Dramat mieszkańców łódzkiego schroniska dla bezdomnych
Po miesiącach upokorzeń i mieszkania w urągających warunkach, bezdomni ze schroniska przy ul. Wólczańskiej 27 w Łodzi odważyli się opowiedzieć o gehennie, jaką przechodzą.
Z relacji bezdomnych wyłania się dramatyczny obraz warunków i zwyczajów panujących w schronisku. Mieszkają bez prądu, ciepłej wody, ogrzewania, gazu. Do tego przez szefów placówki byli karmieni przeterminowanym jedzeniem. Nie mogli się nikomu poskarżyć, bo za to groziło wyrzucenie na ulicę. - Ale nie mamy już nic do stracenia. Może jak ktoś się dowie o tym, co się tu dzieje, pomoże nam - mówi drżącym głosem bezdomny Zbigniew Kowalczyk.
Schronisko mieści się w kamienicy przy ul. Wólczańskiej, użyczonej przez miasto Stowarzyszeniu Ludzi Bezdomnych. Tuż przy wejściu na klatce schodowej wisi deska z napisem "Ostatnia deska ratunku". Ale mury tego budynku wcale nie chronią bezdomnych przed kilkunastostopniowym mrozem. Powód? Budynek nie jest ogrzewany. Żyjący tu mężczyźni siedzą ubrani w grube zimowe kurtki, w czapkach na głowach i rękawiczkach. W schronisku jest sześć pomieszczeń z łóżkami oraz kuchnia i łazienka. Obie nieużywane. Zmarznięci mężczyźni załatwili sobie piec elektryczny. Problem w tym, że w budynku nie ma prądu. - Więc teraz ten piec to jeszcze jeden nieużywany mebel. Zresztą pozostałe części wyposażenia też musieliśmy sami zorganizować - denerwują się podopieczni schroniska.
Z 20 żyjących tu bezdomnych połowa to ludzie z poważnymi problemami zdrowotnymi. - W ubiegłym roku miałem operację serca. Ludzie z sąsiedniego pokoju ciągle mają zapalenie płuc - opowiada Zbigniew Kowalczyk.
Ich sytuacja dramatycznie pogorszyła się w październiku ubiegłego roku. Wtedy przestali płacić składki na Stowarzyszenie Ludzi Bezdomnych, które zarządza schroniskiem. Według podopiecznych placówki, dyrekcja schroniska pobierała od nich 150 zł miesięcznie, tłumacząc, że tyle kosztuje opłacenie rachunków za media.
- Tylko jakie media, skoro tu nie ma wody, prądu, ogrzewania? - emocjonalnie gestykuluje Marek, bezdomny. - Ale płaciliśmy, by nas stąd nie wyrzucono. Pieniądze dawał ten, kto akurat pracował. Próbowaliśmy rozmawiać z dyrekcją placówki, ale nas zbywali. A do tego straszyli, że jak pójdziemy się gdzieś poskarżyć, znów wylądujemy na ulicy.
Mieszkańcy schroniska opowiadają także o przeterminowanym jedzeniu, którym już nieraz się zatruli. - W końcu zgłosiliśmy sprawę do sanepidu, a oni potwierdzili, że w restauracji dyrektora schroniska, gdzie przygotowywano posiłki, nie były spełnione wymogi sanitarne, a produkty, z których je robiono, były przeterminowane - mówi Henryk Józef Arabski, który przychodził do schroniska na obiady.
Łódzki sanepid w październiku ubiegłego roku zakazał wydawania posiłków. Jednak bezdomni dostawali przeterminowaną żywność do grudnia.
Dyrektor schroniska Andrzej Terlecki twierdzi, że wszystko jest w porządku. I dodaje, że bezdomni go oczerniają. - To roszczeniowo nastawieni do życia ludzie. Nie umieją docenić, że ktoś chce im pomagać - mówi Andrzej Terlecki. - A pieniądze? Schronisko ma status pozarządowy. Dlatego ludzie mają obowiązek płacić składki. Za to mają ciepłą wodę, gaz i elektryczność.
Zaskoczona formą działalności Stowarzyszenia Ludzi Bezdomnych jest Eliza Ziółkowska-Lewandowicz, kierowniczka oddziału do współpracy z podmiotami i uprawnionymi Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi. - Zgodnie z ustawą o pomocy społecznej z marca 2004 roku, zasady odpłatności w schroniskach reguluje uchwała rady miejskiej. Nie można ot tak zabierać pieniędzy bezdomnym - przekonuje Eliza Ziółkowska-Lewandowicz.
W świetle tej uchwały powinien płacić bezdomny, który samodzielnie mieszka w schronisku, a jego dochód przekracza 477 zł. Wtedy dyrektor schroniska może zażądać 10% zarabianej kwoty. W przypadku rodzin mowa jest o 351 zł, z których małżonkowie muszą odprowadzać 20%. To samo prawo egzekwowania pieniędzy funkcjonuje w schroniskach miejskich i niepublicznych.
- Tego prawa trzeba przestrzegać. Schroniska mają też obowiązek być wyposażone w łóżka i podstawowe meble. O to nie muszą się martwić bezdomni - dodaje Eliza Ziółkowska-Lewandowicz.
Przeczytaj więcej na stronie "Polski Dziennika Łódzkiego"