To prezydent może być winnym dyplomatycznego kryzysu z USA. Nie odebrał telefonu od Tillersona
Krótko przed podpisaniem ustawy o IPN do Andrzeja Dudy zadzwonił szef amerykańskiej dyplomacji Rex Tillerson. Duda odmówił rozmowy. Uznał, że Tillerson to urzędnik zbyt niskiego szczebla - dowiedziała się Wirtualna Polska.
W relacjach między Polską a USA nigdy nie było tak źle. Wszystko za sprawą nowelizacji ustawy o IPN, która za oceanem wzbudziła olbrzymie kontrowersje. Ale według informacji WP, sprawę znacznie pogorszyło coś jeszcze: postawa polskiego prezydenta.
Wszystko przez sytuację z pierwszych tygodni kryzysu wokół ustawy - już po tym, jak Sejm i Senat ją przegłosował, a przed tym, jak prezydent podjął decyzję w tej kwestii. Jak mówi nasz rozmówica z otoczenia premiera Morawieckiego, wtedy to o rozmowę w tej sprawie poprosił Sekretarz Stanu USA Rex Tillerson. Duda się nie zgodził, bo uznał, że Tillerson jest poniżej jego rangi.
- To działo się w szczycie zawieruchy po Auschwitz. To był kluczowy moment. Amerykanie byli wściekli - mówi źródło WP. - Dlatego wbrew pozorom większą winę za ten stan ponosi pan prezydent. Choć oczywiście wystąpienie premiera w Monachium nie pomogło - dodaje.
Tillerson spotkał się z Dudą podczas swojej wizyty w Polsce 26 stycznia. Według Departamentu Stanu, już wtedy miał poruszyć kwestię i ostrzec, że reakcje na nią będą niekorzystne. Prawdopodobnie podobne uwagi chciał zgłosić w rozmowie telefonicznej, do której nie doszło.
Nasz rozmówca potwierdza, że amerykański Departament Stanu - w osobie asystenta sekretarza stanu odpowiadającego za Europę, Wessa Mitchella - postawił stronie polskiej nieformalne ultimatum: nie będzie spotkań z prezydentem Trumpem lub wiceprezydentem Pencem dopóki kwestia ustawy IPN nie zostanie rozwiązana. "Sankcje" te bardziej odczuć ma właśnie Duda. Prezydent miał starać się o wizytę w Białym Domu w maju, podczas Morawiecki nie planował spotkań w USA.
Mimo wielokrotnie ponawianych próśb o komentarz, Kancelaria Prezydenta nie odniosła się do informacji Wirtualnej Polski. Ale we wtorek prezydent zwołał pilne spotkanie na temat stosunków z USA, na które zaprosił premiera Morawieckiego i szefa MSZ Jacka Czaputowicza.
Co z bezpieczeństwem
Podczas spotkania z polskimi dyplomatami, przedstawiciel Waszyngtonu miał również dać do zrozumienia, że nastroje w Kongresie są tak nieprzychylne Polsce, że zagrożone mogą być projekty współpracy wojskowej między oboma krajami.
- Ustawa o IPN rzeczywiście wywołała w Kongresie nieprzyjazne reakcje - przyznał w rozmowie z WP Michał Baranowski, dyrektor German Marshall Fund, amerykańskiego think-tanku.
Czy jednak sprawa przełoży się na najważniejszą dla Polski kwestię, czyli sprawy bezpieczeństwa?
- Bardzo w to wątpię - odpowiada krótko Edward Lucas, brytyjski dziennikarz i wiceprzewodniczący think-tanku CEPA. To ten sam ośrodek, którego szefem był Wess Mitchell.
Potwierdzają się natomiast informacje o chaosie w MSZ.
- Profesor Czaputowicz to dobry dyplomata, ale nie panuje nad tym, co się dzieje w jego resorcie. Nie ma też wyczucia politycznego, ciągle musimy gasić po nim pożary - mówi nasz informator. - Ale jeśli chodzi o ustawę, to pytania należy przede wszystkim kierować do Ministerstwa Sprawiedliwości, bo to oni za to odpowiadali - dodaje.
Kosztowny błąd Dudy?
Czy Duda miał rację odmawiając rozmowy z Tillersonem? Zdaniem dr Janusza Sibory, badacza dyplomacji z Uniwersytetu Gdańskiego, teoretycznie miał. W praktyce był to jednak błąd.
- Ogólną zasadą protokołu dyplomatycznego jest to, że głowy państwa rozmawiają z równymi sobie rangą. Ale nie brakuje też przykładów, kiedy bywało inaczej. Zazwyczaj dzieje się tak, gdy chodzi o konkretną, techniczną sprawę - mówi Sibora.
I rzeczywiście, były takie sytuacje. John Kerry rozmawiał telefonicznie m.in. z prezydentami Ukrainy i Kolumbii. Tillerson był zaś podejmowany przez Władimira Putina.
- Pod względem formalnym prezydent miał podstawy, by tak zrobić i uznać, że dla Tillersona bardziej odpowiednim rozmówcą byłby minister Szczerski. Tym bardziej, że protokół dyplomatyczny jest po to, by ułatwiać, a nie utrudniać rozmowy. Dlatego myślę, że prezydent popełnił błąd, szczególnie biorąc pod uwagę kontekst. Rachunek za tą nieodbytą rozmowę może być wysoki - podsumowuje Sibora.