 złotych. To kwota daleko odbiegająca od tej przedstawionej przez dr Rosłonia.
Podobnie, jak pani Małgorzata, rezydenci podkreślają, że w ich proteście chodzi przede wszystkim o warunki pracy i braki kadrowe, przez co cierpią ludzie, korzystający z usług szpitali. Rozwiązanie tych kwestii pozwoliłoby lekarzom na sprawniejszą pracę, co równa się lepszej opiece nad pacjentami. I zmniejsza ryzyko utraty zdrowia przez samych lekarzy, którzy są chronicznie przemęczeni.
* Imię lekarki zostało zmienione na jej prośbę.