Dwa lata w zawieszeniu dla żony białoruskiego opozycjonisty
Sąd w Mińsku skazał dziennikarkę Irynę Chalip, żonę b. kandydata opozycji na prezydenta Andreja Sannikaua, na dwa lata więzienia w zawieszeniu na dwa lata za udział w opozycyjnej demonstracji 19 grudnia w Mińsku, w wieczór wyborów prezydenckich.
16.05.2011 | aktual.: 16.05.2011 13:01
Sąd wydał też wyroki na współoskarżonych Chalip. Siarhieja Marceleua, szefa sztabu wyborczego innego z kandydatów opozycji w grudniowych wyborach, Mikoły Statkiewicza, skazał na dwa lata z warunkowym zawieszeniem. Pawłowi Siewiaryńcowi, działaczowi niezarejestrowanej partii chrześcijańsko-demokratycznej, wymierzył karę trzech lat ograniczenia wolności.
Wszyscy byli oskarżeni z artykułu mówiącego o organizacji działań poważnie naruszających porządek publiczny lub udziale w nich.
Opozycjoniści zostali wypuszczeni z aresztu w zamian za zobowiązanie, że nie wyjadą z kraju, i po rozprawie rozmawiali z dziennikarzami. Wszyscy uznali wyroki za niesłuszne.
- Za dwa lata będą mnie sądzić znowu. Sąd będzie zastanawiał się, czy weszłam na drogę poprawy, czy można nazwać mnie człowiekiem przestrzegającym prawa. A kto w naszym kraju powie o opozycyjnym dziennikarzu, że przestrzega prawa? Nikt! - powiedziała Chalip.
Wyraziła przekonanie, że wyrok w jej sprawie wydano specjalnie po ogłoszeniu wyroku na jej męża - po to, by nie zdążyła się z nim zobaczyć. W sobotę Sannikau został skazany na pięć lat kolonii karnej o zaostrzonym reżimie. Chalip przebywała wówczas w areszcie domowym.
- Świetnie rozumiem, że jego skazano tylko po to, by potem wymienić go na żarcie i kredyty - skomentowała Chalip proces męża. Dodała, że nie mogła zrozumieć, czemu zamknięto ją w areszcie domowym do momentu, kiedy Sannikau nie ogłosił w sądzie, że w areszcie grożono mu śmiercią żony i małego syna.
- Mnie po prostu trzymali jako zakładnika i mężowi mówili: twoja żona i dziecko są w naszych rękach, w zabarykadowanym mieszkaniu, pod nadzorem, bez kontaktu ze światem i niczego nikomu nie mogą powiedzieć. Cały ten czas byłam zakładnikiem i nadal jesteśmy zakładnikami - mówiła dziennikarka.
Siewiaryniec określił swój wyrok jako "delegację twórczą", przypominając, że podczas poprzedniej kary ograniczenia wolności napisał książkę. Dodał, że "teraz trudniej jest innym", wskazując na tych opozycjonistów, którzy zostali już skazani na pobyt w kolonii karnej. - Zadaniem i obowiązkiem tych, którzy wyszli, jest pomoc tym, którzy jeszcze są w aresztach. Trzeba podnosić tę kwestię na szczeblu międzynarodowym, pomagać, jak tylko można i modlić się za tych ludzi - mówił Siewiaryniec.
Marceleu powiedział, że nie uważa, by kogokolwiek trzeba było sądzić za udział w demonstracji 19 grudnia. Wyjaśnił, że decyzję o ewentualnej apelacji podejmie później.
Chalip jest korespondentką rosyjskiej "Nowej Gaziety", w lutym otrzymała nagrodę dziennikarską "Złote pióro Rosji". Od końca grudnia znajdowała się w areszcie domowym. Kiedy po demonstracji zarówno ona, jak i Sannikau trafili do aresztu śledczego, służby opiekuńcze zainteresowały się losem ich syna, który w maju skończył cztery lata. Skłoniło to matkę Chalip do starań o opiekę prawną nad wnukiem.
Siewiaryniec od ponad 10 lat działa w ruchach opozycyjnych. W 2005 roku został skazany na trzy lata ograniczenia wolności za udział w protestach przeciw kolejnej kadencji Łukaszenki. Organizacja Amnesty International uznała go za więźnia sumienia. Wyszedł na wolność w 2007 roku. Siewiaryniec, który jest wyznania prawosławnego, podkreśla swoje chrześcijańskie poglądy.
Marceleu, w przeszłości student politologii w Poznaniu, był podczas grudniowych wyborów szefem sztabu i przygotowywał program wyborczy Mikoły Statkiewicza.
Kara ograniczenia wolności, nazywana "chemią", polega na zesłaniu i pracach poprawczych; skazany nie może opuszczać miejscowości, do której został skierowany, musi w niej pracować i nocować w wyznaczonym miejscu.