"Drugi raz jestem świadkiem kabaretowego liczenia głosów"
Paweł Poncyliusz (PJN), jeden z obserwatorów niedzielnego głosowania w Mińsku, uważa, że proces liczenia głosów daleko odbiega od demokratycznych procedur. Jak mówi, wysoki wynik i prawdopodobna wygrana Alaksandra Łukaszenki w I turze go nie zaskakuje.
20.12.2010 | aktual.: 20.12.2010 08:51
Według oficjalnych sondaży powyborczych obecny prezydent uzyskał ponad 74% głosów.
Jak powiedział Poncyljusz, jest już po raz drugi świadkiem "kabaretowego" sposobu podliczania głosów, który polega na tym, że do stołu, gdzie znajdują się karty wyborcze, nie dopuszcza się obserwatorów. Pierwszy raz spotkał się z taką praktyką podczas wyborów parlamentarnych w 2008 roku w tym kraju.
- Członkowie komisji odgradzają się od obserwatorów, odwracają się plecami, sami sobie coś liczą, układają i nikogo nie informują, co na kartach wyborczych jest zaznaczone - relacjonował. Jego zdaniem cała ta procedura odbiega od przyjętych w demokratycznych krajach zasad. W takiej sytuacji - jak mówi - ciężko jest stwierdzić, czy wybory były uczciwe. Wie to tylko komisja. Natomiast co do samego głosowania w ciągu dnia, Poncyljusz nie ma zastrzeżeń.
Zdaniem posła takiej praktyki liczenia głosów jak na Białorusi nie ma w żadnym innym postsowieckim kraju. Jak mówił Poncyljusz, zazwyczaj jest tak, że obserwatorzy mogą bez problemu patrzeć na wszystko.
Jego zdaniem o jakichkolwiek zmianach na Białorusi będzie można mówić dopiero, gdy w wyborach parlamentarnych mandaty uzyskają siły opozycyjne. - Jak będzie partia tylko jednego władcy, to zmian nie należałoby się spodziewać - powiedział poseł.