PolskaDrugi lekarz pogotowia nie przyznaje się do winy

Drugi lekarz pogotowia nie przyznaje się do winy

Drugi z byłych lekarzy łódzkiego pogotowia, oskarżony w procesie tzw. "łowców skór", 33-letni Paweł W. nie przyznał się przed łódzkim sądem do żadnego z zarzucanych mu czynów. Grozi mu kara do 10 lat więzienia.

29.04.2005 | aktual.: 29.04.2005 18:36

Prokuratura oskarżyła go o narażenie czterech pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci. Według prokuratury, lekarz przyjmował też pieniądze od zakładów pogrzebowych w zamian za informacje o zgonach.

Oskarżony, który, jak przyznał przed sądem, jest obecnie zatrudniony w ZOZ w Człuchowie, zdecydował się składać wyjaśnienia. Opowiadał m.in. o przypadku zgonu pacjenta-alkoholika w marcu 2001 roku. Według prokuratury, lekarz ten w niewłaściwy sposób ratował wówczas pacjenta. Oskarżony szczegółowo opisał swą wizytę w domu pacjenta i przebieg podjętej - według niego - akcji reanimacyjnej podczas przewozu do szpitala.

W karcie wyjazdu karetki nie ma jednak wszystkich procedur medycznych i leków, które - jak utrzymywał przed sądem - wykonywał i stosował dla ratowania pacjenta. Lekarz tłumaczył się, że nie wpisał ich ze względu na zmęczenie, brak czasu i zaniedbanie.

Sąd zwrócił uwagę, że w śledztwie oskarżony mówił, iż nie przypomina sobie żadnych przypadków, o które został oskarżony, a teraz po czterech latach sobie przypomniał. Paweł W. powiedział, że przypomniał je sobie po zapoznaniu się z materiałem dowodowym.

Dokładnie podał m.in. parametry życiowe pacjenta, tj. ciśnienie czy tętno. Pamiętał i to, że pacjent powiedział na pożegnanie swojej konkubinie, że ją kocha. A kolor włosów? Czy był blondynem, brunetem czy był łysy? Jakiej był postury? - pytał sędzia. Tego W. nie pamiętał. Nie pamiętał też szczegółów poprzedniej ani następnej wizyty tamtego dnia.

Po zgonie pacjenta jego zwłoki przewieziono do domu. Na pytanie sądu, dlaczego do domu, a nie do prosektorium czy zakładu medycyny sądowej, co przewidywały przepisy, W. odparł, że taki w pogotowiu był zwyczaj, żeby rodzina nie szukała pacjenta po szpitalach, nie stresowała się.

Z akt sprawy wynika, że karetka zawiozła zwłoki do syna zmarłego w innej dzielnicy miasta, by dostarczyć akt zgonu, a sanitariusz wezwał zaprzyjaźnioną firmę pogrzebową. Cała akcja od chwili zgonu, poprzez poszukiwanie rodziny do wypisania aktu zgonu zajęła załodze karetki półtorej godziny. Ile w tym czasie pacjentów można uratować? - pytał retorycznie sąd.

Sąd zapytał oskarżonego wprost, ile pieniędzy otrzymał za ten przypadek od zakładu pogrzebowego. Nie otrzymałem, to są kłamstwa - odparł oskarżony. Przyznał, że słyszał o tym procederze i sanitariusz Andrzej N. proponował mu branie pieniędzy za informacje o zgonach, ale on odmówił. To mętna i dosyć brzydka sprawa - powiedział. Zaprzeczył też, że w pogotowiu piło się alkohol, a obciążające go wyjaśnienia Andrzeja N. nazwał wyimaginowanymi bzdurami, urojeniami chorego człowieka.

Podczas opisywania drugiego przypadku - zgonu ok. 80-letniej kobiety - sąd zauważył, że oskarżony wymienił leki, które rzekomo podał, a których nie wpisał do karty wyjazdu. Sąd zaznaczył, że są to leki, które biegły w swojej opinii wymienił jako niezbędne w tym przypadku dla ratowania życia pacjentki.

W trakcie rozprawy okazało się, że oskarżony w przeszłości odpowiadał już dyscyplinarnie przed okręgową izbą lekarską za naruszenie etyki zawodowej. Chodziło o złą diagnozę i nieprzewiezienie pacjenta do szpitala. Został wtedy ukarany dyscyplinarnie. Paweł W. ma kontynuować wyjaśnienia na kolejnej rozprawie 5 maja.

W toczącym się przed Sądem Okręgowym w Łodzi od niemal trzech tygodni procesie na ławie oskarżenia zasiada dwóch b. lekarzy i dwóch b. sanitariuszy łódzkiego pogotowia. Byli sanitariusze Andrzej N. i Karol B., oskarżeni o zabójstwa w sumie pięciu pacjentów, nie przyznali się do popełnienia zbrodni. Przyznali się jedynie do brania pieniędzy od firm pogrzebowych oraz fałszowania recept na lek zwiotczający mięśnie pavulon.

Do zarzucanych przestępstw nie przyznał się również drugi z lekarzy Janusz K., którego prokuratura oskarżyła o narażenie dziesięciu pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci oraz branie łapówek od zakładów pogrzebowych. B. sanitariuszom grozi dożywocie; b. lekarzom, którzy odpowiadają z wolnej stopy - do 10 lat więzienia.

W styczniu 2002 r. "Gazeta Wyborcza" i Radio Łódź ujawniły, że w łódzkim pogotowiu handlowano informacjami o zgonach, a być może też celowo zabijano pacjentów. Media podały, że istnieją poszlaki, iż niektórym chorym podawano lek zwiotczający mięśnie, co powodowało śmierć pacjentów.

Prokuratura zapowiada kolejne akty oskarżenia w tej sprawie. Główne wątki śledztwa dotyczą korupcji oraz pozbawiania życia pacjentów poprzez stosowanie niewłaściwej terapii medycznej lub niewłaściwych leków. W wątku korupcyjnym podejrzanych jest 41 osób - pracowników pogotowia oraz pracowników i właścicieli zakładów pogrzebowych; w drugim wątku - czterech lekarzy, którym dotąd zarzucono popełnienie 26 przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)