Dym u strażaków
Firma będąca od lat jedynym dostawcą wozów drabiniastych dla straży pożarnej masowo zatrudniała strażaków. Cieszy się wyjątkową przychylnością Komendy Głównej Straży Pożarnej, która decyduje o wymaganiach, jakie drabiny mają spełniać, i dofinansowuje ich zakup. Gdy robi się gorąco, strażacy uciekają na emeryturę.
23.03.2005 06:16
Kwiecień 2004. Wydział operacyjny Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Gdańsku zaczyna kontrolę podległej jednostki - komendy miejskiej. Rutynowa sprawa: kontrolerzy mają sprawdzić, jak zostały wypełnione wskazania z wcześniejszych kontroli. Jednak krok po kroku odkrywają serię nieprawidłowości, na przykład złe działanie oprogramowania dla Miejskiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego. Dostrzegają dziwne powiązania kierownictwa gdańskiej komendy miejskiej z firmą sprzedającą to oprogramowanie. Dodatkowo stwierdzają, że sprzęt do ochrony dróg oddechowych jest nieprawidłowo serwisowany. Jego dostawcą była firma Comp Trade, a serwisantem przez nią przeszkolonym strażak, kapitan Adam Dziedzic z komendy miejskiej z pionu kwatermistrzowskiego, odpowiedzialnego za zakupy sprzętu. Tak kontrolerzy wpadli na trop znacznie poważniejszej sprawy. Ustalili, że siostra Dziedzica jest właścicielem firmy Aqua System, która sprzedaje sprzęt straży pożarnej. Sama go nie produkowała, była jedynie przedstawicielem
handlowym firmy Fire Max z Warszawy - potentata na rynku dostaw strażackiego wyposażenia.
Zaczęło się od Gdańska
Kontrolerzy ustalili, że gdańska komenda miejska kupiła za blisko 500 tysięcy złotych od Fire Maksa wóz ratowniczo-gaśniczy. Zdaniem kontrolerów cena była zawyżona o ponad sto tysięcy złotych. Samochód miał być nowy, a jak się okazało, jego przebieg wynosił ponad sześć tysięcy kilometrów. W przetargu na ten zakup obok Fire Maksa wystartowała jeszcze jedna firma - Bocar. Choć przegrała, pieniądze z zamówienia jej nie ominęły. Wzięła udział jako podwykonawca w pracach nad wyposażeniem samochodu. Strażaków, którzy odkryli kulisy gdańskiego przetargu, zaczęła tymczasem spotykać seria przykrych zdarzeń. O wynikach kontroli powiadomili swoich przełożonych - kierownictwo komendy wojewódzkiej. Ci jednak nie poinformowali prokuratury. Co więcej, notatki i raporty kontrolerów przed przesłaniem do Komendy Głównej w Warszawie zostały poważnie okrojone. Protest przeciwko ustaleniom kontrolerów wysłał do straży wiceprezes Fire Maksa, pisząc o pomówieniu i szkalowaniu firmy.
Komendant pomorski Piotr Świeczkowski zaczął organizować spotkania, na których ten protest był odczytywany. Na jego wniosek strażacy, którzy dopatrzyli się nieprawidłowości, zostali pozbawieni stanowisk. 19 listopada 2004 roku ze stanowiska zastępcy komendanta pomorskiego został odwołany młodszy brygadier Andrzej Rószkowski. Powód: utrata zaufania. Stanowiska i wynagrodzenia obniżono też kilku innym. Posadę stracił Piotr Gudalewski pełniący obowiązki naczelnika wydziału operacyjnego dokonującego kontroli oraz Piotr Porożyński, rzecznik prasowy komendanta pomorskiego. Za to komendant Świeczkowski, na którego wniosek odwołano strażaków, otrzymał awans. Został w styczniu 2005 roku zastępcą komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie.
Pod koniec listopada ubiegłego roku zdegradowani złożyli zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa do wydziału walki z korupcją Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Po kilku miesiącach ich podejrzenia potwierdziła prokuratura. Za zakup samochodu gaśniczego od firmy Fire Max prokuratorzy postawili zarzuty byłemu komendantowi miejskiemu w Gdańsku Sławomirowi M., który właśnie zdążył odejść na emeryturę, jego zastępcy Maciejowi M., który od kwietnia 2005 roku też chce być emerytem. Prokuratura zarzuca im niedopełnienie obowiązków i doprowadzenie do złego rozporządzania majątkiem publicznym, za co grozi do ośmiu lat więzienia. Zarzuty postawiono też jednemu z właścicieli, wiceprezesowi Fire Maksa. Gdańscy strażacy wciąż się zastanawiają, dlaczego są tak szykanowani, skoro mieli rację.
Interes na makasa
Firma Fire Max to jeden z największych dostawców specjalistycznych samochodów ratowniczych dla straży pożarnej. Powstała w 1991 roku. Założyli ją ojciec z synem - Andrzej i Marek Jankowscy. Interes rozkwitł w połowie lat 90. Nawiązali współpracę ze znanym producentem samochodów ciężarowych, firmą Iveco. W roku 1998 wygrali przetarg na dostarczenie straży 12 samochodów ratownictwa miejskiego. Zarobione pieniądze zainwestowali w rozwój sieci dealerskiej, by dotrzeć z ofertą do strażackich komend. Skutecznie.
Dealerami i pracownikami firmy zostawali strażacy i ich rodziny. W Gdańsku wspomniany kapitan oraz jego żona i siostra. W Olsztynie przedstawicielem firmy była po prostu komenda wojewódzka straży. W Lublinie - oficer komendy. W Warszawie - żona oficera straży. W Gorzowie Wielkopolskim - naczelnik wydziału operacyjnego komendy. - Ten strażak miał na to zgodę swoich przełożonych. To specjalistyczny sprzęt, musi go sprzedawać ktoś, kto się na tym zna - tłumaczy współwłaściciel firmy Marek Jankowski.
W stolicy dorabiał też w Fire Maksie obecny naczelnik techniki z biura kwatermistrzowskiego Komendy Głównej Straży Pożarnej. To biuro jest szczególnie ważnym miejscem - odpowiada za specyfikacje przetargowe, stanowi serce systemu zamówień sprzętu dla straży. Marek Jankowski z Fire Maksa tłumaczy, że firma nie jest w stanie kontrolować polityki kadrowej swoich przedstawicieli. Wydał już jednak dyspozycję, by nie zatrudniali strażaków, aby nie było żadnych podejrzeń. Podobnie tłumaczy kierownictwo straży, argumentując, że już cofnęło strażakom zgody na dorabianie do pensji w różnych firmach, w tym w Fire Maksie.
Fire Max przez lata oplótł straż pożarną prawdziwą siecią. Jej nitki snują się od małych komend powiatowych aż do Komendy Głównej. Firma, będąc jednym z najbardziej liczących się dostawców sprzętu, dawała strażakom nie tylko okazję dorobienia do pensji. Jest też dużym sponsorem straży pożarnej. W 2001 roku Fire Max miał ponad 20 milionów złotych przychodu, w 2003 roku - około 25 milionów.
Wykaz darowizn odliczanych od dochodu w 2001 roku pokazuje, że firma sponsorowała przedsięwzięcia organizowane przez Komendę Główną, na przykład zawody strażaków w piłce nożnej. Wspierała komendy w Poznaniu, Krakowie czy w Rudzie Śląskiej. A także Ochotniczą Straż Pożarną: zarząd główny, zarząd w Toruniu czy jednostkę w Łaskach. Marek Jankowski tłumaczy się, że strażacy dzwonią do niego i narzekają. A że Fire Max tyle sprzedaje straży, to chętnie ulega ich prośbom.
Fire Max, jak wynika z dokumentacji spółki, jest też udziałowcem spółki Kadimex, która sprzedaje węże pożarnicze i sprzęt pomocniczy, oraz partnerem Comp Trade, firmy wspomnianej przy okazji kontroli w Gdańsku, z którą ma spółkę sprzedającą sprężarki. Ponadto Fire Max ma też mniejszościowe udziały w spółkach prowadzących hotel na Mazurach i sieć knajpek Jazz Bistro.
Drabina sukces
Głównym i najważniejszym przedsięwzięciem Fire Maksa jest sprzedaż wozów z drabiną (to wozy inne niż ten, którego zakup dla gdańskiej komendy bada prokuratura). Autodrabina to jeden z najdroższych pojazdów strażackich - kosztuje 2-2,5 miliona złotych. I jak przyznają sami właściciele firmy, handel ,drabinami" jest najbardziej zyskowny. Średnio Fire Max sprzedaje rocznie dwa, trzy takie wozy. W tym zakresie nie ma konkurencji.
By sprzedać straży jakikolwiek sprzęt, trzeba mieć stosowny certyfikat Centrum Naukowo-Badawczego Ochrony Przeciwpożarowej w Józefowie pod Warszawą. Przejrzeliśmy wykazy aktualnych certyfikatów na różne wozy strażackie. W każdej kategorii było kilka firm. Ale w przypadku wozów drabiniastych jedynymi certyfikowanymi są pojazdy oferowane przez Fire Maksa. Obecnie tylko te ,drabiny" może kupować państwowa straż, choć do niedawna była konkurencja. Certyfikat miały też ,drabiny" produkowane przez niemiecką firmę Metz. - Certyfikat wygasł i postanowiliśmy go nie przedłużać. Obecnie w ogóle zastanawiamy się nad promowaniem oferty firmy Metz - powiedział nam pracownik MSA Auer, przedstawiciel Metza w Polsce. Dlaczego? - Nie chcę na ten temat opowiadać w prasie.
Metz słał odpowiednie pisma z protestami do Komendy Głównej Straży Pożarnej, a także do Urzędu Zamówień Publicznych. Bezskutecznie. - Przez ostatnie dwa lata nie sprzedaliśmy ani jednej ,drabiny" w Polsce, choć startowaliśmy w przetargach i dawaliśmy konkurencyjną cenę. Po prostu specyfikacje przetargów były tak ułożone, że nasz produkt - w przeciwieństwie do konkurencji - nie mógł spełnić wymogów, bo na przykład był po złożeniu o pięć centymetrów za wysoki, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie - mówi przedstawiciel Metza.
Szczególną pozycję Fire Maksa w walce z konkurencją dostrzegli też kontrolerzy NIK, którzy w grudniu 2004 roku zakończyli kontrolę w straży pożarnej. NIK zbadała wydatki 37 komend od stycznia 2001 do czerwca 2003 roku. Kontrolerzy zauważyli, że w przetargu na autodrabinę w Komendzie Miejskiej w Mysłowicach wyjaśnienie specyfikacji warunków zamówienia strażacy wysłali tylko do Fire Maksa, pomijając innych uczestników przetargu. Przetarg wygrał Fire Max.
Komenda komenderuje
Przetargi na „drabiny" organizują wprawdzie poszczególne komendy wojewódzkie, ale w tym przypadku szczególną rolę odgrywa Komenda Główna, zwłaszcza szef jej biura kwatermistrzowskiego Zbigniew Szablewski i komendant główny Teofil Jankowski. Są zresztą dobrymi znajomymi, na co dzień sąsiadami. Mieszkają w tej samej klatce schodowej w bloku na warszawskich Kabatach.
Jankowscy z firmy Fire Max znają się dobrze z komendantem Jankowskim. Ale zbieżność nazwisk jest przypadkowa. Znajomość z komendantem potwierdza Jankowski z Fire Maksa, ale - jak twierdzi - nie ma mowy o żadnej zażyłości.
Teoretycznie to komendy wojewódzkie powinny układać specyfikacje przetargowe. W rzeczywistości robi to - tak jak kiedyś, gdy zakupy były scentralizowane - Komenda Główna. - Komendy wojewódzkie opracowania centrali traktują jak gotowca - tłumaczy nam wysoko postawiony pracownik Komendy Głównej. Potwierdzają to komendanci terenowi, których jednostki będą organizowały zakup „drabiny". - Będę się kierował wytycznymi Komendy Głównej. Skorzystamy też ze specyfikacji przetargowych, jakie były stosowane w innych komendach, które kupowały „drabiny" - przyznaje Henryk Maliczak, zastępca komendanta miejskiego w Lesznie.
- Dowiedziałem się, że aby kupić „drabinę", musi być certyfikat, a tylko jeden pojazd ma certyfikat. Więc niewykluczone, że zwrócę się do Urzędu Zamówień Publicznych o zgodę na odstąpienie od przetargu i na zakup z wolnej ręki - dodaje. Rzeczywiście, przetarg nie ma sensu, gdy jest tylko Fire Max.
Choć zakupów dokonują komendy terenowe, to komendant główny decyduje, kto może sobie pozwolić na nowoczesny wóz. System jest prosty - żadna komenda samodzielnie nie poradziłaby sobie z wydatkiem ponad dwóch milionów na wóz drabiniasty. Ale Komenda Główna może w zakupie pomóc. Dysponuje bowiem na ten cel specjalnym budżetem. Pieniądze pochodzą od Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń, który część pieniędzy ze składek na ubezpieczenie od pożarów przekazuje straży.
Komendom, które kupują "drabiny", komendant główny przyznaje dofinansowanie w wysokości niemal połowy jej kosztu. Potwierdziło nam to kilka komend, do których w tym roku mają trafić nowe „drabiny". We wszystkich tych przetargach Fire Max jest dziś skazany na sukces.
Specyfikacje techniczne do tych przetargów opierają się na opracowaniach Komendy Głównej, a przypomnijmy - w biurze kwatermistrzowskim tej komendy pracuje były pracownik Fire Maksa. Na stronach internetowych Komendy Głównej w informacjach biura kwatermistrzowskiego jako przykład wozu drabiniastego podany jest tylko opis pojazdu oferowanego przez Fire Maksa.
Niewidoczne związki
Zapytaliśmy komendanta Teofila Jankowskiego o system zakupów, kulisy afery w Gdańsku i szczególne wpływy firmy Fire Max. Spotkaliśmy się w siedzibie straży pożarnej w Warszawie. Przestronny gabinet, większy niż pokój niejednego ministra. Gustowne meble z lśniącym orzechowym fornirem. Niski, siwy mężczyzna w ciemnym mundurze strażaka. Komendantem głównym został dzięki SLD, w czasach gdy MSWiA, któremu podlega, rządził tandem Krzysztof Janik i Zbigniew Sobotka.
Prawie się nie odzywa. W odpowiedziach wyręczają go podwładni. Dyrektor biura finansów Jolanta Glińska i naczelnik wydziału zamówień Krzysztof Zieliński przyznają, że choć zakupy od kilku lat są zdecentralizowane, to jednak Komenda Główna jest dysponentem pieniędzy od PZU. Ale jak mówią, taki był wymóg ubezpieczyciela, który chciał mieć jednego partnera zamiast wielu komend. Przyznają, że to biuro kwatermistrzowskie opracowuje wymagania, jakie powinien spełniać sprzęt dla straży, ale zastrzegają, że komendy wojewódzkie, organizując przetargi, mogą coś do tych specyfikacji dopisać.
Jeśli chodzi o skandal gdański (przepłacenia stu tysięcy za samochód), to Teofil Jankowski broni firmy Fire Max. Twierdzi, że wszystko było jasne, oszustwa nie było, strażacy wiedzieli, co kupują. Co innego uważa jednak prokuratura. Na pytanie, dlaczego powołał na swojego zastępcę komendanta pomorskiego Piotra Świeczkowskiego, Jankowski odpowiada krótko: - Bo miał dobrą opinię.
Pytany o firmy dostarczające sprzęt do straży odsyła do publikacji Fundacji Edukacji i Techniki Ratownictwa. To fundacja założona przez cztery osoby prywatne. Zajmuje się szkoleniami pożarniczymi, organizacją konferencji i imprez sportowych, wydawaniem branżowych czasopism. Według statutu trudni się też nabywaniem sprzętu i wyposażaniem straży oraz wspieraniem Centrum Naukowo-Badawczego Ochrony Przeciwpożarowej, które wydaje certyfikaty na sprzęt dla straży. Wśród sponsorów fundacji znajduje się firma Fire Max, a w radzie zasiada sam komendant główny Teofil Jankowski.
Fire Max sponsoruje więc prywatną fundację, w której radzie zasiadają byli komendanci wojewódzcy i byli zastępcy komendanta głównego, a w końcu sam komendant główny - ten zaś decyduje o dofinansowaniu zakupów sprzętu od firmy Fire Max.
Ucieczka na emeryturę
Zakończona przez NIK w grudniu 2004 roku kontrola zamówień publicznych organizowanych w straży pożarnej wykazała, że co czwarte z nich odbyło się z naruszeniem przepisów ustawy. Przyczyną był mało skuteczny system kontroli wewnętrznej i zewnętrznej. NIK uznała za nielegalną praktykę finansowania przez Komendę Główną zamówień publicznych dla komend wojewódzkich i powiatowych. Od stycznia 2001 do czerwca 2003 roku zdaniem NIK jednostki straży wydały z naruszeniem prawa ponad 47 milionów złotych.
Na nasze pytanie, ile wynosi roczny budżet wydatków straży pożarnej na sprzęt, nie umiały odpowiedzieć ani MSWiA, ani Komenda Główna. Teofil Jankowski nie będzie już reformował systemu kontroli i finansowania zakupów. Podobnie jak ostatnio kilku jego kolegów podjął decyzję o odejściu na emeryturę. Nie chciał na ten temat z nami rozmawiać. W komendzie mówi się, że rozstanie nastąpi jeszcze w tym miesiącu.
Nagłe odejścia na emeryturę wyglądają jak ucieczki przed nadchodzącą falą kłopotów i trudnych pytań. Pytań, na które dotychczas nikt nie chciał nawet szukać odpowiedzi. Gdańscy strażacy w przypływie desperacji słali pisma i skargi do samego ministra. Ten jednak pozostał głuchy. Departament kontroli MSWiA odpisywał im, że skargi zostały przesłane do wyjaśnienia do Komendy Głównej Straży Pożarnej. I tak ciągnie się ten strażacki wąż.
Grzegorz Indulski