Dotknięcie czarodziejskiej różdżki

Zadłużone szpitale, obskurne poradnie, niezadowoleni pacjenci. Tak było kilka lat temu w Chorzowie. Dziś wszystko się zmieniło. – To było jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki – uśmiecha się wiceprezydent miasta, Joachim Otte.

Dotknięcie czarodziejskiej różdżki
Źródło zdjęć: © GN

04.06.2007 | aktual.: 04.06.2007 18:57

Chorzów – średniej wielkości miasto na Górnym Śląsku – stał się poligonem doświadczalnym prywatyzacji służby zdrowia. Wszystkie poradnie lekarskie i większość szpitali znalazły się tam w prywatnych rękach.

– Wielu ludzi boi się prywatyzacji szpitali i poradni. Od razu pojawiają się podejrzenia o „przekręty” albo obawy, że powstaną ekskluzywne kliniki dla bogaczy, a ubożsi nie będą mieli gdzie się leczyć. Dlatego przekonując radnych do naszego pomysłu, częściej używaliśmy słowa „restrukturyzacja”. Przełamaliśmy opory. Teraz chyba wszyscy w Chorzowie są zadowoleni, że tak się stało – mówi wiceprezydent Otte.

Jak to się robi w Chorzowie

Dziś w całej Polsce istnieje wiele prywatnych poradni. Siedem lat temu tak jeszcze nie było. – Miasto ciągle dopłacało, a i tak nie było pieniędzy na inwestycje. Trzeba było coś zrobić. Zdecydowaliśmy się na prywatyzację, ale nie tak, jak robi większość miast: stopniowo, po jednej poradni. Zrobiliśmy to jednym ruchem, od razu – opowiada dr Otte.

Władze Chorzowa właściwie wymusiły prywatyzację. Zasugerowały lekarzom, że przekażą każdą poradnię tej spółce, której uda się zrzeszyć więcej niż połowę pracowników. Szybko pojawili się chętni. Właścicielem budynków wciąż jest miasto, spółki je tylko dzierżawią. Po publicznych poradniach „odziedziczyły” kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia. Pacjenci więc nic nie dopłacają.

– Na prywatyzacji skorzystali ci, którzy byli najodważniejsi. Dzisiaj powodzi im się świetnie. Żadna poradnia nie zbankrutowała, wszystkie przynoszą zyski. Nagle się okazało, że wszędzie można pomalować korytarze, powiesić firanki, wprowadzić rejestrację telefoniczną. Wymusiła to konkurencja. Skończyły się skargi pacjentów. Sami się zdziwiliśmy, jak to szybko zadziałało – wspomina wiceprezydent Chorzowa. – To dodało nam odwagi, kiedy kilka lat później zabieraliśmy się za szpitale – dodaje. Oczywiście sukces miał też swój koszt. Prywatni właściciele zwolnili ok. 40 procent pracowników, głównie administracji.

Prywaciarz bez dopłat

Panuje popularna opinia, że prywatne szpitale leczą wyłącznie za gotówkę. – Co z tego, że jest elegancko i luksusowo, skoro musiałbym płacić straszne pieniądze. Dlatego szpitale powinny być publiczne – uważa wielu ludzi.

Tymczasem szpitale prywatne mogą się ubiegać o kontrakty z NFZ tak samo jak publiczne. – Dla nas kontrakty są podstawą finansowania. Pacjent nic nie dopłaca. Chyba że chce ominąć kolejkę. Wtedy płaci dokładnie tyle, ile dostalibyśmy za zabieg z NFZ. Trzeba dodać, że nie dzieje się tak wcale kosztem pacjentów czekających w kolejce. Mamy możliwości wykonywać dwa razy więcej zabiegów niż teraz, limituje nas tylko ilość pieniędzy, jaką dostajemy z NFZ – tłumaczy Wojciech Michalik, członek zarządu właściciela Śląskiego Centrum Urologii w Chorzowie, a jednocześnie zastępca ordynatora. Doktor Michalik z dumą pokazuje nam specjalistyczne urządzenia umieszczone w eleganckich pomieszczeniach. Jeszcze trzy lata temu to była rudera: stary, zaniedbany dwupiętrowy budynek oddziału urologii jednego z zadłużonych miejskich szpitali. – Kiedy przyszła oferta od prywatnej spółki, nie zastanawialiśmy się ani chwili. „Urovita” włożyła w remont kilka milionów złotych, a mimo to nie grozi jej bankructwo – mówi wiceprezydent Otte.

– Na początku było ciężko, zaryzykowaliśmy, zaciągnęliśmy ogromne kredyty, których jeszcze nie spłaciliśmy. Baliśmy się, że się nie uda. Ale wszystko idzie tak dobrze, że obawy minęły – opowiada doktor Michalik. Do Śląskiego Centrum Urologii przyjeżdżają dziś pacjenci z całego kraju. Budynek został rozbudowany o kilka pięter. W bloku szpitalnym jest ponad 30 łóżek. W środku elegancko, pokoje dla pacjentów mają osobne łazienki. Szpital ma własną karetkę, którą przewozi pacjentów do domu albo do innych szpitali, gdy potrzebne są konsultacje. W przyszpitalnej poradni każdy gabinet lekarski ma wszystkie potrzebne urządzenia. Lekarz wykonuje badania od razu, na miejscu, nie „goni” pacjenta po mieście.

– Jestem szczęśliwa, że mąż trafił właśnie tutaj. Ma wspaniałą opiekę. Przeszedł skomplikowaną, udaną operację usunięcia złośliwego nowotworu. Jestem bardzo wdzięczna lekarzom i pielęgniarkom – mówi Małgorzata Skrudlik z Chorzowa.

Chorzowianin Roku

Śląskie Centrum Urologii istnieje zaledwie od trzech lat. Inne prywatne chorzowskie szpitale mają dłuższą historię. Jedną z wizytówek miasta jest NZOZ Lecznica Dzieci i Dorosłych Szpital im. Mościckiego. Dwukrotnie już Lecznica zajmowała pierwsze miejsce w rankingu „Rzeczpospolitej” na najlepszy prywatny szpital w Polsce. Jest placówką wielooddziałową, choć specjalizuje się w laryngologii. Ponad 70 procent budżetu zapewniają jej kontrakty z NFZ. Tylko za te zabiegi, które nie są objęte kontraktem, pobiera pieniądze od pacjentów. Ale mieszkańcom miasta zapewne to nie przeszkadza. W 2004 roku w plebiscycie organizowanym przez lokalne media wybrali Henryka Kawalskiego, założyciela i lekarza naczelnego Lecznicy, na Chorzowianina Roku.

– Doktor Kawalski też włożył sporo pieniędzy w remont. Wykupił bardzo zaniedbany budynek. Miasto pozbyło się kłopotu, a zyskało znakomity szpital – mówi wiceprezydent Otte.

Odrobina luksusu

Wśród prywatnych chorzowskich szpitali jest także taki, który najbardziej może się kojarzyć ze znaną z popularnego niegdyś serialu Kliniką w Schwarzwaldzie. Okulistyczna Weiss Klinik ma kontrakty z NFZ tylko na profilaktykę leczenia jaskry. Za wszystko inne trzeba płacić, i to niemało. Tu także, podobnie jak w innych prywatnych szpitalach, istnieje poradnia. W pokojach dla pacjentów luksusy: Internet, telewizor, osobna łazienka. Jest 25 łóżek szpitalnych. Weiss Klinik mieści się w gruntownie przebudowanym gmachu dawnej poradni kopalnianej. Po 1990 roku powstała tam prywatna klinika Korvita, która jednak zbankrutowała. Weiss Klinik jest jej następcą. Prosperuje dobrze. Poradnia przyjmuje około 500 pacjentów miesięcznie, szpital wykonuje około 100 zabiegów. To wystarcza, by klinika przynosiła zyski.

Dwa w jednym

W Chorzowie istnieje również prywatny Zakład Pielęgnacyjno-Opiekuńczy i prywatna stacja dializ. Miasto nie sprzedało jednak wszystkiego. Wciąż zarządza sprawnie działającym Chorzowskim Centrum Pediatrii i Onkologii. Z dawnych czterech szpitali miejskich pozostały dwa. Połączono je w jeden Zespół Szpitali Miejskich, likwidując dublujące się oddziały. Pracę straciło około stu osób, ale szpitale przestały przynosić straty. – Teraz poszczególne szpitale prywatne i publiczne się uzupełniają. Myślę, że taka jest rola miasta. Nie zarządzać wszystkim i niczego się nie pozbywać, tylko starać się dostosować do potrzeb rynku – twierdzi wiceprezydent Otte. – My jesteśmy bardzo zadowoleni ze współpracy z Zespołem Szpitali Miejskich – potwierdza Wojciech Michalik.

Prywatne jest piękne?

Prywatne szpitale w Chorzowie nie strajkują. To zrozumiałe. Zarobki ich pracowników nie są przecież zależne od decyzji ministra, ale od prywatnego właściciela. Czy to znaczy, że lekarze są zadowoleni z pensji? – No cóż, powiem tylko, że zarabiają więcej niż w szpitalach publicznych, choć muszę też dodać, że intensywność pracy w szpitalu prywatnym jest większa niż w publicznym – odpowiada doktor Michalik. – Poza tym sądzę, że w prywatnej firmie jest większa świadomość wspólnego losu. Wszyscy wiedzą, że dopóki firma spłaca długi zaciągnięte na inwestycje, zarobki nie mogą niebotycznie rosnąć. W Polsce istnieje już około 190 prywatnych szpitali. Przeważnie są to jednak bardzo małe placówki, mające zaledwie kilka łóżek. Większość z nich nie ma kontraktów z NFZ. Wielu spośród ich właścicieli narzeka, że są dyskryminowani przez urzędników Narodowego Funduszu Zdrowia przy rozdzielaniu kontraktów. Dlatego, chcąc nie chcąc, nastawiają się na dochodowe specjalności. Pogłębia to w społeczeństwie opinię, że prywatny
szpital z jednej strony jest luksusem dla bogaczy, a z drugiej przyjmuje tylko najprostsze przypadki, które dają największy zysk.

To, co się dzieje w Chorzowie, burzy ten mit. – My nie przebieramy w pacjentach, przyjmujemy wszystkich – deklaruje Wojciech Michalik. Tak samo mówi Henryk Kawalski.

Polska jest jednym z tych krajów Europy, w których prywatnych szpitali jest najmniej. Tymczasem wiceminister zdrowia Bolesław Piecha głośno sprzeciwia się „uwłaszczaniu lekarzy na majątku państwowym”, nazywając to anarchią. Rząd zapowiada też, że tworząc sieć szpitali objętych kontraktami z NFZ, pominie placówki prywatne. – Prywatyzacja to nie kaprys liberałów. To konieczność, jedyna droga. Obowiązujący do tej pory system na naszych oczach bankrutuje. Nie można udawać, że tego nie zauważamy, albo lekceważyć zagrożenia. Jeśli zostaniemy bezczynni, będzie coraz gorzej – przestrzega dr Andrzej Sokołowski, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Niepublicznych.

Leszek Śliwa

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)