ŚwiatDwa miliony zabitych - tyle kosztowała ich wolność

Dwa miliony zabitych - tyle kosztowała ich wolność

Ta wolność kosztowała życie dwóch milionów ludzi. Sudańczycy z Południa przelewali za nią krew przez dziesiątki lat. Sudańczycy z Północy przez dekady próbowali jej zapobiec. Teraz jedni i drudzy będą musieli nauczyć się żyć obok siebie. Już nie jako wasale i poddani, lecz równoprawni sąsiedzi. Narodziło się nowe państwo.

Dwa miliony zabitych - tyle kosztowała ich wolność
Źródło zdjęć: © AFP | Phil Moore

11.07.2011 | aktual.: 11.07.2011 16:18

Data 9 lipca przejdzie do historii. Sudan Południowy - a właściwie Republika Południowego Sudanu (RPS) - ogłasza niepodległość. Kolonialne granice, chociaż tak nieadekwatne, zmieniały się do tej pory bardzo rzadko. I nigdy w takich okolicznościach.

Los chrześcijańskiego i animistycznego Południa od dawna był jednym z najważniejszych tematów w Afryce. Rządzący w Chartumie islamiści nie chcieli pozwolić, by południowe tereny - chociaż etnicznie i kulturowo zupełnie różne od arabskiej Północy - stanowiły odrębne państwo. Doprowadziło to do wojny domowej. Trwała ponad 20 lat, kosztowała życie dwóch milionów ludzi i momentami przypominała ludobójstwo.

Konflikt zakończył się dopiero w 2005 roku. Rząd Omara al-Baszira i Sudański Ruch Wyzwolenia Narodowego (SPLM) podpisały rozejm. Traktat, zwany Wszechstronnym Porozumieniem Pokojowym (CPA), zyskał poparcie świata. Na jego mocy w styczniu 2011 roku Sudańczycy z Południa mogli zadecydować, czy chcą mieć własny kraj. Bardzo tego chcieli.

Ale deklaracja niepodległości to dopiero początek. Jak przy każdym rozwodzie, Północ i Południe mają wiele nierozwiązanych spraw. Będą ciągnąć się za nimi jeszcze przez długi czas i doprowadzą do licznych napięć. Oba państwa mają też własne problemy. Czy sobie z tym poradzą?

Obraz
© (fot. AFP)

Abyei

Niewielki obszar na granicy między Północą a Południem. Niegdyś bogaty w ropę, dziś posiadający już tylko jedno, niewielkie pole naftowe. Tradycyjnie zamieszkują go Murzyni Dinka Ngok, jednak z jego żyznych gleb korzystają także arabscy hodowcy bydła - plemię nomadów Messiria. To dlatego Abyei miało zadecydować o swojej przyszłości w oddzielnym referendum. Nie dojdzie do niego zbyt szybko. W kwietniu północne wojska siłą przejęły kontrolę nad całą prowincją (czytaj więcej). Mimo oburzenia ONZ, nie chcą jej oddać. Chartum twierdzi, że Abyei należy do Północy.

Ropa i woda

Sudan, jako zjednoczone państwo, należał do największych eksporterów ropy w Afryce. Produkował około 490 tysięcy baryłek dziennie. Chociaż 3/4 złóż leżało na Południu, korzyści miała z nich właściwie tylko Północ. Po podpisaniu CPA zyskami dzielili się po połowie. Chartum chce, by tak było nadal. Rząd w Dżubie się na to nie zgadza, ale ma małe pole manewru - cała infrastruktura, od ropociągów po rafinerie i port, należy od Północy. Negocjacje trwają, lecz kompromis będzie trudny do osiągnięcia. Gospodarka obu krajów opiera się na "czarnym złocie". Dla RPS to w tym momencie 98% budżetu.

Część analityków obawia się, że spór o ropę doprowadzi do nowej wojny. Inni są zdania, że wręcz przeciwnie - Chartum i Dżuba w końcu nauczą się dzięki temu współpracować.

Kłopotliwym tematem jest także podział praw do użytkowania Nilu. W 1959 roku Sudan i Egipt podpisały w tej kwestii umowę. Roczny przepływ Świętej Rzeki wynosi 84 mld metrów sześciennych wody. Państwo faraonów zarezerwowało sobie z tego 55,5 mld, a Sudan 18,5 mld. Reszta - wyparowuje. Dziś sudańską część trzeba rozdzielić na dwa państwa. I tu zaczynają się schody. Chartum mówi, że po utracie części pól naftowych musi skupić się na rozwoju rolnictwa i rozwinąć systemy irygacyjne. A do tego potrzebuje jak najwięcej wody, której nie chce odstąpić. Południe protestuje, ale niewiele może zrobić - prawa do zarządzania sudańskimi wodami ciągle ma Północ. Wszystkiemu z niepokojem przyglądają się Egipcjanie. Układ z 1959 roku jest dla nich bardzo korzystny. Kair nie chciałby, by Sudańczycy zażądali zwiększenia swojej puli. A tak się pewno stanie, jeśli nie znajdą porozumienia między sobą.

Dług międzynarodowy

Przez lata Sudan pożyczał na lewo i prawo. Uzbierał się pokaźny dług - 38 miliardów dolarów. Kto ma to teraz spłacić? RPS upiera się, że nie przejmie z tych zobowiązań ani centa. To Chartum, mówią południowi politycy, zaciągał pożyczki, by kupować broń, którą mordował naszych braci i siostry. Jest w tym sporo prawdy - w rozwój Południa rządy al-Baszira i jego poprzedników nie inwestowały nic, za to w wojnę - bardzo wiele.

Północ ciągle jednak stara się wymóc na wymóc na Dżubie przejęcie części długu. Przecież społeczność międzynarodowa i tak go odpuści swojemu nowemu członkowi - argumentuje. Dogadanie się w tej kwestii może mieć korzystny wpływ na wzajemne relacje. Odmowa - tylko je pogorszyć.

Gospodarka i korupcja

Przez najbliższe lata Republika Południowego Sudanu będzie całkowicie zależna od pomocy międzynarodowej. Oznacza to, że przez ręce południowych polityków przepłyną setki milionów dolarów asysty. A mają oni opinię jednych z najbardziej skorumpowanych na świecie. Jeśli zapowiedziana przez prezydenta Salva Kiira "wojna z łapówkarstwem" okaże się pustym sloganem, na Południu zmarnuje się naprawdę dużo pieniędzy.

Tymczasem potrzeby kraju są ogromne. Brakuje dróg, mostów, szpitali i szkół. W całym państwie wybudowano jak dotąd zaledwie 100 kilometrów asfaltowych szlaków. Prąd jest rzadko spotykanym luksusem, podobnie jak bieżąca woda. 90% mieszkańców żyje za mniej niż dolara dziennie. Milion z nich głodowałby, gdy nie żywność od ONZ. Minister edukacji utrzymuje, że odsetek analfabetów spadł do 73%, ale wśród kobiet jest ciągle znacznie wyższy.

Chociaż Południe ma także znaczne pokłady rud żelaza, cynku, miedzi, srebra, złota i chromu, nic nie wydobywa. Przemysł ciężki właściwie nie istnieje. W ostatnich tygodniach nawet na stacjach benzynowych brakuje paliwa.

Na Północy też się nie przelewa. Pustynia już dawno zabrała większość dróg, a trakcje i pociągi - kursujące wyjątkowo rzadko - nie były remontowane od czasów kolonialnych. Utrata połowy zysków z ropy mocno uszczupliła budżet, podobnie jak ostatni spadek wartości funta sudańskiego. Kiepska sytuacja ekonomiczna frustruje obywateli. Młodzi z fascynacją zerkają na rewolucje w Tunezji i Egipcie. Rząd al-Baszira dobrze o tym wie i dlatego dusi każdy bunt w zarodku. Ma w tym doświadczenie. Wieloletnie.

Obywatelstwo i powrót

W czasie wojny około czterech milionów mieszkańców Południa straciło dach nad głową. Wielu z nich uciekło na Północ i osiedliło się wokół większych miast, zwłaszcza Chartumu. Nie żyło im się tam dobrze - wszędzie towarzyszyły im nędza, pogarda i służby bezpieczeństwa. Ale wrócić nie było dokąd - Południe ciągle płonęło.

Dziś setki tysięcy z nich nadal mieszkają na Północy. I dręczy ich wiele pytań: wrócić, ale za co, skoro nie ma pieniędzy? Jak, skoro nie ma dróg ani torów? I przede wszystkim: wrócić, ale do czego, skoro wszystko zniszczył ogień?

Dżubie wcale nie uśmiecha się, by nagle wszyscy przesiedleńcy ruszyli na Południe. W ciągu ostatnich trzech miesięcy powróciło 180 tysięcy ludzi i jest to nie lada problem - trzeba ich jakoś wyżywić (a jedzenia mało) i pomieścić (ale gdzie?). Co gorsza - już zaczynają się awantury o utracone mienie i odszkodowanie.

Póki co rząd SPLM wymyślił więc, by Południowcy z Północy dostali, na życzenie, podwójne obywatelstwo. Dzięki temu mogliby bez problemów wrócić do domu - ale później, jak już będzie lepiej. Jeśli będzie. Sęk w tym, że Chartumowi taki pomysł się nie podoba. - Jest tylko jeden Sudan - powtarza prezydent al-Baszir. I na propozycję Dżuby się nie zgadza.

Tożsamość i jedność

Południe to bardzo niejednolita kraina - żyje tam, według niektórych badaczy, ponad 150 grup etnicznych. Wiele z nich nienawidzi się od wieków. Wspólny wróg - islamiści - pozwolił im się zjednoczyć, ale nawet wtedy dochodziło między nimi do spięć. Chartum wykorzystywał to bez skrupułów. Regularnie napuszczał na siebie zwłaszcza największe plemiona Dinków i Nuerów.

Teraz, gdy osiągnięto cel - uwolnienie się od Północy - stare podziały wychodzą na wierzch. Sytuację pogarsza postawa niektórych byłych dowódców partyzanckich. Niezadowoleni z pozycji, jakie zaproponowano im w nowym państwie, wezwali pod broń swych współplemieńców i rozpoczęli rebelie. Największa z nich, generała George'a Athora, stała się prawdziwym utrapieniem dla południowej armii. Wojskowe źródła twierdzą, że Chartum potajemnie wspiera buntowników, aby osłabić swojego sąsiada. Od początku roku w walkach na Południu zginęły ponad dwa tysiące osób.

Sytuacji nie polepsza fakt, że zdominowany przez Dinków SPLM do tej pory nie wykazywał chęci podzielenia się władzą z przedstawicielami innych ludów. Jeśli tego nie zrobi, o jedności Południa będzie można zapomnieć.

Wyzwania

Niepodległość może oznaczać rozwój i bezpieczeństwo. Ale to też wspólny obowiązek i wysiłek - tak rządzących, jak i obywateli. W Afryce dar wolności już wielokrotnie obracał się przeciw temu, kto po niego sięgnął . Popełniano chyba wszystkie możliwe błędy, a później wielokrotnie je powtarzano. Niektórym krajom, na szczęście, udało się wyciągnąć z bolesnych lekcji wnioski i wejść na dobre tory.

Tego też trzeba życzyć Republice Południowego Sudanu. Świat będzie patrzeć. Trudno powiedzieć - z nadzieją czy obawą?

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Czytaj również blog autora: Blizny Świata!

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)